Skandynawski Czwartek #6
Wiele się mówi o tym, że polskie szkoły nie uczą myślenia – samodzielnego, logicznego, krytycznego. Podobno do głów tłoczy się dzieciom suchą teorię, z której nie potrafią korzystać, łączyć wiedzy z różnych dziedzin czy uzasadnić swojego zdania.
Jak to wygląda w norweskich szkołach? W celu nauczenia dzieci myślenia stosują one dość nietypowe metody. Wydaje mi się, że czasem przeginają w drugą stronę. Zapraszam na Skandynawski Czwartek #6.
Czy słusznie narzekamy na polską edukację?
Podobno polscy uczniowie nie myślą. Czy naprawdę jest aż tak źle? Badani uczniowie świetnie radzą sobie rozwiązując zadania według schematu, natomiast polegają na zadaniach nietypowych, złożonych, wymagających opracowania nowego rozwiązania.
Winą za kiepską pozycję polskiego szkolnictwa w międzynarodowych rankingach obarcza się traktowanie uczniów „od linijki”, niedostosowanie metod pracy do indywidualnych potrzeb i zainteresowań ucznia, ograniczenie zajęć aktywizujących na rzecz podających metody nauczania, co skutkuje zakuwaniem na pamięć, bez zrozumienia.
Uczniowie nie są w stanie połączyć informacji z różnych dziedzin, ponieważ nikt nie uświadomił im, jakie to ważne. Ponadto wiele z tych informacji po prostu nie pamiętają, ponieważ ze względu na przeładowanie programu zajęciami teoretycznymi i naukę pod kątem egzaminów, są zmuszeni stosować zasadę „zakuć, zdać, zapomnieć”.
Oczywiście nie dotyczy to każdej szkoły i każdego nauczyciela, ale ogólna kondycja edukacji w Polsce jest oceniana nisko. Zarzuty w zakresie niskiej skuteczności nauki dotyczą przede wszystkim braku umiejętności selekcjonowania i wartościowania informacji, sformułowania problemu czy uzasadnienia swojego stanowiska. Prowadzi to z kolei do braku umiejętności wykorzystania wiedzy teoretycznej w praktyce, a także braku powiązania systemu edukacji z rynkiem pracy.
Kreatywnym i ciekawym świata przedszkolakom szkoła oferuje schematy i uśrednienie, kształci odtwórców i zaprawionych w bojach rozwiązywaczy kart pracy 😉 Wszak szkolne testy muszą być wypełnione według klucza… wręcz przeciwnie, niż w szkołach norweskich – tam nie ma jednej poprawnej odpowiedzi, ponieważ wszystko podlega dyskusji.
Jak wygląda nauka w norweskich szkołach?
Nauczyciele zachęcają uczniów, aby sami wyciągali wnioski na podstawie obserwacji i analizy. Program obfituje w zajęcia praktyczne, w tym również takie „przygotowujące do życia”, jak gotowanie, szycie czy prace stolarskie (bez podziału na płeć). I mowa tu nie o szkołach zawodowych, lecz ogólnokształcących.
Wiele przedmiotów połączonych jest w jeden (na przykład: przyroda + fizyka + biologia lub historia + geografia + wiedza o społeczeństwie), co ułatwia to nauczycielom wskazanie powiązań i zależności. Program nie jest tak obszerny, jak w polskich szkołach, ponieważ sporo czasu przeznacza się na naukę „na żywo”, na przykład w formie inscenizacji historycznej bitwy, ale nie jest to czas stracony.
Fot. Phil Roeder (CC)
Oceny są wystawiane dopiero od 8 klasy, wcześniej uczniowie otrzymują co najwyżej zalecenia nad czym powinni popracować. System ocen jest motywacyjny – według polskich uczniów mieszkających w Norwegii trzeba bardzo się postarać, aby dostać trójkę. Zresztą nawet najniższe oceny nie skutkują brakiem promocji do kolejnej klasy. W Norwegii nie funkcjonuje coś takiego jak powtarzanie klasy z powodu jednego przedmiotu. Dziecko, które nie radzi sobie np. z matematyką może w celu nadrobienia zaległości chodzić na ten przedmiot do klasy niżej i na odwrót: jeśli jest uzdolnione w danej dziedzinie, może chodzić do klasy wyżej.
Na kolejnych etapach nauczania uczniowie zdają egzaminy, a także regularnie przygotowują prezentacje, ucząc się jak sformułować problem, uzasadnić swoje stanowisko, prowadzić dyskusję, a także występować publicznie. Sztukę argumentacji i negocjacji uczniowie mogą trenować zarówno w trakcie prezentacji, jak podczas częstej pracy w grupach.
Przed uczniami stawiane są problemy do rozwiązania, wymagające myślenia międzydziedzinowego, kreatywności i opracowania nowej strategii. Bywa, że jest to dyskusja na siłę, ale zdaje się, że dla norweskich nauczycieli najważniejsze nie jest rozwiązanie problemu, lecz sam proces dochodzenia do niego.
Dyskusji sprzyja znaczne skrócenie dystansu pomiędzy uczniem a nauczycielem. Do nauczycieli dzieci zwracają się po imieniu, żartują – takie przyjacielskie stosunki wcale nie podważają autorytetu nauczyciela, lecz zachęcają do śmiałego zadawania pytań, nauki na błędach i wyciąganiu wniosków w życzliwej atmosferze.
Zresztą nie dotyczy to tylko szkoły. Rozumiem, że na wczesnym etapie nauczania takie podejście jest wykonalne. Jednak okazuje się, że podobnie działają uniwersytety! Znajoma, która studiowała w Norwegii w ramach programu Erasmus, spotkała się z podobnym podejściem na uczelni. Nie było egzaminów z jedną prawidłową odpowiedzią. Wszystko podlegało dyskusji. Trudno mi to sobie wyobrazić 🙂 Ciekawa jestem, czy wykształcenie wyższe rzeczywiście wygląda w Norwegii w ten sposób, czy może było to jakieś specjalne traktowanie studentów z wymiany?
Bezpośrednie stosunki są charakterystyczne nie tylko dla szkół, ale także zakładów pracy, więc w pewien sposób jest to przygotowanie do życia zawodowego. W norweskich firmach nie ma tak silnej hierarchii, pracownicy również zwracają się do szefa po imieniu, duży nacisk kładzie się na dialog i współdecydowanie.
Norwegowie rozważają różne scenariusze, dogłębnie analizują każdy etap, wyciągają wnioski i ulepszają co się da. Pamiętacie Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Lillehammer w 1994 roku? Jednym z organizatorów był przewodnik, który podczas mojej wyprawy do Norwegii w czerwcu tego roku oprowadzał nas po Parku Narodowym Dovrefjell-Sunndalsfjella (klik: Fotorelacja z Norwegii #1: przyroda). Po zakończeniu igrzysk uczestniczył w ewaluacji tego wydarzenia – badaniu, które trwało… 10 lat! Wyobrażacie sobie coś takiego w polskich warunkach?
Zapętleni w dyskusji
Mam mieszane uczucia: z jednej strony norweskie metody nauczania wydają się skuteczne i warte naśladowania, ale z drugiej strony zastanawiam się, czy takie podejście nie skutkuje przesadnym podważaniem i analizowaniem oczywistych spraw i zapętleniem się w wiecznych dyskusjach. Miałam okazję obserwować to podczas wyjazdu studyjnego i spotkań z norweskimi naukowcami.
Czy norweski system nauczania jest doskonały? Na pewno nie. To samo dotyczy systemu polskiego.
Doskonały system powstałby dopiero z połączenia ich najlepszych elementów, ze szczyptą dobrych praktyk z Finlandii 😉
Fot. tytułowa – Hans Splinter (CC)
20 komentarz
W Polskich szkołach nie uczy się myślenia, bo po co? Polska szkoła to tzw. 3xZ Zapamiętaj, Zdaj i Zapomnij. Nauczyciele nakazują recytować formułki zamiast pozwolić uczniowi myśleć i ubrać wiedze w swoje słowa by została na dłużej.
Akurat u mnie pojawił się wczoraj podobny post, tyle, że o szkole chińskiej, gdzie ogromny nacisk kładzie się na samą obecność na zajęciach i zdawanie nieżyciowych egzaminów. Na tym tle polski system bardzo zyskuje.
Lecę czytać! Ja też nie uważam, że polski system jest taki najgorszy. Nauczyciele często mają mnóstwo pasji, dobrej woli i świetne pomysły, ale mają związane ręce.
O tak! To jest racja, co z tego, że nauczyciel chce, skoro program swoje.
Aja dzięki Wam mam wieczór w podróży- Chiny i Skandynawia ;).
Taki połączony system edukacji, no… to by było coś. Szczerze mówiąc, drżę na myśl obowiązku posłania moich dzieci do szkoły. Wiem, że są cudowni nauczyciele, którzy wyciągają z dzieci to co najlepsze bez uszczerbku na ich zdrowiu, ale skąd pewność, że na takich trafimy? A tyle się naczytałam o zabijaniu potencjału, itp. Marzy mi się szkoła demokratyczna, ale jest poza naszym zasięgiem, a do nauki dzieci w domu – nie czuję się kompetentna. Z drugiej strony, może faktycznie nie taki diabeł straszny…
Oj tak, szkół demokratycznych jest u nas kilka, ale to zabawa nie na naszą kieszeń. Poza tym mam obawy, że ucząc dzieci w takiej szkole albo w domu trochę niepotrzebnie trzymamy je pod kloszem. Wydaje mi się, że jeśli my, rodzice, będziemy wspierać dzieci w rozwijaniu zainteresowań i kreatywności i rozmawiać o tym, co się dzieje w szkole, placówka publiczna nie da rady ich „zepsuć” 😉 W razie czego będziemy wojować z nauczycielami, ale wierzę, że wciąż jest wielu pedagogów z powołaniem i pasją.
Bardzo lubie czytać o odmiennych systemach edukacji, kulturach,itp.
Mi bardzo się podoba system szkół skandynawskich i wolałabym żeby moje dzieci do takiej właśnie szkoły uczęszczały. Być może zbyt częste podważanie może prowadzić do absurdów- nie mniej uczą własnego myślenia i umiejętności bronienia swojego zdania co w zyciu jest niezwykle istotne a czego polskie szkolnictwo niestety nie uczy :/.
Popieram w 100%. Też bliższa memu sercu jest idea nauczania na zasadzie umiejętności życiowych, a nie zaśmiecanie głowy suchymi faktami..
Dokładnie! Edukacja powinna nas przygotować do życia a nie wyrobić umiejętność zakuwania często zbędnej wiedzy…
Rzadko w Polsce zdarzają się nauczyciele z pasją, którzy potrafią zarazić dzieci do nauki, właśnie nie przez te sztywne ramy, trzymając się swojego przedmiotu, ale traktując to jako fragment większej całości. Sama muszę dzieciom w domu pokazywać jak łączyć biologie, chemię, geografię, fizykę… wtedy o wiele bardziej stają się świadomi otaczającego ich świata. Ciekawy artykuł, popieram Twoją pasję do Skandynawii. 🙂
Temat Norwegii bardzo mnie interesuję, ponieważ myślę o wyjeździe tam zaraz po studiach. A o Norweskiej edukacji do tej pory słyszałam tyle, że jest jeszcze niższy poziom niż w Anglii. Twoja relacja rzuca z kolei zupełnie inne światło 🙂
Hm, zależy jak rozumiemy „poziom”. Jeśli chodzi o zasób wiedzy, rozbudowanie programu nauczania, to tak – też słyszałam, że dzieci w Norwegii mają mniej materiału do opanowania niż w polskich szkołach. Pytanie ile z tego zapamiętamy 😉 Ja w czasach szkolnych byłam prymuską, a mimo to pamiętam niewielki procent tego, czego się uczyliśmy, może z 20% 🙂 Pewnie jeszcze mniej wykorzystuję w życiu codziennym.
W głowach zostaje nam więcej, gdy program nie jest przeładowany, a znaczna jego część jest przyswajana w praktyce, a nie w teorii. W Norwegii rzeczywiście nauczyciele omawiają teorię dość powierzchownie, wychodząc z założenia, że jeśli coś wzbudzi zainteresowanie, można coś doczytać i wyspecjalizować się w danej dziedzinie.
Zresztą słyszałam, że to samo dotyczy życia zawodowego – to dlatego jest tam wciąż tak duże zapotrzebowanie na specjalistów, a chłonny rynek pracy to szansa dla Polaków 😉
Mnie wkurza jak szczycimy się tym, że w Polsce mamy wysoki poziom nauczania. Co z tego, jak większość rzeczy jest zupełnie nieprzydatna, i tak za chwilę ich nie pamiętamy, a nie umiemy sobie poradzić w życiowych sytuacjach? W Norwegii dzieci wydają się dużo bardziej zaradne.
Jak zaczęłam czytać o norweskim systemie myślę bajka. 🙂 Wiem, że nie ma ideałów, ale wolę aby dziecko uczyło się samodzielnego, kreatywnego myślenia i tym samym analitycznych umiejętności wyciągania wniosków, niż produkowanie taśmowa pod klucz z egzaminów w polskich szkołach. Potem okazuje się, że pan X niby taki orzeł, wydawało by się oczytany, inteligenty, a prócz wiedzy tzw. książkowej, przepraszam podręcznikowej nie zna realiów życia i mówiąc brzydko w „d**** był i g****** widział” 😉
Najlepszy byłby złoty środek pomiędzy, ale jedną i drugą stronę ciężko jest zmienić. Tam mogą sobie pozwolić na te rzeczy, o których mówisz (jak choćby ta ewaluacja igrzysk), ponieważ mają na to pieniądze. Natomiast w Polsce chciałoby się wszystko bez żadnego nakładu, co jest przegięciem w drugą stronę. Nie rozumiem do końca systemu w naszym kraju – z jednej strony stawia się na edukację, skraca się dzieciom rok w przedszkolu, żeby już sześciolatki poszły do szkoły, a z drugiej układa się maturę „pod klucz” – umiesz, rozumiesz, ogarniasz temat, ale nie powieliłeś słowo w słowo odpowiedzi, która jest uważana za jedyną prawidłową. Nigdy chyba tego nie pojmę…
Pewnie, ten przykład z ewaluację to kwestia finansów, ale również społecznego zaufania.
Jego brak przenosi się w Polsce również na edukację. Ocena według klucza jest też bardzo krzywdząca dla nauczycieli – świadczy o braku zaufania i uznania dla ich inteligencji i kompetencji, bo skoro masz klucz, to co właściwie masz oceniać? Standaryzacja poszła zdecydowanie za daleko. Rozumiem, że w ten sposób dążono do sprawiedliwej oceny, ale takie traktowanie pod linijkę zrodziło mnóstwo absurdów.
Skrajność w każdą stronę – minimum czy maximum jest zła, ale o tym pisał już Shelford na początku XX wieku 😉
O, jak ja bym chciała coś takiego w polskich szkołach. Tutaj rzeczywiście mamy tylko linijkę, ale nie tylko każącą się dostosować do jednej prawidłowej odpowiedzi, ale także równającą jednych w górę, drugich w dół. Wydaje mi się, że w Polsce za bardzo idzie się na ilość niż na jakość – zamiast analizować potrzeby edukacyjne dziecka, szkoły skupiają się na tym, żeby zebrać po 30 osób do każdej klasy. Tutaj nie dałoby się zorganizować czegoś takiego, że dziecko może chodzić na jakiś przedmiot z rocznikiem wyżej albo niżej :/
Zupełnie nie mogę zgodzić się z tym artykułem. System edukacji oraz wyniki nauki w Polsce, w rankingach międzynarodowych, wypadają dużo lepiej niż te norweskie, nie mówiąc już o „nauce myślenia”!
Powszechnym w Norwegii jest, że to polski pracownik rozwiąże problem, który wymaga kreatywnego myślenia, bo norweski często nie potrafi wykonać nawet zwykłego prostego zadania. Pomijam już fakt, że Norwegom w ogóle średnio się chce pracować oraz myśleć krytycznie i filtrować informacje (tak mówili w telewizji, że jest dobrze, to tak będziemy ślepo robić).
Zaczynając od poziomu przedszkolnego, gdzie panie z roczniakami i dwulatkami prowadzą zajęcia zza biureczka, odtwarzają bajki na YouTube, wykonują prace plastyczne „od linijki” oraz do jedzenia podają sól, cukier oraz najtańsze i najmniej pożywne produkty, przez szkołę podstawową, gdzie chociażby poziom matematyki leży tak bardzo, że serio nie wiem, gdzie tu niby jest nauka dla życia (czasami dorosłemu Norwegowi trudno jest policzyć kąty, nie mówiąc już o znajomości symboli matematycznych), a kończąc na tym, że większość nie kontynuuje nauki w liceum, a marzeniem młodego Norwega jest praca na magazynie w Elkjopie (sklep z elektroniką).
Oczywiście wiem, że nie wszyscy tacy są i nie cała Norwegia ani Polska taka, ale akurat, chociaż bardzo lubię Norwegię i nie wróciłabym do Polski, na razie to, z czym się spotkałam, jest zupełnym zaprzeczeniem Twojego artykułu.
Jestem nauczycielem z prawie 10-letnim doświadczeniem pracy w Polsce, należę do tych z pasją i świętym przekonaniem, że jest to jeden z najważniejszych zawodów świata. A niestety tu w Norwegii mam świadomość, że ta edukacja jest na słabym poziomie, drżę na myśl, że moje dziecko może skończyć z takim poziomem myślenia, więc jedynym ratunkiem w Norwegii są szkoły międzynarodowe i praca z dzieciakiem w domu.