To pytanie słyszałam już dziesiątki razy. Pada prawie zawsze, gdy rozmówca dowiaduje się, że jesteśmy wege rodziną.
Teoria teorią, ale właśnie nadeszła chwila, kiedy muszę na to pytanie odpowiedzieć w praktyce. Wbrew pozorom to nie jest tekst o wegetarianizmie.
To nic złego, że takie pytania padają
Najczęściej wynikają one z czystej ciekawości, a także z troski i życzliwości. Czasem zdarza się, że jest w nich szczypta złośliwości. To tak jakby ktoś mówił: Jesteś oszołomem – to już wiem. Zaraz sprawdzę, na jaką skalę. 🙂
Zapewne rozmówcy zadający to pytanie oczekują jednej z poniższych odpowiedzi:
No jak to? Potnę się!
Wydziedziczę!
Przykuję do kaloryfera i przez tydzień za karę będę karmić li tylko sałatą.
Coś w tym jest! 😉
Nie męczą mnie te pytania. Zachowuję dystans, żartuję i tłumaczę cierpliwie, zdroworozsądkowo.
Od 1,5 roku gotujemy Szkrabowi do żłobka wegetariańskie posiłki – pisałam o tym tutaj:
.
A raczej: gotowaliśmy, ponieważ od poniedziałku korzystamy z cateringu, który dostarcza posiłki pozostałym dzieciom, i który wprowadził niedawno opcję wegetariańską. Postanowiliśmy spróbować, ponieważ mieliśmy sygnały od opiekunek, że Potomek ostatnio stał się niejadkiem.
Być może potrzebował odmiany, może znudziły mu się już domowe posiłki, które różniły się od tego, co widział na talerzach innych dzieci. Być może nasz Syn właśnie poczuł silną potrzebę identyfikacji z grupą, wkroczył w okres, kiedy wszystko musi robić „Z INNYMI DZIEĆMI”. Taki etap. Za kilka lat pewnie zechce być „INNY NIŻ WSZYSCY” i to też będzie OK.
W każdym razie już nie nosimy do żłobka własnych 4 posiłków. Syn dostaje to co inne dzieci, tyle że w wersji wege (w większości przypadków jego porcja różni się tylko kotletem). Jest zadowolony, że zajada „z innymi dziećmi”, a jego talerz wygląda bardzo podobnie.
A teraz najważniejsze: przy okazji, podczas rozmowy o zmianie menu Syn oznajmił, że na śniadanie zjadł ze wspólnego talerza, uwaga… kanapkę z wędliną! Olaboga! 😉
I tak ponownie padło sakramentalne pytanie: Co zrobić, kiedy wegetariańskie/wegańskie dziecko chce spróbować mięsa?
Moja odpowiedź brzmi: NAJLEPIEJ NIC
Przytoczę Wam krótki dialog, który odbyłam ze Szkrabem z tej okazji – mniej więcej w tym brzmieniu:
– Mama, ja jadłem kamapkę z mięsem. Z INNYMI DZIEĆMI.
– Mhm. I co, smakowało Ci? – zapytałam, śmiejąc się w duchu. Nawet nie wiecie jak walczyłam ze sobą, żeby nie okazać rozbawienia 🙂
– Tjochę gorzkie. Mama, bo mięso to zwierzątka.
– Pamiętasz, że mięso to zwierzęta?
– No tak. Ale, ale, ale… ja nie będę pamiętać. Będę zajadać Z DZIEĆMI.
– Rozumiem. Możesz spróbować. Jeśli cię ciekawi, jak smakuje mięso, to zajadaj.
I tyle. Wcześniej wielokrotnie rozmawialiśmy na temat tego, dlaczego nasza rodzina nie je mięsa i Syn doskonale to rozumie, jestem tego pewna. Dlatego tym razem nie wałkowałam już tego tematu i dałam sobie spokój z nachalną propagandą.
Nie zabraniam. Robienie afery może wyrządzić dziecku
więcej szkody, niż pożytku.
Z kilku powodów:
- Dzieci mają wbudowany niezawodny, bezawaryjny mechanizm przekory, który tylko czeka, aż podsuniemy mu zakazany owoc. 😉
- Dziecko nie powinno czuć się czarną owcą w chwili, kiedy jego jedynym pragnieniem jest podążyć za rówieśnikami. Ma do tego prawo, na indywidualizm jeszcze przyjdzie pora.
- Wyznaczamy dziecku granice, wpajamy zasady, tłumaczymy dlaczego postępujemy w określony sposób. Jednocześnie chcemy, aby dziecko wiedziało, że jest przez nas akceptowane i kochane bezwarunkowo, bez względu na wszystko. Powinno również otrzymać jasny sygnał, że szanujemy jego wybór, jego niezależność. Wspieranie dziecka w samodzielnym podejmowaniu decyzji buduje jego pewność siebie. To jest kapitalne!
- Doceniam, jak istotne jest pokazywanie dziecku świata, dzielenie się doświadczeniem, wiedzą, tradycją, kulturą. Jednak jeszcze ważniejsze jest odkrywanie go przez dziecko na własną rękę. No wiecie, nauka na własnych błędach, i tym podobne wychowawcze pitu-pitu. Nadopiekuńczy rodzice zapewne chcieliby przekazać dziecku ogrom swej wiedzy, oszczędzić mu przykrych przeżyć, wychować je pod kloszem. Jednak niektóre błędy po prostu muszą zostać popełnione po raz drugi (a czasem też trzeci i czwarty). Nie mam tu na myśli, że jedzenia mięsa jest „błędem”. Po prostu do niektórych rzeczy Syn musi dojść sam, wypracować własne „poglądy” (tak, trzylatek również posiada coś takiego).
- Dzieci widząc, że nie akceptujemy ich postępowania, z czasem przestaną dzielić się z nami swoimi sprawami, mniejszymi i większymi problemami. Zdradzę Wam, że to mój największy rodzicielski lęk! 🙂
Dziecko wcale nie musi spełniać oczekiwań rodziców
To jasne, że chcemy wychować nasze dzieci na dobrych ludzi i oczekujemy, żeby przestrzegały wpojonych zasad życia w społeczeństwie. Ale na tym koniec!
Bywa, że rodzice wyobrażają sobie przyszłość dziecka, mają wobec niego swoje marzenia i plany… po czym okazuje się, że dziecko jest zupełnie kimś innym – i właśnie tak powinno być! To jest fajne i budujące! Jest szansa, że tacy rodzice zaliczyli „misję rodzicielstwo” na piątkę i wychowali człowieka, który będzie szczęśliwy. Takiego, który nie daje sobą sterować, manipulować, jest silny i niezależny.
Jeśli jesteśmy na tyle dojrzali, żeby nie lamentować nad wszystkimi naszymi „utraconymi nadziejami”, „zawiedzionymi oczekiwaniami” – tym lepiej. Jeśli tylko możemy, lepiej nie planujmy sobie zbyt wiele 😉
Wegetarianizm, weganizm to ważna sprawa dla nas, rodziców. Zarówno jako stosunek do zwierząt (a także do ludzi i świata), jak i jako pełnowartościowa, zrównoważona dieta, według wielu źródeł – jedna z najzdrowszych. Odżywiamy nasze dziecko zgodnie z dostępną wiedzą, najlepiej jak potrafimy, ale to nadal NASZ wybór. Może wybór naszego Syna może będzie podobny, a może nie.
Niech poznaje świat
Dajmy dzieciom wsparcie, wiedzę, tło, kontekst. I droga wolna.
Niech poznają świat.
Niech będą sobą. [przepraszam, ten frazes musiał paść 🙂 Skargi i zażalenia przyjmuję na skrzynkę mailową]
Niech dokonują własnych wyborów. Jeśli wieczorem nam o nich opowiedzą – jest się z czego cieszyć 🙂
Wiecie co? Ta „kamapka z mięsem” to dla mnie taka inicjacja, pierwszy krok, czubek góry lodowej. Fakt, że Potomek nie starał się tego ukryć, jest dla mnie bardzo ważny. A to, że zareagowałam spokojnie, nie skrytykowałam go, nie spłoszyłam – to mój trening na przyszłość 🙂
Przecież analogiczna sytuacja ma miejsce, kiedy starsze dziecko przychodzi do rodziców, aby pogadać o orientacji seksualnej (która przecież nie jest wyborem!), zmianie wyznania czy kierunku studiów. To dowód ogromnego zaufania, na które pracuje się latami. Ten proces zaczyna się już teraz, a my, rodzice, właśnie zaczęliśmy kształtować u siebie właściwe nawyki. Ten schemat powtórzy się jeszcze wielokrotnie.
Wpis pochodzi z 06.05.2015 r. z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
6 komentarz
Może trochę nie na temat, ale też kiedyś byłam wegetarianką i zawsze mnie śmieszyło pytanie ” nie jesz mięsa?! to co ty jesz?! Głodujesz!”. Teraz wegetarianką nie jestem, ale mięso w domu jemy okazyjnie…i wciąż daaaaaleeeeko mi do osoby niedożywionej 😉
btw: słodyczy też zbytnio w domu nie jemy. Dzisiaj mieliśmy gości i leżały ciastka na stole. Córka nie wiem kiedy złapała i zjadła jedno. Nie robiłam afery, nie wyrywałam jej z buzi. Zawału też nie dostałam 🙂
U nas niestety nie było możliwości wege żłobka, ani własnych posiłków. Nie byłam z tego powodu zbyt szczęśliwa, ale być może moje dziecię kiedyś samo zadecyduje, że chce być wege. Taka króka historia: S. (2 lata) udaje, że mnie karmi. Pytam co to jest. Mówi, że mięsko. Ale mama nie je mięska. Za chwilę daje mi kolejną porcję. Znowu pytam co to. Mię…zupka. 😀
Nawet nie wiesz jak mi miło! 🙂 Jestem mega wdzięczna Ani z Nebule za polecenie, nie spodziewałam się…
A na bloga zapraszam regularnie – staram się dodawać nowe treści 3 razy w tygodniu, choć różnie z tym bywa 😉 Koniecznie daj znać, jak córka poradzi sobie w przedszkolu (i jak poradzicie sobie z wege wyżywieniem).
Że też nie trafiłam tutaj wcześniej 😉
Mój syn, aktualnie czterolatek, od kilku miesięcy zaczął domagać się mięsa – na szczęście tylko u babci. I teraz twierdzi, że w domu i przedszkolu jest wegetarianinem, a u babci mięsarninem. Ze spokojem czekamy, co z tego będzie. Z doświadczenia własnego dzieciństwa wiem, że dzieci i tak idą własną drogą i uczą się od nas zupełnie innych rzeczy, niż się spodziewamy.
Ja zrobiłam moim rodzicom na odwrót i będąc wczesnym nastolatkiem zaczęłam nie znosić mięsa, a później też gotowanych ziemniaków (jako że mama lubi tradycyjną, polską kuchnię, ziemniaki były wszędzie). Mam wrażenie, że żadnej ideologii w tym nie było, po prostu jestem stworzeniem nudzącym się, i znużyły mnie te od lat identyczne niedzielne obiadki. Teraz jestem wybrednym dorosłym i jedni twierdzą, że jestem fałszywa (niby wegetarianka, ale nie ideologiczna, jak tak można), inni, że „chociaż nie jesteś oszołomem”, jeszcze inni że mam za dobrze i jestem wybredna. A ja się z tego trochę śmieję, bo to nie jest „za dobrze”. Praktycznie wszystkie przepisy muszę wynajdywać sobie sama, nie gotuję nic z tego, co wyniosłam z domu, a gotować nie lubię i „uciekawianie” menu to pasmo porażek i spalonych patelni śmierdzących trupem 🙂 Nie zmienia to mojego podejścia do mięsa i ziemniaczków, mimo wszystko!