Czego nie wiemy o zamknięciu lasów? Czy to ma sens? Czy naprawdę pomoże w zatrzymaniu epidemii? zamknięcie lasów
Czy zamknięcie lasów i wszystkich terenów zielonych ma sens, skoro najwięcej nowych zakażeń ma miejsce w służbie zdrowia, wśród pacjentów szpitali oraz w domach pomocy społecznej?
Na razie efekt jest taki, że Ci, którzy muszą wyjść i tak wyjdą i będą gnieździć się i tłoczyć się pomiędzy blokami – od kilku dni widzę to na warszawskim Ursynowie.
Problem w tym, że wielu „niedzielnych spacerowiczów” zna tylko najbardziej popularne miejscówki w lasach (w Warszawie to Las Kabacki, Las Bielański i Kampinos) – to dlatego były tam takie tłumy. Lasy były oblegane, ludzie tłoczyli się na parkingach, ścieżkach i miejscach wypoczynkowych, organizowali pikniki i grille, łamiąc zakaz gromadzenia się i zalecenie zachowania odpowiedniego dystansu.
Ponosimy teraz konsekwencje za błędy mniejszości.
Jednak nie chcę nikogo obwiniać.
Mam już dość oceniania, oskarżeń, hejtu i jadu, które zalewają sieć jako efekt uboczny epidemii.
Ludzie traktują innych jak jakichś zwyrodnialców, bo ośmielili się wyjść z domu. Obrażają, poniżają i wyśmiewają pod byle pretekstem. Przymusowa izolacja podkreśliła też wyraźne rozwarstwienie społeczeństwa: łatwo jest „zostać” w dużym domu z ogrodem i psioczyć na ludzi, którzy wychodzą, bo duszą się w kilka osób na 40 metrach w wielkiej płycie.
W czasie epidemii po prostu wychodzi z nas to, jacy naprawdę jesteśmy i niestety wiele z nas nie zdaje tego sprawdzianu – okazujemy się totalitarni, mało wyrozumiali, pozbawieni empatii i szacunku, otwartości i łagodności.
Z drugiej strony pojawia się mnóstwo gestów życzliwości, sympatii i współpracy, które niesamowicie mnie wzruszają i umacniają wiarę w człowieka.
Teraz bardzo potrzebujemy wyrozumiałości i łagodności – dla siebie i dla innych.
Nastały trudne czasy i najważniejsze, abyśmy wspierali się, przeszli to razem i nie bali się spojrzeć sobie w oczy, kiedy będzie już po wszystkim.
W tym trudnym okresie szczególnie ważne jest, aby zaopiekować się przede wszystkim swoim zdrowiem psychicznym, a kontakt z naturą jest do tego niezbędny.
Zdrowie człowieka – psychiczne i fizyczne – stanowi całość.
A zamknięcie i izolacja wpływają destrukcyjnie na psychikę, odporność i zdrowie nawet tych ludzi, którzy dotąd nie mieli żadnych problemów.
Żeby nie było wątpliwości: to zdjęcie z sierpnia 2019 roku 🙂
Poza tym eksperci mówią jasno: wirus zostanie z nami na od roku do dwóch lat. Czy mamy siedzieć z dziećmi w domu przez dwa lata? Jak to się odbije na naszej pracy, odporności i zdrowiu?
Obawiam się, że już po kilku miesiącach utrzymania obecnych zakazów społeczeństwo poniesie ogromne koszty psychiczne. Ludzie tracą środki do życia, nasila się przemoc domowa, dostęp do pomocy jest utrudniony. Kilka dni temu tuż obok nas, w wysokim bloku na Ursynowie, mężczyzna przebywający na kwarantannie chciał popełnić samobójstwo. Na szczęście służby (policja, straż pożarna i ambulans) zdążyły interweniować, ale takich sytuacji niestety pewnie będzie coraz więcej.
Warto też wspomnieć, że zakaz wychodzenia z domu dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia bez opieki dorosłego jest jeszcze bardziej tragiczny w skutkach.
Ten zakaz miał uderzyć przede wszystkim w młodzież, która spotyka się w dużych grupach, gdy rodzice są w pracy lub nie są w stanie zatrzymać nastolatków w domu. Tymczasem uderzył najmocniej w dzieci i młodzież, które są ofiarami przemocy domowej. Przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna – wszystkie te potworności, od których dzieci nawet nie mają jak uciec, zamknięte w czterech ścianach ze swoimi oprawcami. Izolacja i narastający stres wszystkich domowników powodują, że tych przypadków przemocy domowej jest jeszcze więcej niż zwykle. A zamknięcie szkół i zakaz samodzielnego opuszczenia domu uniemożliwia dzieciom choćby chwilowe odcięcie się od przemocy, odpoczynek lub szukanie pomocy.
To aspekt izolacji, o którym niewiele się mówi. Konsultanci Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, którzy prowadzą m.in. Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży poinformowali, że w czasie izolacji otrzymują dwa razy więcej wiadomości mailowych od dzieci, które boją się zadzwonić.
Pamiętajmy, że zakaz zgromadzeń dotyczył wszystkich, więc nowe zakazy dotyczące dzieci, młodzieży oraz wstępu do lasów są zbędne.
Według modelu walki z epidemią stosowanego m.in. w krajach azjatyckich sąsiadujących z Chinami, powinno izolować się osoby najbardziej zagrożone, a nie wszystkich ludzi.
Ten temat chodzi mi po głowie od kilku dni. Wielokrotnie zostałam poproszona o udostępnienie petycji w sprawie cofnięcia zakazu wstępu do lasu, która zebrała już ponad 150 000 podpisów.
Społeczność bloga na Facebooku, Instagramie oraz w newsletterze liczy łącznie ponad 76000 osób, więc zapewne odniosłoby to jakiś skutek.
Jednak cały czas się waham, bo z jednej strony uważam, że świadome i odpowiedzialne korzystanie z lasów nie stanowi zagrożenia, a z drugiej strony ludzie pozbawieni innych możliwości, tłumnie ruszyli do lasu, urządzali tam sobie spędy, pikniki i grille, a przy okazji śmiecili i niszczyli przyrodę. A w tej chwili – jakby to ująć… jest już za późno na ich edukację. W każdym razie czas jest mało sprzyjający.
Dlatego częściowo rozumiem ten zakaz i nie mam problemu z jego przestrzeganiem.
Łatwo znoszę zmiany i dostosowuję się do nowej sytuacji, być może dlatego, że życie mnie nie rozpieszczało 😉
Jako społeczeństwo jesteśmy gotowi wiele poświęcić, aby epidemia jak najszybciej się skończyła. Nawet gdy nie uważamy wycieczki do lasu za istotne zagrożenie, jesteśmy gotowi zacisnąć zęby i siedzieć na tyłku – dla dobra ogółu.
Jednocześnie martwi mnie, że tak łatwo oddajemy kolejne swobody obywatelskie i przyklaskujemy kolejnym zakazom.
To dla mnie ogromna niesprawiedliwość i niewyobrażalna wręcz hipokryzja, że z jednej strony zamyka się lasy i wprowadza większość zakazów typowych dla stanu wyjątkowego, a jednocześnie nadal planowane są wybory (!) i egzaminy, a od 12 kwietnia do odwołania dozwolone będą msze z udziałem 50 osób. Czy to dlatego prognozy mówią, że wzrost zachorowań jest przewidziany na okolice 20 kwietnia, a następnie na maj i czerwiec?
To nie są decyzje logiczne, tylko polityczne – skierowane do wyborców.
Z jednej strony jest zakaz korzystania z lasów i terenów zielonych, a z drugiej zwiększa się liczbę osób w zamkniętej przestrzeni kościołów. Młodzież siedzi zamknięta w domach, a najbardziej zagrożone osoby starsze przemieszczają się bez żadnych ograniczeń, mając jedynie złudzenie systemowej pomocy w formie „happy hours”.
Warto dodać, że spacer po lesie jest dla wielu osób równie istotnym i niezbędnym przeżyciem duchowym, pociechą i warunkiem zdrowia psychicznego, jak dla wielu ludzi Msza Święta i modlitwa.
Jednak świeże powietrze i rekreacja nie są już traktowane jako podstawowe potrzeby życiowe, niezbędne do zachowania zdrowia i odporności.
Jako społeczeństwo musimy zrozumieć, że wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za to, jak dalej rozwinie się epidemia i jak długo będzie trwała.
Obawiam się, że w przypadku zamknięcia lasów nasz rząd niestety działa na oślep.
Podsumowując:
Jesteśmy gotowi poświęcić się dla dobra ogółu.
Tylko niestety nie mamy pewności, czy to pomoże.
Jestem ciekawa co myślicie o tej sytuacji – czy zamknięcie lasów i terenów zielonych to dobra decyzja? Chętnie poznam Wasze argumenty i bardzo liczę na rzeczową i kulturalną dyskusję 🙂
Kliknij „Lubię to” lub udostępnij ten wpis na Facebooku:
Miłego dnia!
zamknięcie lasów
Chcesz być na bieżąco?
Polub blog na Facebooku:
zamknięcie lasów
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:
27 komentarz
Bożeeee ty chyba siedzisz w mojej glowie 🙂
Reniu, tak się składa, ze również mieszkam na Ursynowie, z dwójką dzieci w bloku 😉 doskonale zatem odczytuję Twoje emocje i odnajduję się w obecnej sytuacji. Dla dobra własnej rodziny i ogółu „siedzimy” w domu. Przyznaję też, że decyzja o zamknięciu lasów bardzo nas zasmuciła. Moje „dzikie” dzieci mają zakodowany ruch od maleńkości. Od czasu wprowadzenia kwarantanny narodowej korzystaliśmy z lasów rozsądnie, jeżdżąc na spacery w leśne odludzia, wyjeżdżając z domu po 6 żeby przespacerować się przed dniem pracy zdalnej. Zamknięcie lasów odebrało nam radość ze swobodnego spacerowania, bo faktycznie spacerowanie po zaludnionym i zabetonowanym Ursynowie jest obecnie niemożliwe. Czerpanie z sił natury obserwowania przyrody, dawka sensorycznych impulsów dla dzieci, to było coś to dodawało nam energii żeby przetrwać dzień na wysokim piętrze bloku. Brak słów… pozostaje mi życzyć tylko sił do przetrwania kolejnych dni… 🙂
Mieszkam w srednim miescie z 2 dzieci na 49m2. Jeden maly sportowiec. Drugiemu jak sie nie wybiega palma odbija. Od zamkniecia szkół co kilka dni jeździliśmy za miasto w głąb lasu. Nie spotkalismy nikogo. Teraz nam to zabrano. Siedzimy na d..e w domu. Tylko jak wytlumaczyc dzieciom jak przez okno widzą rodziny z hulajnogami rowerkami na spacerze?
Właśnie, rodziny jeździły spacerować po lesie… bo trochę ruchu i świeżego powietrza jest niezbędne dla higieny psychicznej większości ludzi. Lasy były zamknięte stąd spacery po osiedlu. Na szczescie wycofali się z tego chorego zakazu!
Moim zdaniem zazkaz wstępu do lasu nie ma sensu. W dużych miastach powinni wysłać patrole leśne na duże parkingi, jest nadleśnictwo. Zaraz się okaże, że problemów ze zdrowiem i psychicznych będzie tak duże, że społeczeństwo się nie pozbiera. Ja oczekuje jasnej startegii, kiedy zaczniny wracać do normalności. Jaki wskaźnik zakażeń lub zgodnów jest kluczowy. Powinniśmy chronić grupy ryzyka, a obecnie się tego praktycznie nie robi…. Zamknięcie świata to żadne rozwiązanie i na szczęście ludzi zaczynają zdawać sobie z tego sprawę. Poza tym nikt nie wytrzyma lata w bloku z małymi dzieci. Po prostu….
Myślę jak Ty. Siedzimy w domu właśnie dlatego – że staramy się dostosować do wymogów, do sytuacji, żeby nie szkodzić innym, żeby to wszystko skończyło się jak najszybciej. Z drugiej strony – jak i Ty ? – nie mam pojęcia, czy to ma sens. Jeszcze nie tak dawno widziałam ludzi na ulicy jak gdyby nigdy nic, bo ładnie, mama mi mówiła, że u nich wszyscy chodzą na spacery po osiedlu, bo przecież nikt nie zabronił. I miała do mnie pretensje, że ja z dziećmi nie wychodzę, że się kisimy bez sensu. Nie wiem, co teraz ma sens, co go nie ma. Ale tak jak pisałaś, powinniśmy się wspierać. Każdy podejmuje teraz jakieś decyzję, każdemu jest ciężko i szukanie winnych wśród najbliższych sobie ludzi nie ma sensu…
Bosh, nawet sobie nie wyobrażam, co muszą czuć te dzieci ☹️ to straszne…
Nic dodać , nic ująć ?
Idealna wypowiedź, zresztą jak pozostałe. Przyłączam się do tego. Mieszkam w bloku, stosuję się do zasad, ale jak widzę zgromadzenia prze osiedlowym sklepem czy na ławce przed blokiem to…ręce opadają. A moi nastoletni synowie,sportowcy, którzy dotychczas biegali, nikomu nie wadząc, mają siedzieć w domu. Mamy ogromny park obok domu,niczym las-zakaz! Do lasu,których wokół mnóstwo-zakaz!
Kto myśli właśnie o zdrowiu psychicznym tej młodzieży??? O ofiarach przemocy domowej??? Nasz rząd?…nie widzę tego i jestem przerażona tą manipulacją ?
Witam. Pięknie napisane to o czym mówię od kilku dni. Podpisałam ta petycje o której mowa. Nie zgadzam się na to, że tłumy w kościołach i sklepach są ok. A w pustym lesie rodzic z malym dzieckiem juz nie.
Pozdrawiam i czekam.na lepsze.czasy!
Mamy to szczęście, że pod koniec stycznia przeprowadziliśmy się do domu na wsi. Mieszkamy w pobliżu jednego z największych miast w Polsce. Do czasów przeprowadzki wynajmowaliśmy dwupokojowe mieszkanko na nowym osiedlu (nowe osiedle = sam beton i trzy drzewa na krzyż). Jesteśmy aktywni, uwielbiamy spacery i do czasów kwarantanny codziennie spędzaliśmy co najmniej 2h w pobliskim lesie. Mamy jednak podwórko, więc po wprowadzeniu zakazu grzecznie siedzimy u siebie, choć jest trudno, bo po pierwsze wcześniej dużo spacerowaliśmy, po drugie jestem w ciąży i bardzo potrzebuję tego ruchu. Trudno. My mamy to podwórko. Łatwo mi sobie wyobrazić, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nie przeprowadzka. W porę nam się to udało. Niestety na naszej wsi codziennie widujemy spacerowiczów (mieszkamy na uboczu). Nierzadko z piwem w dłoni, często z burkiem na smyczy, który to burek nigdy wcześniej nie był na żadnym spacerze. Z jednej strony, tak po ludzku i z egoizmu, wkurza mnie ten zakaz korzystania z terenów zielonych, z drugiej strony rozumiem, że wszelkie służby miałyby więcej pracy, gdyby musiały kontrolować lasy w obawie przed grillami, ogniskami i piknikami. Jako społeczeństwo chyba jeszcze nie dojrzeliśmy do tego, by te tereny zielone oddać bardziej potrzebującym. Na naszej wsi KAŻDY ma podwórko. To nie jest modna sypialnia dużego miasta, więc nie ma tu osiedli, działki są raczej duże. Mnie też wkurza spacerowanie wokół płotu, ale skoro mogę się tak wywietrzyć, to chętnie oddam „mój las” sąsiadom z bloku, w którym mieszkaliśmy. Moje podwórko jest większe niż och mieszkanie z balkonem razem wzięte. Niestety niewielu mieszkańców naszej miejscowości myśli podobnie. Szkoda, bo pewnie gdybyśmy podeszli do tematu bardziej odpowiedzialnie i mniej egoistycznie, skorzystaliby uciśnieni mieszkańcy betonowych osiedli i tacy jak my – szczęśliwi posiadacze domków, którzy kochają przyrodę.
Tak, odniosę się tylko do jednej kwestii- skupienie wysiłków na ochronie tych realnie najbardziej zagrożonych opuszczeniem tego łez padołu przy „ wsparciu” ze strony Covid-19 ( przynajmniej oficjalnie).
O ile dane z Chin można traktować z dystansem o tyle te z Włoch, Hiszpanii, czy Francji dają już jakiś pogląd na ciężki przebieg i śmiertelność z podziałem na grupy wiekowe.
Obraz jest raczej klarowny- najczęstszymi beneficjentami respiratorów są osoby w wieku tuż przed emerytalnym i emerytalnym to oni stanowià główny „ budulec” słupków śmiertelności w statystykach.
Wnioski wydają się zatem być oczywiste i – nie wiedzieć- dlaczego kompletnie nie
brane pod uwagę w głównym nurcie „ walki z pandemią”?
Miast tego- pomimo danych z tych krajów, pomimo ostrzeżeń, że ten wirus nie zniknie dzięki magicznej różdżce już za 2-3 m’ce powielamy schematy, które działają… słabo.
Ekonomicznie i organizacyjnie jest oczywistym, że koszty i zasoby bedą mniejsze przy „ kwarantannie” 5 mln ludzi niż 38 mln.
Szumne zapowiedzi o testowaniu 8 000 próbek dziennie są groteskowe.
Kartka i ołówek wystarczą uczniowi klasy 6 szkoły podstawowej by przekonać się, że w tym „ zawrotnym tempie”- przy akompaniamencie „ krwi, potu i łez” personelu medycznego- ostatnią grupę rodaków „ przetestuje się” już za 13 lat!
To jest skala „ radzenia sobie naszego Państwa z problemem.
Mamy polskie Termopile, znowu idziemy na dno z honorem.
Zmęczone oczy ministra zdrowia to chyba efekt tego dysonansu pomiędzy tym co wie a co mówić musi.
najprościej więc „ zabunkrować” naród i uczynić listek figowy z faktu, że „ inni też tak robią”…
Ale czy dobrze robią?
Może już nie mogą inaczej?
Ale ponoć mamy „ przewagę czasową”
Może da się jeszcze zmienić kierunek na wspomniany przeze mnie i zasygnalizowany przez autorkę?
A jeżeli „ nie” – to dlaczego?
Czy aby – w przypadku takiego wariantu nie zniknęłoby 90% problemów z którymi – ponoć dzielnie- rządzący walczą?
A może o to chodzi?
Majà swój ulubiony grunt by się wykazać „ troską i miłością bliźniego”.
Reasumujàc- moim zdaniem- to co robią jest najlepszym dowodem na to, że nie mają pojęcia co zrobić, „ król jest nagi”.
Zgadzam się z Twoim wpisem całościowo 🙂
Ja niestety (w obecnej sytuacji niestety) – należę do osób, które żyją z lasem. Dla mnie to jest integralna część życia. Właśnie takie odizolowanie się od ludzi, ucieczka w głuszę pozwalała mi zachować spokój.
I kiedy wszedł zakaz, mi osobiście pękło serce. Mam problemy z napadami histerii, nie radzę sobie z tym. I mimo ogólnego podejścia do życia i ludzi z empatią, życzliwością i zrozumieniem, jak dobiegło mnie, skąd taki zakaz – nie umiem pohamować złości. Gryzie się we mnie zrozumienie – dlaczego masa ludzi szła do lasu, z takim – „przez wasze niepoważne zorganizowanie ja się duszę!!!!”. Dodatkowo nie pomaga fakt, że spora część ludzi w najbliższym otoczeniu nie potrafi zaakceptować faktu, że akurat dla mojej osoby jest to niezbędne i uważają, że przesadzam. A ja nie daję rady…
Najbardziej krzywdzące jest to, że jesteśmy znowu wszyscy wrzucani do jednego worka, zamykane są wszystkie lasy podczas gdy „moje lasy” w małym mieście w świętokrzyskim były puste. A przynajmniej te miejsca które odwiedzaliśmy ja i mój mąż. Ja jestem zdecydowanie leśnym człowiekiem i specjalnie po odbyciu kwarantanny, którą sami na siebie nałożyliśmy wróciliśmy w rodzinne strony żeby było nam normalniej. To prawda, że w lesie Łagiewnickim w Łodzi było jak podczas odpustu (swoją drogą nie rozumiem dlaczego ludzie nie potrafią odpuścić i kiedy widzą, że jest już niebezpiecznie dużo osób to zrezygnować i nie pchać się na dokładkę), ale nie wszędzie tak było. Dlaczego więc zawsze jest zbiorowa odpowiedzialność…
I jeszcze te mandaty wystawiane za łamanie tego zakazu, które z tego co się zorientowałam nie mają podstawy prawnej (jeśli się mylę proszę mnie poprawić).
A teraz pytanie z drugiej strony – czy każda osoba, która ma chęć w piękną niedzielę pojechać do lasu, wie, które lasy to Lasy Państwowe a które to lasy prywatne?
Mieszkam w lesie, w samym środku lasu. Prywatnego lasu. A na kawałku lasu obok, w bezpiecznej odległości, mieszka mój sąsiad. Jesteśmy dosłownie najeżdżani przez mieszkających w mieście, którzy nie tylko nie zadali sobie trudu dowiedzenia się, czy ten las to posesja prywatna czy nie, ale zignorowali tabliczki stojące przy naszej prywatnej drodze, które jasno mówią, że jest to teren prywatny i nie życzymy sobie gości. Nikogo to nie obchodzi. Jechali drogą, zobaczyli fajny las, wjechali na cudzą drogę, spędzają czas na czyimś terenie, jeszcze śmieci zostawią. Wiem, że niektórzy mogą tego nie zrozumieć, ale wyobraźcie sobie, że macie przed domem trawnik, a ktoś obcy nagle otwiera Waszą furtkę i mówi „hej, nie znamy się, ale ładnie tu u Ciebie, więc przyjechałem posiedzieć tu z moją rodziną”. Tak się przecież nie robi…
Mój mąż choruje na nieuleczalną chorobę płuc, która znacząco zmniejsza wydolność oddechową. Robimy wszystko, żeby nie miał kontaktu z innymi osobami – od trzech tygodni nie widział innych ludzi niż domownicy. Stajemy na uszach, żeby się izolować, zakupy robimy raz na dwa tygodnie i obcinamy wszelkie osobiste kontakty z innymi do absolutnego minimum, bo mamy przerażającą świadomość, że gdyby zachorował, może się to nie skończyć dobrze. I doszło w obecnych czasach do tego, że to JA z moją rodziną siedzę zamknięta w domu, bo po MOIM lesie chodzą obcy ludzie i nie reagują na uprzejme prośby o opuszczenie terenu. Wypadałoby dzwonić na policję, ale jakoś głupio, bo wydaje mi się, że mają ważniejsze sprawy na głowie… Wiem, że na świeżym powietrzu wirus nie przenosi się tak łatwo, ale dlaczego ja, na mojej działce, mam podejmować jakiekolwiek ryzyko? Nawet jeśli to 0,5%, dlaczego mam ryzykować zdrowiem i życiem mojego męża dla czyjejś przyjemności? Nie godzę się na to, za cholerę.
Mam wrażenie, że koronawirus pozbawił ludzi przede wszystkim rozsądku i szacunku do innych. Tak, my, ludzie z lasu, też mamy już dość tej sytuacji i też modlimy się, żeby to wszystko już się skończyło. Jest nam przykro, że jesteście zamknięci w mieszkaniach w blokach, ale każdy wybrał kiedyś swoją drogę. W normalnych czasach nam nikt nie współczuje, że do popularnej sieci spożywczaków jedziemy godzinę w jedną stronę, a do kina półtorej. Że nasze dzieci nie idą po lekcjach przejść się z koleżankami po galerii, a ja muszę planować obiady na tydzień do przodu, bo wyskoczenie po pietruszkę to cała wyprawa. Przecież takie życie wybraliśmy, to powinniśmy być na to gotowi.
Cóż, Wy też wybraliście.
Ewentualnie ogrodziła teren, wielokrotnie widywałam ogrodzenia i nie przyszło mi do głowy je przekraczać.
Raz byłam też poproszona o opuszczenie terenu, bo nie zauważyłam tabliczki wystającej, jak się okazało, bo ją potem znaleźliśmy, na pół metra nad ziemią, bo komuś się nie chciało zainwestować w normalny znak. No ok, wycofałam się, ale ileż byłoby łatwiej, gdyby tamta osoba prawidłowo oznaczyła swój teren.
Jeżeli masz oznaczony teren, to ja bym dzwoniła na policję. Sytuacji generalnie współczuję.
Natomiast to o wyborze brzmi trochę złośliwie. Nie bierzesz pod uwagę, że czasami mieszkanie w bloku to nie wybór? Mieszkanie, dom to nie są skarpetki, które sobie można dowolnie wybrać. Niestety czasami musimy się godzić na to, na co nas stać, bo wyboru ze względów finansowych i innych zwyczajnie się nie ma.
Zatem trochę empatii zalecam.
Dla mnie to zawsze będzie kwestia wyboru. Wyszliśmy z mężem oboje z miejsca, w którym często zapłacenie rachunków graniczyło z niemożliwym i nie było u kogo prosić o pomoc. Rezygnowaliśmy z rzeczy, które dla innych są codziennością do tego stopnia, że nawet ich nie zauważają i pracowaliśmy tyle, że praktycznie nie było jak się zobaczyć. Po latach udało się, mamy swoje miejsce, to wyśnione i wymarzone – wszystko dzięki pracy i determinacji, nikt nam niczego nie dał. Niektórzy mogą powiedzieć, że jesteśmy głupi i straciliśmy najlepsze lata życia na harówce. Nie mówię, że każdy ma tak robić – każdy żyje jak chce i chwała Bogu za to. Ale dla mnie, oczywiście jeśli mówimy o ludziach zdrowych i zdolnych do pracy, miejsce zamieszkania to zawsze kwestia determinacji i wyboru. Niemniej jednak szanuję inne zdanie i pozdrawiam.
My też wyszliśmy z domów w których się nie przelewało a na studia dzienne bo byliśmy na tyle mądrzy żeby na takie się dostać a nie cwani by płacić za zaoczne (a nawet nie było nas stan na takie ). Pracowaliśmy ciezko., Nawet 3 lata za granicą. To co odłożyliśmy nijak nie miało sie do możliwości kupienia domu. Najwyżej mieszkania. Na ślub dostaliśmy od rodziców kartki z życzeniami i obrazek bo na tyle było ich stać. A to dobrzy ludzie i to my byliśmy jeszcze obciążeni pomaganiem im z tego co zarabialiśmy tu i za granicą. Mimo tego i ciężkiej pracy nigdy nie byłoby nas stać na dom choćby najmniejszy. Widocznie to nie tak proste jak ci się wydaje. Widocznie wcale nie miałaś tak pod górkę jak ci się wydaje. Tymbardziej siedź cicho i ciesz się z tego co masz zamiast obrażać tych co mimo tyrania mają małe między w bloku. Piękne i swoje ale małe.
Ja się odniose tylko do „każdy wybrał kiedyś swoją drogę” bo reszta mnie nie dotyczy. Nie robię najazdów na prywatne posesje. To ci napisałaś jest bezczelne. Mieszkam w bloku i też mu przykro że nie mam małego miejsca koło domu. Bo nie o dom mi chodzi. Tylko ten kawałek podwórka dla siebie. Wychowywałam się w kamienicy w centrum miasta ale kamienicy z prywatnym ogródkiem więc teraz też wiem czego mi brakuje.
Odniose się do wyboru drogi. Wiele z tych osób które mają domy, być może i Ty, nie mają ich bo podjęły jakaś lepsza drogę, często nie podjęły nic poza wyjściem bogato za mąż lub za kogoś kto na wsi się wychował więc potem najazd na dom rodzinny jeża, my bierzemy piętro i już. Albo inny scenariusz – rodzice dali – ziemię, sporo pie iedzy na „nową drogę życia” i tak oto nasz dom z ogrodem. Nie obrażaj ludzi mieszkających w innych warunkach sugerując e wybrali sobie taką drogę. Wątpię żebyś na swój dom z ogrodem zapracowała swoimi rękoma bo inaczej miała byś więcej pokory.
Myślę, że egzekwowanie zakazu zgromadzeń by lepiej i bardziej higienicznie rozwiązało sprawę.
Łatwiej by też było (a i ludzie pewnie mniej by relatywizowali), gdyby byly jasne ramy-co wolno,czego nie i JAK DŁUGO. Myslę,że wielu by zacisnęło zęby, wiedząc,że ma to jakieś określone ramy… a tak-w imię zdrowia psychicznego pozwalamy sobie na więcej. I nie mówię tu o osobach w ttch tragicznych sytuacjach, bo im odebrano wszelką nadzieję juz na samym początku. Ja najpierw miałam poczucie, ze dobrze się dzieje, ze dusjmy w zarodku epidemię. Ale totalnie niespójne działania już dawno pozbawiły mnie złudzeń. Szkoda tylko,że oboje pracujemy w sektorach wygaszonych i cóż-atmosfera się zagęszcza….
Mam to samo, jestem w domu od 12. marca, z dwójką dzieci, w bloku. Jedynym wentylem był las w weekend. Jechaliśmy razem albo mąż brał dzieci, a ja mogłam odetchnąć. Kolejne decyzje rządu w sprawie epidemii i nie tylko dobijają mnie coraz bardziej.
W chwilach słabości pojawiają się myśli, że pierdzielę, wychodzą, że lepiej złapać to dziadostwo już teraz niż oszaleć, że może lepiej złapać teraz niż później, jak będzie więcej zakażonych, że lepiej spędzić 3 tygodnie na OIOM niż kilka miesięcy w psychiatryku… Dzieciaki mnie jeszcze trzymają w pionie (choć z drugiej strony też dokładają do rozgrzanego pieca, jakim jest moja psychika). Nie wiem, ile jeszcze wytrzymamy.
Pamiętajcie że te przepisy są w gruncie rzeczy nielegalne. Nie można ludzi osadzać w domu czy zakazywać się poruszania bez wprowadzenia stanu wyjątkowego. A stanu wyjątkowego nie wprowadzą, bo wybory będą przesunięte, a wtedy pan prezydent Dudasz już nie będzie pewny wygranej. Nie przyjmować mandatów – i pokazywać nielegalność tych idiotycznych przepisów (na rozprawie za rok-dwa). Gorzej kiedy pojawia się kara administracyjna – wtedy każą płacić od razu. I tu jest straszak. 1/3 Polski to lasy, w niektórych powiatach 2/3. Jaka jest szansa że znajdą igłę w stogu siana? Pojedźcie do lasu dalej ot i tyle.
Uważam, że karanie całego społeczeństwa za „występek” małej (bardzo małej w stosunku do całego społeczeństwa) grupy jest nie w porządku. Nie oglądam Chajzera z zasady, teraz zajrzałam do jego relacji z Lasu Kabackiego, w którym ponoć zgromadziły się tłumy – i nie byłam zaskoczona, Filipek jak zwykle mocno przesadził. Nazwać kilka rozproszonych grupek tłumem to skrajna manipulacja. Na chodnikach w mieście jest gęściej. Używa słów „szok”, „tłum”, „proszę bardzo, spacerki” podkręcając atmosferę przestępstwa, a potem ludzie, którzy nawet tego nie widzieli, powtarzają tę plotkę za znanym dziennikarzem!
Ileż ja bym dała chociaż za ten wspomniany balkon! My się gnieciemy w kawalerce 35m, z czego pokój ma niespełna 20m – ja, mąż i 2 córki poniżej 8 r.ż. Nie mamy balkonu a na wysokości naszego okna mamy 2 kominy z niższej kamienicy naprzeciwko i jak było zimniej to nawet okna cały dzień nie było można otworzyć bo dym zawiewał nam prpsto do „domu”. Starsza córka odziedzieczyła po mnie astmę (a ja po mojej mamie) i nie wyobrażam sobie nie wychodzić z dziećmi na spacery. Ograniczyłyśmy trochę ich ilość, ale już widzę, że ataki astmy u córki już są częściej bo powinna dużo na świeżym powietrzu przebywać. Dziękuję że mogłam wygarnąć co mi na sercu leży. Pozdrswiam wszystkich, i tych na małuch mieszkankach i tych z rezydencjami.
BJak mi źle myślę o tym że dzieci będą szczęśliwe nie że względu na wielkość mieszkania tylko to jaki dom stworzymy. W małym mieszkaniu ciężej o spokój i harmonię ale co mogę? Tylko starać się żeby było dobrze. Tego też Tobie życzę. My na 45m w 4, dzieci 7 i 1.
Ja wszystko rozumiem, że dla dobra ogółu i w ogóle i się stosuje. Zresztą pracuje w sklepie i w tym miesiącu nie szykuje mi się ani jeden dzień wolny (nawet święta) więc ja zwyczajnie nawet tęsknie za siedzeniem w domu, ale bardzo, bardzo brakuje mi biegania! Tego poczucia siły i wolności jakie za sobą niesie truchtanie wśród leśnych ścieżek…
To się nazywa po ludzku niewolnictwo. Tragedia, psychatrzy i psychologowie za parę miesięcy nie dadzą sobie rady z nami…
Uważam, że zakaz powinien zostać cofniety, a służby porządkowe powinny zająć się wlepianiem mandatów tylko tym, którzy rzeczywiście naruszają zakazy organizując spędy , ogniska itp. , oraz rujnują przyrodę .faktycznie , moze talie lasy w bezpośrednim sąsiedztwie aglomeracji miejskich można by zamknąć, ale takie, do których byle chołota autobusem nie dojedzie… myślę, że kilka lasów mogliby otworzyć.
Pozdrawiam serdecznie.