Wielokrotnie pytałyście w jakich okolicznościach przyrody poznałam Tatę Romka i Irenki. Wspólne studia? A może podróż? No nie. Ta historia jest dość nieoczywista i zaskakująca, więc z perspektywy czasu sami zastanawiamy się, jak to nam się udało?! Ale widocznie tak miało być 🙂
Dziś mija 10 lat od naszego ślubu, więc to dobra okazja, aby opowiedzieć Wam nasze „love story” ze Skandynawią w tle. Jednak oszczędzę Wam emocjonalnych opisów, bo dla mnie to zbyt prywatne i poruszające i nawet nie umiałabym dobrze opisać tego wszystkiego 😉 Także suche fakty, okej?
Połączył nas Baltic University Programme – program akademicki z siedzibą w szwedzkiej Uppsali, który zrzesza uczelnie położone wokół Morza Bałtyckiego (dalej: BUP). W kwietniu 2006 roku BUP organizował międzynarodową konferencję studencką dla około setki studentów z całej Europy i świata – trafili tam również studenci z Erasmusa z Brazylii, Francji i innych krajów, którzy na oczy nie widzieli Bałtyku 😉 Mój przyszły mąż studiował biologię i geografię, ja ochronę środowiska, a konferencja dotyczyła zrównoważonego rozwoju.
I tu zaczyna się seria dziwnych zrządzeń losu i sytuacji, które potencjalnie mogły pójść nie tak. Ani trochę nie mieliśmy ochoty brać udziału w tej konferencji, ale mnie wysłała tam promotorka, a męża – jego ówczesny promotor. Obydwoje byliśmy najlepszymi studentami na roku, a jednocześnie ultra nieśmiałymi nerdami (dlaczego to zawsze idzie w parze?! 😀 ), którym nie w głowie było brylowanie na międzynarodowych konferencjach, a tym bardziej publiczne wystąpienia w języku angielskim. Najchętniej przesiedzielibyśmy całe studia w bezpiecznej czytelni! 😆
No ale gdy Pani lub Pan Profesor prosi, a licencjat na karku, jakoś nie wypada odmówić. Hahaha! Jak wyglądałoby dziś nasze życie, gdybyśmy nie wzięli udziału w tej konferencji? Nie potrafię sobie tego wyobrazić! Dlatego po wsze czasy będziemy wdzięczni naszym Profesorom za ten motywacyjny „kopniak przeznaczenia” <3 😆
Pojechaliśmy. Ja jako reprezentantka Polski, a S. jako reprezentant Rosji (jak już pewnie wiecie z zakładki O BLOGU, mój mąż ma fińsko-rosyjskie korzenie: rodzina jego Taty pochodzi z Finlandii, a rodzina Mamy z Rosji, a dokładnie z tej części Karelii, która leży po rosyjskiej stronie granicy).
To dopiero początek.
„Nieśmiałe nerdy” odsłona druga.
Konferencja trwała 5 dni.
S. twierdzi, że przez cały ten czas obserwował mnie i próbował zagadać 😀 Ale dopiero ostatniego się to udało! Zamieniliśmy dosłownie kilka zdań i to tyle. Nie widzieliśmy się przez kolejny rok.
Coś jednak musiało zaiskrzyć i to porządnie, bo nawiązaliśmy kontakt mailowy. Przez kolejny rok pisaliśmy do siebie, poznawaliśmy się coraz lepiej i zaprzyjaźniliśmy się. Można więc powiedzieć, że poznałam męża w internecie 😉 Na kolejną konferencję BUP, w kwietniu 2007 roku, chcieliśmy jechać już z własnej nieprzymuszonej woli! I obydwoje jechaliśmy z nadzieją, że coś z tego będzie. A jednocześnie konferencja była dla nas pretekstem, żeby spotkać się na neutralnym gruncie.
Nie mogę tu nie wspomnieć o naszej wspólnej koleżance z Politechniki Łódzkiej, która pomagała przy organizacji obydwu konferencji, i którą do dziś uważamy za naszą swatkę. Dzięki Marlenka! <3
A jako ciekawostkę dodam jeszcze, że kiedy w 2015 roku pojechałam w delegację służbową do Norwegii, okazało się, że naszą tłumaczką jest dziewczyna, która też uczestniczyła w tej konferencji! Świat jest mały 😀
Koniecznie zobaczcie te dwie fotorelacje z Norwegii:
Punkt widokowy Snøhetta:
Ale do brzegu 🙂 Tym razem konferencja dotyczyła zmian klimatu i odbywała się w przepięknym Arboretum SGGW w Rogowie pod Warszawą. 13 kwietnia 2007 roku (trzynastego w piątek!) o 6 rano odebrałam męża z Dworca Centralnego w Warszawie i wszystko stało się jasne – ten dzień uznaliśmy za początek naszego „chodzenia”. Motyle w brzuchu, sucha buła na śniadanie nad Wisłą, ocean stokrotek i słońce wyjątkowo gorące jak na kwiecień. Nasza łamana angielszczyzna i radość przełamująca wstyd. Miłość od drugiego wejrzenia.
Część z Was pewnie już zna tę historię z blogowego Instagrama:
(jeśli jeszcze mnie tam nie obserwujecie, serdecznie zapraszam!)
Potem już poszło szybko: po 5 dniach konferencji każde z nas wróciło do domu, ale już z konkretnymi planami. Zobaczyliśmy się ponownie w lipcu, spędziliśmy razem wakacje i podjęliśmy decyzję o ślubie. Został nam jeszcze rok do końca studiów, a więc rok związku na odległość. Pewnie w innych warunkach, po kilku latach bycia parą byłoby trudno – pojawiłyby się jakieś kwasy, pretensje i podejrzenia. Jednak my byliśmy tak zakochani i ufni, stale w różowych okularach i z jasną wizją cudownej przyszłości, że przetrwaliśmy ten rok bez zgrzytów.
Po wakacjach mieliśmy najdłuższą przerwę – nie widzieliśmy się aż 5 miesięcy! Za to po sesji zimowej spotkaliśmy się w Finlandii, wybraliśmy obrączki (tak, tak, nigdy nie chciałam pierścionka!) i zaręczyliśmy się w zaspie śniegu pod zamkiem Häme w Hämeenlinnie. A potem zamiast na romantyczną kolację przy świecach, poszliśmy na sanki.
Do ślubu został jeszcze rok, ale nosiliśmy obrączki już od zaręczyn. Ten rok zleciał szybko. Odwiedzaliśmy się, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Spędziliśmy razem kolejne lato i obroniliśmy magisterki. Zaczęłam szukać pracy w Warszawie, a jesienią na szybko załatwiliśmy w mojej rodzinnej Częstochowie formalności związane ze ślubem cywilnym.
A teraz uwaga: nasze zdjęcie ze ślubu. Tego nie da się odzobaczyć! 😆
Zawsze powtarzam, że bliżej mi do hobbita, niż do elfa 😀 Doceńcie żakardową garsonkę a la żółtko jaja – kilka lat zajęło mi zrozumienie, że to nie jest mój kolor.
W grudniu 2008 znalazłam pracę, w styczniu 2009 mąż na stałe przyjechał do Polski. Pobraliśmy się 31 stycznia i z biegu zaczęliśmy żywot warszawskich słoików. Początki nie były różowe: przez pierwszy rok życia w Warszawie po opłaceniu rachunków zostawało nam 500 zł na dwie osoby na cały miesiąc, więc Biedronka stała się naszą mekką 😉 Żyliśmy miłością, dosłownie! I całe szczęście – to bardzo przydaje się w tych trudnych początkach. Ale to już zupełnie inna historia…
10 lat małżeństwa, prawie 12 lat razem i ciągle nam mało! 🙂 Wierzę, że związek to nie tylko motyle w brzuchu. To przede wszystkim komunikacja, szacunek, otwartość na drugiego człowieka. Praca nad relacją i nad równoległym rozwojem – razem, a nie obok siebie. Zresztą co ja Wam będę pisać, na pewno po latach już same do tego doszłyście 🙂
Dziś wiem, że to był najtrudniejszy, ale też najpiękniejszy i najbardziej rozwijający czas. Warto mieć obok osobę, która oprócz ról męża, partnera, ojca, jest przede wszystkim najlepszym przyjacielem. Która nie zawsze rozumie, a pomimo to wspiera i podziwia. Nie kocha wyłącznie za zalety, lecz z całym arsenałem wad. I jakoś tak mimochodem, bez presji i wysiłku, sprawia, że wewnętrznie rozkwitam i zupełnie niezamierzenie staję się tą słynną „najlepszą wersją siebie” 😉 Po prostu sprawia, że mi się chce! 😀
***
Dajcie znać w komentarzu: jaki macie staż z mężem/partnerem? Też macie na koncie takie zbiegi okoliczności, kiedy wszystko mogło pójść nie tak… a jednak się udało? Chętnie poznam też Wasze „love story”, bo każda taka historia jest wyjątkowa <3
Kochajcie się! 😀
Chcesz być na bieżąco?
Polub blog na Facebooku:
4 komentarzy
Bardzo podobał mi się post, dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że mam coś podobnego.
Cudown historia ♥️♥️♥️
Uwielbim każdy wpis na tym blogu!
Liczę na posty z Norwegii 🇳🇴
Trzymam za Was kciuki!
U nas w tym roku też 10 lat po ślubie. W sumie 14 razem. I tak jak w twoim przypadku zbieg okoliczności. Uczyliśmy się w tym samym liceum tylko w różnych klasach – tam jakoś nie było iskier 🙂 Dopiero po roku na studiach (ja zmieniłam kierunek) znowu się spotkaliśmy. Po pół roku byliśmy parą. Po roku się zaręczyliśmy, a po 4 latach dopiero ślub. Także, gdyby nie przypadek pewnie byśmy nie byli tu gdzie jesteśmy z dwójką naszych urwisów 🙂
O dziewczyno! Ja i mąż mijaliśmy się dwa lata na jednej uczelni pewnie nie mając pojęcia o swoim istnieniu. On już zdążył pójść na inny uniwerek na drugi kierunek. Połączyło nas to, że w liceum pojechałam na SlotArt Festiwal pod Wrocław i poznałam tam Andrzeja Burzyńskiego, który prowadził tam szkolenie. Marek pojechał na SlotArt kilka lat później i też poznał Andrzeja. Polubili się i zorganizował mu spotkanie w Poznaniu. W klubie Dragon – w podziemiu zwanym Mordorem 😀 Andrzej mnie zaprosił i teraz mogę mówić, że mojego męża poznałam w Mordorze 😀 Kto wie, gdybym nie usiadła obok niego pewnie nie wymienilibyśmy się numerami. Także ta seria przypadków sprawiła, że trafiłam na męża idealnie skrojonego na moją miarę 😉 Spotkaliśmy się pierwszy raz w 2013 roku 😀 Obchodzimy rocznicę tego dnia 🙂 Rocznicę zaręczyn i ślubu też 😀