Dlaczego „bliskościowe” mamy utknęły w ślepej uliczce? Na czym polega błąd, który popełniamy klasyfikując model wychowania naszych dzieci? Jak długo można praktykować rodzicielstwo bliskości? Czy to podejście do dziecka, a właściwie: do całej rodziny, ma termin ważności?
Kiedy możesz nazwać siebie rodzicem wychowującym dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości? Co jest do tego niezbędnym warunkiem? Czy jeśli nie idzie Ci wiązanie chusty, to koniec? Czy kiedy nie karmisz piersią, nie masz szans stosować tej metody? A co z ojcami? Oni piersią nie nakarmią 😉 Czy jeśli niewygodnie Ci spać z dzieckiem, oznacza to, że poniosłaś porażkę? A kiedy poślesz malucha do żłobka – czy przygoda z rodzicielstwem bliskości skończy się raz na zawsze? A co z porodem przez cesarskie cięcie? Czy – o zgrozo – zdyskwalifikował mnie już na starcie?
Mnóstwo tego typu dylematów rozstrzyganych jest codziennie na łamach fejsbukowych grup i forów internetowych. Mam wrażenie, że biedne mamy, wystukujące na klawiaturze powyższe pytania, trochę się pogubiły. Wspomniane powyżej techniki opieki nad dzieckiem, to tylko środki. Co więcej, to środki tymczasowe, mające zastosowanie w pierwszych miesiącach bądź latach życia dziecka. A co potem?
Przecież rodzicielstwo bliskości możemy „uprawiać” całe życie! Zdaje się, że te wszystkie dylematy biorą się z faktu, że mamy niemowląt traktują różne techniki opieki nad dzieckiem zerojedynkowo, zapominając skąd to wszystko się wzięło, co jest podstawą rodzicielstwa bliskości. Dopiero w kolejnych latach życia dziecka „wracamy do korzeni” 🙂 A wspomniane korzenie to szacunek do wszystkich emocji dziecka. To traktowanie płaczu, marudzenia, złości czy histerii jako sygnalizowania potrzeb, a nie próby manipulacji.
Rodzice „bliskościowi” nie dzielą emocji na dobre i złe – te złe nazywają „trudnymi”. Analogicznie nie dzielą dzieci na grzeczne i niegrzeczne. Tacy rodzice nie zabraniają dzieciom przeżywania „trudnych” emocji, nie starają się ich stłumić w zarodku słowami „bądź grzeczny”, „cisza!” lub „nie płacz, nic się nie stało”. Szanują te uczucia, uznają za naturalne, szukają ich przyczyn i pomagają poskromić złość i stres tak, aby dziecko nie wyrządziło krzywdy sobie i innym.
Rodzicielstwo bliskości nie wymaga akcesoriów. Chusta, wielkie łóżko, dostawka, biustonosz do karmienia i piersi pełne pokarmu – to nie są rzeczy niezbędne. Natomiast niezbędny jest szacunek, otwarty umysł oraz pokora wobec własnej nieomylności.
To podejście nie ma terminu ważności. Czy jeśli 12-latek nie będzie karmiony piersią, noszony w chuście, nie będzie spał z rodzicami, a mama postanowi (w końcu!) wrócić do pracy, to jego rodzice już nie mogą stosować rodzicielstwa bliskości? 😉 Czy opiszą swoje wątpliwości w sieci?
Tak, wiem, że 12-latek ma inne potrzeby niż niemowlę. Jednak niemowlęta też są różne: jedne kochają chustę, inne jej nie cierpią. Podobnie jest ze wspólnym spaniem. Matki też są różne, a ponieważ w rodzicielstwie bliskości stanowią one stronę relacji równie ważną jak dziecko, ich potrzeby i granice (w tym granice „poświęcenia”) są tak samo istotne jak potrzeby i granice dziecka.
Zresztą, w nieco innym kontekście, pisałam o tym we wrześniu ubiegłego roku: Rodzicielstwo bliskości – jak się nie zniechęcić?
I powtórzę po raz kolejny: żadna metoda wychowawcza nie zwalnia z myślenia! Nikt nie napisze nam instrukcji obsługi dziecka gwarantującej sukces reprodukcyjny. Tymczasem buszując po sieci można odnieść wrażenie, że rodzice „bliskościowi” to jakiś elitarny klub, zazdrośnie strzegący swojej niszy i oceniający „nowych członków” według surowych, niepodważalnych kryteriów dostępu.
Jednak nie ma sensu brać do serca wypowiedzi tych „wyroczni”, a wszelkie „złote rady” lepiej traktować wybiórczo. Fundamentem rodzicielstwa bliskości jest wypracowanie rozwiązań dopasowanych do potrzeb danej rodziny, a ten ktoś klikający w klawiaturę po drugiej stronie nie zna Twojej rodziny ani Ciebie.
Warto natomiast sięgać po wartościową literaturę, otwierać szeroko oczy, poszerzać umysłowe horyzonty i wypracować własne stanowisko. Warto przeczytać Jean Liedloff, poradniki Searsów, książki i artykuły Agnieszki Stein, serię Claude Didierjean-Jouveau. Warto sięgnąć po Juula i Rosenberga, aby na własną rękę odkryć, że NVC (nonviolent communication) to sposób komunikacji wpisujący się w rodzicielstwo bliskości. Łączą je wspólne mianowniki: empatia i szczerość. Przecież kiedyś nasze „bliskościowe” niemowlę zacznie mówić! 🙂 Na wagę złota będą wówczas przykłady zastosowania „porozumienia bez przemocy” w praktyce.
A potem? Nie dość, że niemowlę zacznie mówić, to kiedyś stanie się dorosłe. A wtedy (o ile nie spieprzymy niczego po drodze) rodzicielstwo bliskości przybierze postać wspaniałej relacji, opartej na obustronnym zrozumieniu, szczerości i szacunku.
Brzmi pięknie, prawda? Z tego się nie wyrasta.
Fot. Tom Chapman (CC0)
A tak właściwie po co nam te etykiety, definicje, kryteria przynależności? Co z tego, że ja – jakaś niepozorna blogerka z bożej łaski – zadeklaruję, że stosuję rodzicielstwo bliskości?
Ano nic, to nie ma znaczenia. Ani dla Was, ani nawet dla mnie i moich dzieci, pomimo że opiekując się nimi, z rodzicielstwa bliskości czerpię garściami. No dobra… pewnie ma to jakieś znaczenie dla internetowej księgarni, kiedy rujnując domowy budżet, zapełniam naszą biblioteczkę pozycjami z rodzicielstwem bliskości w tytule 😉
Etykiety nie mają znaczenia. Jednak taki zbiorczy szyld czasem się przydaje. Głównie po to, aby świeżo upieczone matki mogły zapoznać się z koncepcją rodzicielstwa bliskości, aby wiedziały gdzie szukać. Oby tylko nie wyłączyły przy tym rozsądku, serca i intuicji!
Rodzicielstwo bliskości to powrót do więzi opartej na zaufaniu, szacunku i naturalnej rodzicielskiej intuicji. To paradoks, że po raz kolejny szukamy sztywnych definicji, kryteriów i etykiet, zamiast tej naturalnej intuicji zaufać.
.
.
.
.
PS. Inspiracją był dla mnie opublikowany wczoraj wspaniały tekst Oli z bloga Róża marzy (KLIK: Tylko co-sleeping, chusta, pierś i dom), a powyższy wpis jest rozbudowaną wersją komentarza, który zostawiłam na jej blogu 🙂
Fot. tytułowa – barnimages.com (CC0)
Każdy sygnał od Czytelników jest dla mnie bardzo ważny. Jeśli spodobał Ci się ten wpis, proszę daj mi o tym znać:
• Zostaw komentarz na blogu lub fanpage. Dla Ciebie to tylko chwila, a dla mnie ważna informacja zwrotna 🙂
• Polub fanpage bloga na Facebooku, aby być na bieżąco i oglądać głupie obrazki!
• Podziel się wpisem ze znajomymi, klikając niebieski guziczek ↓
7 komentarz
Bardzo podoba mi się Twój wpis. I chyba pojawił się w dobrym dla mnie momencie. Zmęczona jestem tymi etykietkami, bo przecież nie o nie chodzi. Bliskość wobec każdego, czy to dziecka, czy dorosłego, można osiągnąć w różny sposób. Nie ma jednego słusznego i warto aby o tym pamiętać. Pozdrawiam.
Bardzo ważny tekst. Myślę, że takie rodzicielstwo oparte na zaufaniu, szczerości i intuicji jest czymś co w dzisiejszych czasach trudno osiągnąć. Zazwyczaj ludzie albo nie mają czasu dla dzieci, albo stają się nadopiekuńczy. A zrozumienie i szacunek dla dziecka to sposób na zbudowanie wspaniałej, długotrwałej relacji pomiędzy rodzicem a dzieckiem.
Wspanialy tekst – nie dlatego, ze napisany przez Ciebie 😉 ale dlatego, ze w koncu obala mit o bezkrytycznych wytycznych dotyczacych rodzicielstwa bliskosci.
Gdybym miala sie poddac surowej ocenie wirtualnych specjalistow, wyszlo by na to, ze jestem zla, prawie patologiczna matka, ktora absolutnie nie ma bliskiego kontaktu z wlasnym dzieckiem.
Porod przez cesarskie ciecie, karmienie piersia odstawione, zakaz noszenia chusty – wszystko z powodow medycznych.
Jak do tego dodamy spanie biednego, zostawionego na pastwe losu potomstwa w lozeczku we wlasnym pokoju, to juz prawie mozna zglaszac do opieki spolecznej.
***
Nasza coreczka ma 2,5 mca, od poczatku spala w lozeczku i bardzo rzadko byla noszona na rekach.
Przez pierwsze 4 tygodnie jej zycia to maz glownie sie nia opiekowal, zmienial pieluszki, kolysal na rece jak miala kolki, kapal wieczorami.
Ja moglam tylko patrzec i albo plakac, ze nic nie moge przy niej zrobic, albo dac jej milosc, poczucie bliskosci, jak tylko mi ja dostawiali.
Teraz, kiedy nie musze juz chodzic o kulach ani jezdzic na wozku, staram sie kazda wolna chwile spedzac z nasza coreczka, czesto do niej mowiac i glaszczac. Nie jest typem przytulacza, nie lubi byc noszona ani przytualna, zaznacza swoje terytorium placzem i grymasem, a my to szanujemy.
Dla mnie bliskosc to niewidzialna nic, ktora laczy nas silnie, a nie dziecko zamkniete w ramionach czy chuscie. Nie karmie juz piersia, ale karmie butelka, i cieszy mnie, kiedy widze ze mala z przyjemnoscia trzyma sobie butelke, wierzga nozkami i jest jej po prostu dobrze. A jeszcze bardziej cieszy mnie to, kiedy z usmiechem zajada w ramionach taty.
Bo nie tylko bliskosc z mama jest wazna, ale rowniez z tata 🙂
Ja jestem matką ze starego pokolenia. I przyznaję, że często szeroko otwieram oczy, czytając niektóre dyskusje, na temat idealnych matek i jak nią się stać. W wychowaniu moich dzieci, staram się stać z boku, pozwalam im podejmować decyzję, czasem podając rękę, w trudniejszym momencie. Bliskość! Hmm nigdy do tego nie podchodziłam ideologicznie czyt. Chusty, spanie razem, czy trzymanie dziecka przy sobie na każdym kroku. Jeżeli dziecko czuje, że jest kochane i potrzebne, to nie można mówić o większej nagrodzie, a to chyba tworzy najlepszą więź 🙂
Bliskość to nie tylko chusty, czy karmienie piersią-mądry tekst, świetne podejście 🙂
jesteś moim nowym odkryciem Renia 🙂 Będę tu codziennie! <3 wspaniały artykuł! wzruszyłam się, bo jestem przewrażliwiona i łykam każde słowo związane z macierzyństwem bliskości, pomimo tego, że nie karmiłam piersią, Benek spał sam i nie dał się chustować, bo motanie w jakikolwiek sposób było dla niego męczarnią 🙂 Taki typ mi się urodził, ale nie rezygnuje z macierzyństwa bliskości. Odnoszę się do syna z szacunkiem, nazywam jego emocje podczas histerii dwulatka, gdy nie mogę rano przed pracą robić z nim fikołków i gdy zaliczam tysiące kopniaków w szale złości, gdy próbuje mu założyć pieluszkę. Czasem wymiękam. Ale nie rezygnuje, bo kocham tego małego człowieka ponad życie i jestem najszczesliwsza na swiecie, gdy ja mam zly dzień a on z empatia podchodzi do mnie i tuli sie. A dodam, ze tulic sie to on musi chcieć w danym momencie. Doceniam każdy jego gest wobec mnie.
O rany, ale mi miło! Zaglądaj, zaglądaj, wprawdzie codziennie nie udaje mi się publikować, ale zawsze możesz pogrzebać w archiwum 😉
Twój przykład świetnie pokazuje, że rodzicielstwo bliskości to nie tylko chusta i karmienie piersią!
A Benek to cudowne imię – było na naszej liście, bo Panna Kijanka według gina przez 2 miesiące była chłopcem (od 13 tc do połówkowego), ale potem zmieniła zdanie 🙂