Czy potrafisz spojrzeć na daną sytuację oczami dziecka? Trzylatka, ośmiolatka, piętnastolatka…
Jeszcze kilka lat temu, zanim sama zostałam matką, dyskutowałam sobie ze starszymi koleżankami z pracy na temat problemów z ich nastoletnimi córkami. Łapałam się wówczas na tym, że zawsze patrzę na omawianą sytuację oczami dziecka, nastolatki. Doskonale pamiętałam jak to było, kiedy sama burzliwie przechodziłam nastoletni bunt i byłam „po tej drugiej stronie”.
I wiecie co? Mam nadzieję, że jeszcze długo tego nie zapomnę. Dzięki temu, kiedy moje dzieci osiągną ten „trudny wiek”, wciąż będę potrafiła postawić się ma ich miejscu. To bardzo cenna umiejętność, którą z wiekiem zatracamy. Zacierają się nasze wspomnienia ze szczenięcych lat, nasze własne konflikty z rodzicami, starcia z nauczycielami i problemy z rówieśnikami. Wchodzimy w dorosłość, zmieniamy perspektywę, tracimy szacunek do „błahych”, nastoletnich bolączek.
Nie zapomnę!
Jednak ja postanowiłam sobie wówczas, że nie zmienię mojego punktu widzenia, że nie zapomnę jak to jest być „po tamtej stronie”. Ponieważ chciałabym lepiej rozumieć moje dzieci. Szanować ich racje, rozumieć co nimi kieruje. Tu jest potrzebna nie tylko empatia, ale i własne wspomnienia.
Rodzic vs. dziecko?
W tytule nie pytam po CZYJEJ jesteś stronie. Rodzicielstwo to nie rywalizacja, ani sprawa w sądzie. Chodzi o umiejętność zrozumienia rozmówcy, o skuteczną komunikację. O wyrwanie się ze schematów świata dorosłych, o wyskoczenie z własnej głowy, czasem nieco karkołomne.
W przypadku młodszych dzieci postawienie się na ich miejscu jest łatwiejsze, ponieważ kierują nimi o wiele prostsze mechanizmy. W przypadku nastolatków to już wyższa szkoła jazdy – w ich głowach wszystko się kotłuje, burzy, fermentuje.
W tej relacji ja będę przyjacielem dziecka, ale ono nie będzie moim kumplem. Będzie moim dzieckiem, a nie powiernikiem (klik: Dziecko lekarstwem na samotność?). Tak to widzę. Nie będę obarczać dziecka tym, że sobie (z nim) nie radzę. Dlatego w trudnych sytuacjach będę starała się „być ponad to” i przywołać w pamięci emocjonalne grzęzawisko, które siedziało w mojej własnej nastoletniej głowie.
Kto tu rządzi?
Spokojnie, rodzic nadal pozostanie tym, który ustala reguły gry. Jednak korona nam z głowy nie spadnie, gdy damy dziecku wyraźny sygnał, że liczymy się z jego opinią. Znacie to? „Dopóki mieszkasz w moim domu, będziesz postępował tak jak ja chcę!” Ten argument poniżej pasa, bardzo często stosowany przez pokolenie naszych rodziców, rozsierdził niejednego dzieciaka. Moje wyimaginowane przyjaciółki – Brydzia i Stefania (klik), potwierdziły, że słysząc coś takiego jakoś wcale nie miały ochoty dostosować się do rodzinnych reguł. Natomiast miały wielką ochotę natychmiast się wyprowadzić.
Anielska cierpliwość
Nie myślcie, że odbieram rodzicom prawo do własnych emocji. Można mieć dość wiecznego pyskowania, trzaskania drzwiami i bezlitosnych, celnych argumentów, powodujących bezsilność i intelektualną pustkę w głowie rodzica. Ale starać się trzeba, no! 🙂 W końcu w tej relacji to my jesteśmy dorosłymi. Czy jakoś tak.
Ważne, aby próbować postawić się na miejscu dziecka. Nie myśleć wiecznie, że to nam jest ciężko, bo jemu jest o wiele ciężej. Zwłaszcza, kiedy ma naście lat i tzw. „trudny charakter”. Teraz pamiętam ten stan. Mam nadzieję, że nie zapomnę jak to jest. Spokojnie, dam radę, to jeszcze tylko tak z 13 lat.
Zapewne nigdy w pełni nie zrozumiem świata moich nastoletnich dzieci, już teraz nie ogarniam wielu obiektów czci gimnazjalistów. Jednak pewne rzeczy się nie zmienią: typowe dla nastolatków trudne emocje, poczucie alienacji i braku zrozumienia. A ja spróbuję zrozumieć, przynajmniej się postaram.
Ten tekst piszę przede wszystkim dla siebie: żeby nie zapomnieć. Może to dlatego jest dość chaotyczny. To takie moje luźne myśli, spisane naprędce. Za te kilkanaście lat przeczytam je sobie, bo pamięć mam kiepską. Pewnie już nie na blogu, ale w jakichś moich szpargałach. Mam nadzieję, że pewnego dnia te kilka akapitów doprowadzi mnie do porządku i uszczęśliwi moje nastoletnie dzieci. 😉
Foto: 55Laney69 (CC)
Wpis pochodzi z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
6 komentarz
Myślę, że bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, że możemy czymś co jest dla nas błahą sprawą wystraszyć dziecko lub je skrzywdzić. pamiętam jak kiedyś babcia powiedziała mi, że jak szerszeń ugryzie mni e3 x to juz koniec. od tej pory panicznie się ich boję:).
Zgadza się, słowa dorosłych na długo zostają w dziecięcych głowach, przeradzają się w nieuzasadnione fobie albo w inny sposób sieją spustoszenie. Z drugiej strony: dorosłemu trudno tak na każdym kroku się pilnować. Czasem palnie coś niewinnie, bez złych intencji. Dlatego ważne jest wpoić dzieciom, że o każdym swoim problemie/lęku itp. mogą pogadać z rodzicami, aby w razie czego sprostować takie „wpadki” 😉
Pamiętam, jak kiedyś jako nastolatka miałam gorszy dzień, do mamy przyszła ciocia i gdy mama wspomniała o mojej chandrze, ciocia prychnęła, „A co ty możesz mieć za problemy, dziecko?” Moja mama zachowała się wtedy przefantastycznie, odpowiedziała jej – Adekwatne do wieku. Ciebie przerastają czasem twoje sprawy, a ją jej. Cudowna mamusia <3 Teraz sama jestem mamą i mam nadzieję, że zawsze będę potrafiła rozumieć swoje dzieci. A na pewno będę się starać.
Pozdrawiam, Targetowa
Wspaniała historia i jeszcze wspanialsza mama! <3
Najlepsza 🙂
Też mam nadzieję być własnie takim pamiętającym rodzicem, na razie wciąż pamiętam jak to było być dzieckiem i potem mieć te naście lat. Oby jak najdłużej!