Stres i jedzenie, pocieszanie się jedzeniem, zajadanie emocji – skąd bierze się ten problem i jak go rozwiązać?
Nie zawsze możesz polegać na sobie. Nie zawsze możesz polegać na innych. A czekolada nie zawiedzie Cię nigdy!
Bo czekolada nigdy nie zawodzi.
Chipsy rozumieją jak nikt inny.
A litrowe pudełko lodów przytula najlepiej na świecie!
Żartując w ten sposób próbujemy oswoić poważny problem – zajadanie emocji.
Kim jest „zjadacz emocji”? To osoba, która często wybiera jedzenie zamiast kontaktu z własnymi emocjami, zamiast odczuwania ich i odczytywania informacji, jakie one przekazują (definicja ze szwedzkiej książki „Zajadanie emocji” Mäggan Hagglund – TUTAJ znajdziesz moją recenzję).
Dla zjadacza emocji jedzenie to sposób radzenia sobie ze stresem, napięciem, niepokojem, smutkiem, złością, rozczarowaniem, bezsilnością, strachem, nudą, samotnością, wyrzutami sumienia… lub mieszanką silnych emocji, których nie potrafi rozpoznać. Zajadać emocje możemy również w chwili radości – pytanie czy w ten sposób po prostu świętujemy sukces, czy nagradzamy się i pocieszamy z powodu poprzedzających go trudności?
Dowiedziałam się, że w języku niemieckim jest nawet specjalne, zabawnie brzmiące słowo KUMMERSPECK oznaczające „nadmiar tkanki tłuszczowej spowodowany jedzeniem jako formą radzenia sobie ze stresem lub silnymi emocjami” (z książki „Innymi słowy. Niezwykłe słowa z różnych stron świata” Yee-Lum Mak, którą polecałam TUTAJ).
Dlaczego to robimy?
Dlaczego matki tak często zajadają emocje?
1) Stan gotowości – rodzicielstwo to czuwanie 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Rodzice dzieci z tzw. „krótkim lontem”, energicznych, wymagających, wrażliwych, działają w trybie czuwania. Co się za chwilę stanie? Któremu dziecku trzeba będzie biec z pomocą?
2) Tłumienie potrzeb i emocji – wszystkie doskonale wiemy, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko, że trzeba najpierw zadbać o siebie, aby mieć siłę zadbać o innych, że z pustego i Salomon nie naleje, więc najpierw musimy uzupełnić swoje zasoby, aby mieć się czym podzielić z dzieckiem.
Ja też to wszystko wiem… w teorii To działa, kiedy mamy względnie spokojny i zorganizowany czas. Natomiast w przypadku choroby dziecka, a nawet podczas świąt lub weekendu, kiedy dzieci kłócą się na maksa – wszystko się wali. A wtedy…
3) Matka stawia siebie na ostatnim miejscu… albo ma na głowie tyle spraw, że i tak ląduje na szarym końcu kolejki. Możemy sobie ćwierkać o zdrowym egoizmie, ale w kryzysowej sytuacji zawsze na pierwszym miejscu będziemy stawiać dobro dzieci. I to jest okej, na tym polega dobra opieka. Problem pojawia się, gdy trwa to tak długo, że całkowicie zapominamy o sobie.
Dodam jeszcze tylko, że pkt 1 w równym stopniu dotyczy ojców, ale z punktem 2 i 3 mężczyźni radzą sobie o wiele lepiej.
Zajadanie emocji w praktyce,
czyli jak to wyglądało u mnie?
Każda z nas jest inna, ma inny plan dnia (i inne ulubione smakołyki ), ale schemat działania jest podobny: w ciągu dnia koncentrujemy się na pracy i rodzinie, zaciskając zęby, tłumiąc własne potrzeby i kumulując w sobie olbrzymie napięcie i frustrację. Na pewno wiecie o co chodzi, jeśli tak jak ja nie macie czasu zjeść, napić się, ani zrobić siku. Jedno dziecko z zaburzeniami SI, wrażliwe, intensywne i wybuchowe, drugie to high need baby w okresie „buntu” dwulatka i hardcore gotowy.
Kiedy w końcu mamy chwilę dla siebie – w czasie drzemki dziecka lub wieczorem – jesteśmy tak bardzo wyczerpane i oddalone od samych siebie, że nie pozostaje już nic innego jak „zajadanie” emocji. Pora na ucztę!
U mnie dokładnie tak to wyglądało: rano stresowałam się pracą, a po powrocie dzieci ze żłobka i przedszkola – ich wybuchami i konfliktami. Czułam jak ich trudne emocje dosłownie we mnie wnikają. Wiecie, jak to działa: gdy dziecko znajdzie się w bezpiecznym towarzystwie rodzica, chce odreagować to, co wydarzyło się w ciągu dnia. To normalne, że rodzeństwo przez 10% czasu bawi się zgodnie, a przez 90% „pracuje nad relacją”, że aż wióry lecą! A nasze dzieci to dwa mocne charaktery, między którymi bez przerwy iskrzy. Nie można ich spuścić z oka ani na sekundę.
Po powrocie z pracy, żłobka i przedszkola (a nawet w weekendy) włączam tryb „przetrwanie”. Zarówno mąż, jak i ja, jesteśmy w stanie ciągłej gotowości. Byle do wieczora! A gula w gardle rośnie. Kiedy robimy dzieciom kolację, jestem już kłębkiem nerwów i nie jestem w stanie nic przełknąć. A kiedy dzieci w końcu zasypiały – ja zaczynałam ucztę! To był synonim mojego czasu dla siebie.
W jakich sytuacjach zajadamy emocje?
Te emocje, które wieczorem zaczynają się przelewać i zmuszają do nocnego ucztowania, tak naprawdę zaczęły się gromadzić już rano. Kiedy byłaś tak zapracowana, że zapomniałaś o chwili oddechu, rozprostowania kości i pogapienia się w okno. Kiedy dopisałaś do listy „na wczoraj” kolejne pilne zadania. Kiedy zaciskając zęby napisałaś uprzejmą, dyplomatyczną odpowiedź na niegrzecznego maila. Kiedy pędziłaś po dziecko do żłobka, a w metrze znów zepsuła się winda, więc bez szemrania wrzuciłaś pod pachę (albo na sfatygowane ciążami biodro) 20 kilo wózka z dzieckiem w środku. Kiedy po powrocie do domu nie miałaś czasu, aby usiąść na 5 minut, bo wiadomo – przy dzieciach „zawsze coś”.
To tylko kilka przykładów z setek sytuacji, kiedy tłumiłaś i wypierałaś swoje emocje, aby stawić czoła światu. Może wydawać się, że to niewiele, ale to właśnie te drobne momenty, kiedy nie zdajemy sobie sprawy, co się z nami dzieje, przyczyniają się do ogromnego, narastającego stresu i frustracji.
Zajadanie emocji to nie tylko nocne podjadanie. Zdarza się również w ciągu dnia, w pracy, podczas drzemki dziecka, w czasie spotkań rodzinnych, a także podczas „normalnych” posiłków. Może wręcz okazać się, że każdy posiłek pełni dla nas taką funkcję.
Nie obwiniaj się!
Kiedy zdajemy sobie sprawę z problemu, narastają wyrzuty sumienia: „Jestem beznadziejna! Dlaczego się obżeram? Dlaczego nie mogę jeść dokładnie tyle, ile potrzebuję zgodnie z moim zapotrzebowaniem kalorycznym?”
Dietetycy wspierający kobiety w utracie wagi, zazwyczaj potępiają napady obżarstwa, nocne podjadanie itp. Zalecają surową samodyscyplinę i wypracowanie nowych, zdrowych nawyków – bez zaglądania pod podszewkę tych starych. „Leczą” skutek, a nie przyczynę. Nic dziwnego, w końcu dietetyk to nie psycholog
Na blogowym Instagramie wspominałam, że od września raz w tygodniu chodzę na indywidualną terapię, gdzie pracuję nad problemami, pryz których zajadanie emocji to tylko kropla w morzu. Miłym zaskoczeniem było dla mnie, że psychoterapeuci nie potępiają zajadania emocji. Po co szukać w sobie kolejnego powodu do obwiniania się? Terapeuta radzi ugryźć (sic!) ten problem od drugiej strony: najpierw zaopiekować się emocjami, a reszta przyjdzie sama.
Zajadanie emocji to nie jest kwestia „słabej woli” czy „beznadziejnego charakteru”, tylko niewystarczającej troski o swoje życie wewnętrzne. Dlatego, aby sobie z tym poradzić, konieczna jest nauka lepszego zrozumienia własnych emocji i odczytywania sygnałów, które nam one przekazują. Przykład? Gdy czujesz złość, to ważny sygnał, że jakaś Twoja granica została naruszona lub któraś z Twoich ważnych potrzeb jest od dawna niespełniona.
Dlaczego zajadanie emocji jest groźne?
Pierwsze, co przychodzi nam do głowy to oczywiście nadwaga, otyłość i cały arsenał schorzeń wynikających ze złego odżywiania.
Po drugie stres, który ma destrukcyjny wpływ na zdrowie, gdy kumuluje się całymi latami.
Trzecie zagrożenie jest równie poważne, choć zazwyczaj bagatelizujemy je lub nawet nie wiemy o jego istnieniu. Nie mamy odwagi poczuć własnych emocji, bo dzielimy je na „dobre” i „złe”. Nie zdajemy sobie sprawy, że te „złe”, nieprzyjemne, trudne, są równie potrzebne i ważne jak te miłe. Są ważnym sygnałem, chcą przekazać nam coś istotnego, a my nie dopuszczamy ich do głosu. Gdy używamy jedzenia, aby stłumić i zagłuszyć te nieprzyjemne emocje, podejmujemy ogromne ryzyko: te wszystkie ważne wiadomości nigdy do nas nie dotrą, nie odczytamy ich, nie wykorzystamy do podejmowania decyzji i wprowadzania zmian w naszym życiu.
Można inaczej!
Co robić zamiast jedzenia?
W książce Maggan Hägglund „Zajadanie emocji” na str. 136 znajdziecie listę 63 rzeczy, które można robić w trudnych chwilach zamiast zajadania emocji.
Jednak tutaj skupię się na tym co jest najważniejsze i najbardziej skuteczne w przypadku matek (to nie rady z książki, tylko z mojej terapii). Wypracowanie tych nawyków to kawał roboty, ale zdecydowanie warto!
- Uważność – bądź stale w kontakcie ze swoimi emocjami i staraj się odczytać „wiadomości”, które Ci one wysyłają. Przykład: nasza złość świadczy o dwóch rzeczach: naruszeniu jakiejś ważnej dla Ciebie granicy lub o niespełnieniu jakiejś ważnej dla Ciebie potrzeby.
- Możesz szukać innych niż jedzenie sposobów na pocieszenie lub odzyskanie spokoju: trening, taniec, masaż, hamak, spacer, aromaterapia, malowanie, książka, muzyka, serial, sprzątanie… Jednak upewnij się, czy w ten sposób nie starasz się „zagłuszyć” emocji!
- Nie zaciskaj zębów, reaguj na bieżąco, minuta po minucie – zamiast czekać aż dzieci pójdą spać, działasz tu i teraz. Przykład (u mnie zdarza się codziennie!): kiedy jesteś przebodźcowana hałasem lub dotykiem. Podobno bliskości nigdy za wiele, a jednak dotyk to też bodziec. Kiedy dzieci po Tobie łażą, gramolą się, gniotą i skubię, a Ty od nadmiaru dotyku czujesz, że zaraz wybuchniesz lub zwariujesz – znajdź szkrabom zajęcie (najlepiej takie, po którym nie będziesz musiała sprzątać od bajki w TV jeszcze nikt nie zszedł na złą drogę) i pobądź chwilę sama. Odetchnij!
- Nie zawsze trzeba działać i walczyć. Czasem wystarczy pozwolić zaistnieć złości czy smutkowi, zaakceptować go, dać sobie do niego prawo – już samo to pomaga. Żyjemy w kulturze szybkich rozwiązań, więc chcemy działać natychmiast. Jednak kolejnym razem warto powstrzymać się od natychmiastowego działania, a zamiast tego zadać sobie pytanie: czy to problem, z którym muszę coś zrobić, czy mogę po prostu zaakceptować tę emocję, przeżyć ją i nie robić niczego?
- Wydaje się, że dwa powyższe punkty się wykluczają, lecz tak naprawdę chodzi o to, aby stale być w kontakcie z własnymi emocjami i działać (lub rezygnować z działania) adekwatnie do tego, co one nam podpowiadają.
- Zachowaj rozsądek. Nie obwiniaj siebie, ani innych. Bo przecież nie chodzi o to, żeby porzucić rodzinę i hulaj dusza piekła nie ma. Trzeba w tym „szukaniu siebie” znaleźć złoty środek, aby nikt nie ucierpiał.
Czy wystarczy książka?
Ten artykuł pisałam częściowo na podstawie książki „Zajadanie emocji” Mäggan Hagglund, lecz przede wszystkim na podstawie własnych doświadczeń. Jeśli czujesz, że problem zajadania emocji Cię dotyczy, w książce znajdziesz mnóstwo przykładów wziętych z życia, praktycznych wskazówek i ćwiczeń do wypełnienia.
Niektórym z nas wystarczy lektura książki i odrobina pracy oraz uważności, aby odzyskać kontakt ze sobą i zapanować nad zajadaniem emocji. Jednak w przypadku poważniejszych problemów, gorąco polecam wizytę u psychologa lub psychoterapeuty – to naprawdę bardzo pomaga i nie ma sensu „odkładać życia na później” tylko dlatego, że zdrowie psychiczne to nadal w Polsce temat tabu.
Kochana, jeśli zdarza Ci się zajadać emocje, nie zadręczaj się więcej, tylko zaopiekuj się sobą. Przeczytaj książkę, idź do psychologa, w każdej chwili możesz też do mnie napisać na kontakt@ronja.pl.
Tulę, rozumiem i mocno trzymam za Ciebie kciuki!
Miłego dnia!
Chcesz być na bieżąco?
Polub blog na Facebooku:
Fot.: pexels.com