Słodycze i dzieci to duży temat. Co robić, aby dzieci nie rzucały się na ten „zakazany owoc”, gdy rodzice nie patrzą? 😉 Jak edukować i zadbać o dobrą relację dzieci z jedzeniem? Jak ograniczyć cukier w mądry sposób?
To kolejny artykuł z serii #plasterekdlarodzica, który prowadzę na blogu oraz moim Instagramie – to tu pocieszam Was i dzielę się wiedzą. To taka wiedza, która nie dołuje, nie moralizuje, za to bardzo mnie uspokaja, koi i pomaga w rodzicielstwie <3
wysoka wrażliwość test
Nie będę pisać o szkodliwości cukru, bo wszyscy rodzice mniej więcej wiedzą, co w trawie piszczy. Jednak zdecydowanie różnią się tym, co robią z tą wiedzą. Zazwyczaj dzielą się na dwa skrajne obozy: odpuszczają i przymykają oko na słodkie przekąski, na które wydaje kieszonkowe oraz słodkie prezenty zbunkrowane w jego pokoju dziecka, albo wprowadzają kategoryczny zakaz. Dzieci w różnym stopniu się do tego stosuję – są takie, które zwracają ku rodzicowi wielkie, błagalne oczy z niemym pytaniem „mo-ooogę?” za każdym razem, gdy ktoś częstuje je czymś słodkim.
Wiele razy pytałyście czy nasze dzieci jedzą słodycze i do którego z tych obozów należymy. Otóż… my jesteśmy gdzieś pośrodku. Nie twierdzę, że to „najlepsze” i „jedyne słuszne” podejście. Nie chcę tu moralizować i uczyć Was jak żyć 🙂 Po prostu to podejście, które na ten moment się i nas sprawdza i uwzględnia uwarunkowania naszej rodziny:
- zdrowy rozsądek
- zdrową relację z jedzeniem
- edukację i budowani w dzieciach poczucia, że mogą podejmować własne decyzje
- self-reg, emocje (oraz ich „zajadanie”)
- osobowość naszych dzieci
- oraz moją dozgonną miłość do czekolady i tiramisu 😀
Opowiem Wam dzisiaj jak to u nas wygląda i jak moje podejście zmieniało się na przestrzeni lat.
Nieźli z nich aktorzy! 😀
BLW ROMKA I IRENKI
Jako świeżo upieczona mama miałam bardzo rygorystyczne podejście do słodyczy. W 2012 roku rozszerzałam dietę Romka metodą BLW i całkowicie wyeliminowałam cukier inny niż świeże i suszone owoce. Nasz syn po raz pierwszy spróbował czekolady, gdy miał prawie 3 lata. Pamiętam, że ze zgrozą patrzyłam wówczas na maluszki poniżej 1 roku życia, które jechały w wózku i zajadały „chemiczne” zakupione w Żabce lody 😉
Jednak po narodzinach drugiego dziecka już znacznie poluzowałam poślady! 😀 To powszechnie znana prawda, że z każdym kolejnym dzieckiem rodzice coraz więcej odpuszczają. To ważny proces i uważam, że wspaniale, gdy idzie to w dobrą stronę i rodzice stają się coraz łagodniejsi – wobec dzieci, ale też wobec siebie <3
Irence też rozszerzałam dietę metodą BLW. Jednak gdy Irka miała 1 rok, Romek miał już 5 lat… Myślicie, że udało nam się „uchronić” córkę przed słodyczami tak długo jak jej starszego brata, czyli ponad 2 lata? 😀 A gdzie tam! Gdy Irenka miała 1,5 roku, już wcinała wszystko to samo co Romek (w tym również kilka „sklepowych” słodyczy). Zresztą po drugim porodzie mocno odpuściłam z gotowaniem i zdrowymi domowymi wypiekami, bo przy HNB, a tak naprawdę przy dwójce ultradzikich i wymagających wrażliwców, nie miałam tyle czasu do stania przy garach jak wcześniej.
SKANDYNAWSKIE SŁODKIE SOBOTY
Aby ograniczyć spożycie słodyczy, przez jakiś czas zastanawiałam się, czy wprowadzić w naszym domu słodkie piątki lub soboty, takie jak w krajach skandynawskich:
- Lördagsgodis w Szwecji
- Lørdagsgodt w Norwegii
- Fredagsslik w Danii
Ten zwyczaj od lat praktykowany jest w całej Skandynawii i polega na tym, że dzieci (i wielu dorosłych) mogą wcinać słodycze tylko raz w tygodniu.
Brzmi spoko, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Dlaczego? Bo dobrze znam nasze dzieci i bałam się, że Romek i Irka zaczną traktować słodycze jak „zakazany owoc” i nadrabiać w soboty zaległości z całego tygodnia! 😉
Poza tym ja i mój mąż nie lubimy sztywnego rygoru. Lubię rutynę w pracy – ona pomaga mi się skoncentrować – ale w życiu rodzinnym wolę luz, odpuszczanie, uśmiech, łagodność i spontan 🙂 Dlatego np. nie wyznaczamy konkretnych dni tygodnia na sprzątanie, gotowanie, zakupy, wycieczki itd. Stałe punkty w naszym tygodniu to praca, szkoła, przedszkole, treningi kolarskie Romka i nasze kursy językowe, a resztę robimy, gdy nam się zachce 😀
Podsumowując: nasze dzieci jedzą słodycze, ale nie codziennie – ograniczamy cukier, ale nie kontrolujemy tego tak ściśle. Czasem Romek i Irka jedzą coś słodkiego przez 3 dni pod rząd, a potem przez tydzień nic. Jednak mamy bardzo ostry i logiczny podział na słodkie i niesłodkie produkty – więcej o tym za chwilę.
NA CO DZIEŃ CZY OD ŚWIĘTA?
Często słyszę, że rodzice pozwalają dzieciom jeść słodycze „od święta”: jajko niespodzianka z okazji wizyty babci, tort na imieninach cioci, świąteczne ciasta i ciasteczka, cukierki i żelki na urodzinach koleżanki itp. itd. Nie przepadam za słodkimi prezentami, ale rozumiem i szanuję rozwiązanie „słodycze od święta”.
Jednak sama tego nie stosuję, bo kłoci się to z moim podejściem i celem, żeby „NIE ROBIĆ TEMATU” ZE SŁODYCZY.
O ZDROWEJ RELACJI Z JEDZENIEM
Wolę pokazywać dzieciom, że słodycze to po prostu JEDEN Z WIELU RODZAJÓW JEDZENIA. Nie jest to jakiś wyjątkowy, upragniony „zakazany owoc” (na który trzeba zasłużyć albo jeść go tylko od święta), tylko jeden z wielu pokarmów – dodatek, a nie podstawa. Można go jeść od czasu do czasu, ale w rozsądnych ilościach.
Mam do tego luźne podejście i tak jak wspomniałam, bez tego napięcia, bez tych zakazów i wyrzutów sumienia dzieci mają najzdrowszą relację ze słodyczami. Jednocześnie dużo z nimi rozmawiamy – wiedzą co jest zdrowe, a co nie.
JAK OGRANICZAMY CUKIER W DIECIE?
Wyraźny podział
Tak jak wspomniałam, stosujemy bardzo ostry i logiczny podział na słodkie i niesłodkie produkty. Słodycze to wszystko, co ma słodki smak, w tym: soki i musy owocowe, kanapka z miodem albo dżemem owocowym 100%, słodzone produkty śniadaniowe itd. Wielu z tych produktów nie kupujemy, np. słodzonych jogurtów, ani płatków śniadaniowych (tylko czasem dzieci jedzą truskawkową granolę).
Taki wyraźny podział to ważny element edukacji. Gdy razem z dziećmi chcemy zdecydować czy kanapka z miodem na kolację jest dobrym pomysłem, to podsumowujemy wszystko co w danym dniu zjadły: które posiłki były słodkie i wszystkie wyżej wymienione przekąski również traktujemy jako słodycze.
Takie podejście ma jeszcze jedną zaletę: kiedy dziecko mówi „mam ochotę na coś słodkiego”, mogę zaproponować mu szklankę soku 100%, borówki albo maliny 🙂 Mam nadzieję, że w przyszłości to również będzie procentować.
Ja sama bardzo często łapię się na myśli, że mam ochotę na coś słodkiego. Mogę wtedy sięgnąć po sok owocowy 100% (z lodówki lub gdy mam więcej czasu – z wyciskarki wolnoobrotowej). Zdaję sobie sprawę, że fruktoza to też cukier prosty, ale jednak zawsze trochę zdrowszy wybór, niż batonik 😉
Malutkie porcje
Jeśli już zdecydujemy się na tradycyjne słodycze, np. czekoladę, to dawkuję ją w malutkich porcjach. Nie daję od razu paska, ani pół tabliczki czekolady, tylko dosłownie jedną kostkę. Jednocześnie w głowie postanawiam, że dziecko może zjeść maksymalnie cały pasek (czyli 3-4 kostki, w zależności od firmy), ale dawkuję to po jednej kostce. Romek i Irka często nasycą się i zaspokoją swoją potrzebę słodkiego smaku już po 1-2 kostkach, więc po co mam dawać więcej? 😉 Gdybym dała dzieciom od razu całą tabliczkę, pewnie zjadłyby ją do ostatniego pysznego okruszka!
Bardzo cenna jest tu znajomość zwyczajów własnego dziecka. My na przykład wiemy, że Irenka zawsze prosi o dokładkę, więc cokolwiek je, z góry dzielimy jej to na dwie mniejsze porcje i podajemy na raty – wszystko jedno czy to kawałek tortu, czy jajecznica.
Ograniczenie cukru na etapie zakupów
Staramy się kupować zdrowsze zamienniki. Kilka naszych pewniaków to:
- Dżemy Łowicz 100% słodzone sokiem jabłkowym zamiast cukru
- Zdrowsze wersje słodyczy bez cukru, zawierające tylko sok, typu Ślimak Bob – kupujemy w Żabce lub w sklepie ze zdrową żywnością
- Lizaki słodzone ksylitolem oraz „Ksylitolki” polskiej marki AKA
W naszym domu prawie nigdy nie ma tradycyjnego cukru (kupuję go maks. 2 razy w roku, gdy planuję coś piec). Jeśli już coś słodzimy, to używamy fińskiego ksylitolu. Więcej na temat ksylitolu pisałam tutaj:
Nie dosładzamy
Nigdy nie słodziliśmy herbaty, więc dzieci w ogóle nie znają takiej opcji 😉
W trakcie pisania tego artykułu doszłam do wniosku, że lepiej nie pokazywać dzieciom, że MOŻNA coś posłodzić. Nasze dzieci lubią słodycze i jestem pewna, że gdybym pokazała im, że jakaś potrawa MOŻE zostać przyrządzona na słodko, już zawsze by mnie o to męczyły. Dlatego wolę utrzymywać je w niewiedzy 😉 Taka ze mnie „zła matka”!
Lepiej oswajać dzieci z różnorodnymi smakami. Dzięki temu Irenka je na przykład:
- Grejpfrut posypany cynamonem, a nie cukrem lub ksylitolem – gorzki smak w ogóle jej nie przeszkadza, bo nie poznała innego!
- Omlet z czosnkiem, koperkiem, szczypiorkiem i kolendrą, a nie na słodko… bo nawet nie wie, że omlet MOŻE być słodki.
Ja w ogóle nie lubię śniadań na słodko, więc pojawiają się one u nas bardzo rzadko. Nie najadam się nimi i mam niemiłe wrażenie, że już na starcie dnia odhaczyłam moją dzienną normę słodkości, a wolałabym zjeść coś słodkiego do kawy o godz. 12 lub 17 🙂
ZBILANSOWANA DIETA
A OCHOTA NA SŁODYCZE
Kiedy obserwuję, że jedno z dzieci zaczyna częściej prosić o coś słodkiego (czasem zdarza się to u Irki), w pierwszej kolejności zastanawiam się:
- Co jadła przez kilka ostatnich dni? Czy jej dieta jest zbilansowana, tzn. czy ma odpowiednią proporcję węglowodanów do białek i zdrowych tłuszczy i jest bogata w witaminy? Jeśli mam jakieś wątpliwości lub wyrzuty sumienia, to zamawiam pierogi ze szpinakiem, która córka uwielbia – takie pierogi skutecznie oczyszczają sumienie 😀 Polecam!
- Sprawdzam też czy dziecko pije odpowiednio dużo wody. Ja często mylę głód z pragnieniem. Poza tym czytałam, że chęć na słodkie może być jednym z objawów odwodnienia.
- Ponadto gdy ochota na słodkie jest bardzo silna i długotrwała, a do tego dziecko jest marudne lub skarży się na bóle brzucha, warto skonsultować się z pediatrą i zbadać pasożyty.
ZACZNIJMY OD SIEBIE
I tak jeszcze sobie myślę: chcę kształtować u dzieci zdrowe nawyki związane ze słodyczami, ale dlaczego mam od nich wymagać więcej niż od samej siebie? Ja też lubię słodycze, uwielbiam czekoladę, tiramisu i właściwie wszystkie ciasta z dobrym kremem – maślanym, śmietanowym lub takim na bazie mascarpone, mmm <3
Ba! Doskonale zdaję sobie sprawę, że czasem zajadam stres słodyczami. Kiedyś ten problem wpędzał mnie w jeszcze większe poczucie winy i jeszcze bardziej stresował – to było błędne koło! Jednak obecnie, po wielu latach pracy nad sobą, mam to pod kontrolą i jestem dla siebie dużo łagodniejsza. Nie traktuję pocieszania się słodyczami jako porażki i kolejnego powodu do poczucia winy, tylko jako jedną z wielu strategii radzenia sobie ze stresem – mogę z niej skorzystać, albo sięgnąć po inną.
Więcej o zajadaniu emocji pisałam tutaj:
Taki jest mój punkt widzenia na słodycze w diecie dziecka.
Tak jak pisałam na początku – niczego Wam nie narzucam i nie uważam, że to najlepsze, najmądrzejsze i jedyne słuszne rozwiązanie 😉
Po prostu dzielę się tym, co sprawdza się u nas i do nas pasuje – być może Wam też się spodoba, zainspiruje, pomoże odpuścić i spojrzeć na temat słodyczy nieco szerzej: nie tylko z punktu widzenia zdrowia (fizycznego), otyłości i insuliny, ale także z punktu widzenia odpuszczania w rodzicielstwie, zakazów, „pokus”, kar i nagród, zdrowego rozwoju emocjonalnego, samodzielności i poczucia własnej wartości dziecka, a także jego zdrowej relacji z jedzeniem <3
Starałam się, aby ten wpis był jak najbardziej wyczerpujący, ale jeśli macie jakiekolwiek pytania – piszcie śmiało w komentarzach ↓
Polub go lub udostępnij:
.
Napisz komentarz poniżej ↓
Dziękuję!
słodycze i dzieci
Miłego dnia!
Więcej o ograniczeniu słodyczy i naszych sposobach na budowanie odporności pisałam tutaj:
słodycze i dzieci
12 komentarz
Bardzo ciekawy i przydatny tekst! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ostatnio więcej publikujesz! Pozdrawiam ciepło!
Dziękuję za miłe i ciepłe słowa – są mi teraz bardzo potrzebne! Pozdrawiam serdecznie 🙂
A jak tłumaczycie, żeby dzieci nie chciały słodyczy na każdy posiłek? Przejaskrawiam, ale mam na myśli, czy mówicie, że to jedzenie, ale słodkiego jedzenia nie można jeść dużo dlaczego?
Tak jak napisałam w artykule: dzieci wiedzą, że słodkie pokarmy to dodatek, a nie podstawa jedzenia.
Teraz mają już 5 i 9 lat, więc nie trzeba im tego jakoś specjalnie tłumaczyć 😉 ale od początku uczyliśmy ich, że kiedy są głodne, to najpierw trzeba zjeść coś niesłodkiego, a dopiero potem coś słodkiego (bo słodkim i tak się nie najedzą). Z wiekiem zaczęliśmy im tłumaczyć bardziej skomplikowane rzeczy: w kontekście cukru najważniejsze jest to jak zachowują się w organizmie węglowodany proste, a jak złożone (na jak długo dostarczają energii), poza tym rola białka i źródła zdrowego tłuszczu i tym podobne podstawy wyjaśnione prostym, przystępnym dla dziecka językiem.
My tez zdroworozsadkowo, ale inaczej. Moja corka ma po tacie nadwrazliwosc smakowa. Moj maz twierdzi np. ze woda, zwykla woda w butelce, nie mowie o wodzie ze specyficznymi mineralami, ma rozny smak w zaleznosci od sklepu / producenta. Corka go popiera, ja tego nie odrozniam. Moja corka jest jedynym dzieckiem, ktore znam, zapytana, czy ma ochote na lody, odpowiedziala zawiedzionemu dziadkowi (ktory sam mial na nie ochote :)), ze „dziekuje, ale moze jutro”. Zawsze lubila tylko konkretne rodzaje slodyczy i przekasek, bardzo waska palete i nie probowala innych. Najlepiej najprosciej np. czekolada wylacznie mleczna, chrupki czysto kukurydziane, bron boze cos z aromatami. Do tej pory nie pije coli i innych napojow, nie lubi ketchupu.
U nas w domu slodycze sa dostepne. U corki zdawalo to swietnie egzamin. Jedynie odwiedzajace nas dzieci przylepialy noski do szyby kredensu, gdzie te dobra byly dobrze widoczne.
Ale moj syn ma od poczatku bardziej zroznicowana diete, chetniej probuje niz ona (i zebrze czasem o kilka lykow coli, ktora jest w domu, bo maz lubi). Czasam, kiedy jest glodny, zrobi sobie sam kanapke, czy wezmie pomidorki koktajlowe z lodowki, ale czasem wyciaga paluszki z szafki. Wtedy interweniuje, bo wiem, ze po prostu jest glodny. Mowie to standardowe: „zjedz cos konkretnego, prosze”.
Podobnie jak u Ciebie u nas sa rzadko slodkie posilki, np. nalesniki. Pamietam, jak na obozach dzieciaki sie cieszyly, jak byl makaron z truskawkami czy pierogi z jagodami. Ja w te dni chodzilam glodna. Dzieciom nie dawalam budyni, kisieli, grysiku etc. uznajac je za „zapychacze”, ale syn poznal je w przedszkolu i czasem o nie prosi.
Czasami tak sie zastanawiam, czy byloby inaczej ze mna, gdybym wychowywala sie w innych czasach. Niestety, w PRLu slodycze byly rzadkie, „zapychacze” czeste i ja np. slodycze lubie, choc do konca nie jestem pewna, czy nie jest to jakis mus z dziecinstwa („jedz, poki sa”), bo np., podobnie jak dzieci, lubie bardzo proste smakowo rzeczy np. serek bez dodatkow. Ale mnie niestety, jako niejadka, do jedzenia zmuszano, a deser byl nagroda za zjedzenie posilku i ze skutkami walcze do dzis.
Zaciekawiłaś mnie tą nadwrażliwością smakową – też tak mam z wodą 😀 Zarówno z butelkową, jak i z kranu. My pijemy głównie kranówkę i gdziekolwiek pojedziemy, smakuje mi inaczej. Ze słodyczami zresztą też tak mam: bardzo lubię tylko wybrane i nieliczne, a innych w ogóle nie tknę, bo kojarzą mi się z wielkim rozczarowaniem 😉 Nie lubię wafelków, ciastek, galaretek, kisielu, budyniu, większości lodów, nadziewanych czekoladek, śliwek i wiśni w czekoladzie i wielu, wielu innych; napoje gazowane też zupełnie nie są dla mnie.
Łatwiej chyba wymienić to, co lubię 😉 Nigdy nie wiązałam tego z nadwrażliwością smakową (raczej z upodobaniem do naturalnych produktów i wysokiej jakości, częściowo też z alergią pokarmową), ale może to właściwy trop.
Nie wiem, czy to jest wlasciwe pojecie, ale kiedys wpadl mi w oko artykul o tym, ze niektorzy ludzie maja wiecej kubkow smakowych. U mojego meza czy corki dodanie minimalnej ilosci czegos powoduje czasem, ze cos im nie smakuje. Wyczuwaja skubancy, wszystko. I nie ze optycznie, po smaku. Maz slodyczy praktycznie nie jada, jesli juz to raczej slone przekaski, ale tez nie wszystkie, ciasta lubi slownie trzy i wtedy jeden kawalek i to by bylo na tyle. Wiec takie ciasta jak karpatke czy sernik pieke tylko wtedy, gdy maja przyjsc goscie. Mielismy tez problem z dziecmi, jak chcialam karmic je jako maluchy hybrydowo od ktoregos momentu kp i mm. Corka zaakceptowala jeden rodzaj mm, syn w ogole.
A z ta woda to naprawde – dla mnie jest to rzecz nie do odroznienia, dla nich tak. I sa, a zwlaszcza maz, sam swietny kucharz, najsurowszymi moimi krytykami kulinarnymi. A musze powiedziec, ze moje „wyroby” ciesza sie najczesciej duzym powodzeniem, niezaleznie czy na domowce czy na anonimowym bufecie z okazji czegos tam w szkole.
Dzieki za wpis! Ja ostatnio mam dylematy, co robic, kiedy moja corka jest „dokarmiana“ slodyczami u znajomych dzieci… u nas jedzenie slodkiego jest ograniczone, u innych rodzin wyglada to roznie- i tez wolalabym w ich swiat nie ingerowac, bo powinni sami decydowac. Ale wobec wlasnej corki nie chce byc sroga mama, ktora zawsze zabrania lizaka czy cukierkow ( na razie moja trzy-i-pollatka przychodzi do mnie i pyta „ mamo, czy moge..?“ ;))
Jak wytłumaczyć babciom i dziadkom, że nagradzanie dzieci zjedzeniem śniadania / obiadu słodyczami jest złe? Zazwyczaj gdy dziecko grymasi stosowane jest przekupstwo 'jeśli wszystko zjesz to dostaniesz coś słodkiego’.
bardzo wartościowy wpis. Teraz będę wiedziała jak z słodyczami postąpić. Chętnie rozejrzę się po blogu.
Bardzo ciekawy tekst, który pomaga poukładać sobie w głowie kwestie słodyczy 🙂 Podejście mam podobne, z tym, ze nie kupuje żadnych słodyczy (poza gorzką czekoladą i goframi w parku :)) a robimy je w domu, w weekend zawsze jest ciasto takie raczej tradycyjne, słodzone cukrem, i w sumie nie wiem co jest fajniejsze wspólne robienie, czy jedzenie 🙂 czasem synek dostaje serek waniliowy, ale już widzę, ze jedzenie słodkiego nakręca chęć na więcej tak samo u dziecka i jak i u mnie. W tygodniu czasem robimy kisiel i to jest super proste i szybkie, najczęściej z mrożonych wiśni. Lubimy tez eklerki to tez jeden z niewielu naszych efektownych deserów, który świetnie smakuje bez lub z odrobiną cukru. A wyciskanie bitej śmietany to super zabawa dla dziecka 🙂
Dziękuję za wszystkie super artykuły (czyli wszystkie jakie są na blogu 😊)
A ja mam takie pytanie: załóżmy, że idziecie w gości, na stole roi sie od słodkości a dzieci biorą jedno ciasteczko, potem kolejne, i kolejne i kolejne…w glowie wewnętrzna walka… powiedziec cos, zatrzymac to czy nie mówić nic, żeby nie robić afery o ciastka, nie robić z nich źródła problemu, zakazanego owocu? Jak zachowujesz sie w takiej sytuacji albo co moższ doradzić?