Skandynawski Czwartek #4
Wyobraź sobie, że zaraz spróbujesz, jak smakuje zakazany owoc… Mniam!
Witajcie w Skandynawski Czwartek – to już czwarta odsłona cyklu, a nowemu blogowi wkrótce stuknie miesiąc! Z tej okazji pozwoliłam sobie na chwilę oddechu od poważnych tematów. Ej, przecież jestem w ciąży i powinnam się oszczędzać! A może nawet rozpieszczać? 😉
Dlatego właśnie dzisiaj, jakem #zbuntowana #ciężarówka, porozpieszczam Was (i siebie przy okazji) zakazanym owocem, złotem Laponii, czyli… maliną moroszką!
Zakazany owoc
Z moroszką wiąże się pewna zabawna historia. Kiedy spróbowałam jej po raz pierwszy, serio była dla mnie zakazanym owocem. Rolę niecnego węża-kusiciela odegrał wówczas mój Mąż, wtedy jeszcze „chłopak” (hohoho, jak to przedziwnie brzmi z perspektywy lat!). W wakacje odwiedziłam go w rodzinnej Karelii, a S na dzień dobry poczęstował mnie moroszką… Jak przystało na wzorową studentkę ochrony środowiska, zareagowałam świętym oburzeniem:
– Zwariowałeś?! Przecież moroszka jest pod ochroną!!!
I rzeczywiście: malina moroszka (Rubus chamaemorus), zwana także maliną nordycką, jest objęta w Polsce ścisłą ochroną gatunkową i wpisana do Czerwonej Księgi Roślin jako relikt epoki lodowcowej. Występuje nielicznie na Pomorzu, Mazurach i Warmii, a także w Karkonoszach. Rzadko wydaje owoce, ponieważ jest tu dla niej zbyt ciepło i sucho. Na studiach pisałam pracę na temat Słowińskiego Parku Narodowego (to jedno z nielicznych stanowisk moroszki w Polsce) i to dlatego tak surowo pouczałam niedoszłego Męża.
Tymczasem w krajach skandynawskich, a także na północy Rosji, moroszka to popularny i lubiany przysmak – owoc leśny jak każdy inny! A zarazem ulubiony owoc mojego Męża… Jeśli zapytacie go, czy czegoś mu brakuje po przeprowadzce do Polski, to odpowie, że przyjaciół, rodziny, białych nocy oraz tanich jak barszcz grzybów i owoców leśnych 🙂
Moroszka, ja lublju tiebja!
Tak mógłby brzmieć jeden z wierszy Puszkina, gdyby jego poezja była nieco bardziej przyziemna i swojska 😉 Moroszka była jego ulubionym owocem. Podobno kiedy umierał, postrzelony w honorowym pojedynku, jego ostatnim życzeniem były właśnie świeże owoce moroszki.
Oto kilka innych ciekawostek na temat tej uroczej, pomarańczowej malinki:
• W Finlandii moroszka znajduje się na odwrocie monety 2 euro.
• W języku angielskim ten uroczy owoc ma równie uroczą nazwę: cloudberry ♥
• Hodowlana moroszka pojawiła się również w Polsce – jej sadzonki można kupić pod nazwą „malina nordycka”.
• Hilla to fińskie imię żeńskie oznaczające właśnie malinę moroszkę (sama roślina nazywana jest lakka, a dżem: lakkahillo). Mąż planował tak nazwać naszą córkę… ale na razie w drodze jest drugi Synek 🙂
Jak smakuje moroszka?
To pewnie pierwsze pytanie, które Wam się nasuwa, jeśli nigdy jej nie próbowaliście. Czy przypomina polską malinę? Jest słodka czy kwaśna? Czy pachnie lasem?
Najchętniej zaprosiłabym Was wszystkich na podwieczorek: herbatka, dżem z moroszki, masło, świeże bułeczki, te sprawy… cóż, spróbuję opisać Wam jej smak najlepiej jak potrafię, posługując się językiem zmysłów 🙂
Wyobraźcie sobie gorący, chrupiący tost, a na nim złocistą konfiturę z moroszki… Wyobraźcie sobie jak ten świeży, aromatyczny, słodziutki dżemik rozpływa się w Waszych ustach… Mniam, coś pysznego! Zdecydowanie polecam Wam moroszkę właśnie w postaci dżemu.
W Finlandii miałam okazję spróbować również świeżej moroszki prosto z krzaczka. Surowa moroszka… ech, w sumie to nic specjalnego: cierpka, niezbyt soczysta, kwaskowata z delikatną nutką słodyczy. Słowem: rozczarowanie. W niczym nie przypomina naszej polskiej maliny, którą latem mogłabym jeść tonami. Ale to nic – dla mnie moroszka w każdej postaci będzie smakowała jak skandynawskie wakacje! 🙂
W Polsce dżem z moroszki można kupić na stoiskach spożywczych sieci Ikea.
Słoik (425 g) kosztuje około 25 zeta. Sporo tańszy można było kupić w Lidlu podczas tygodnia skandynawskiego – kosztował kilkanaście złotych i był naprawdę pycha!
Natomiast ten z Ikei jest trochę za słodki. Jest na to sposób: smarujcie cienką warstwą, a nie zemdli Was i wystarczy na dłużej 😉 Kupujemy go regularnie i na przestrzeni kilku lat zaobserwowaliśmy, że zapasy moroszki w Ikei zwykle wyczerpują się w środku zimy – wówczas mój małżonek musi czekać pół roku na kolejny sezon i zbiory, biedaczek 😉
Znacie już smak moroszki? A może planujecie spróbować? Naprawdę warto 🙂 Smacznego!
17 komentarz
Jest szansa naturalnie zerwać jest w okolicach Bergen czy raczej mam jej nie wypatrywać na najbliższym spacerze? I powiedz mi proszę, skąd Ty blogujesz, bo już zgłupiałam? 😀
pozdrawiam serdecznie!
W okolicach Bergen na pewno też jest – wypatruj na najbliższym spacerze, może sezon jeszcze się nie skończył 🙂
A bloguję z Polski, z Warszawy, choć mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni – ciąża to kiepski czas na przeprowadzkę 😉 Do tej pory w krajach skandynawskich bywałam na krótko, turystycznie. No i mąż jest w połowie Finem, choć jak pewnie wiesz, nie wszyscy zaliczają Finlandię do Skandynawii – pisałam o tym tutaj: https://ronja.pl/czy-finlandia-to-kraj-skandynawski/
„Lekkie zabarwienie skandynawskie” bloga wynika z mojej miłości do dalekiej północy – chłonę na ten temat wszystko jak leci, zasięgam opinii rodziny i znajomych robię szczegółowy research, słowem: robię wszystko, żeby moje teksty były rzetelne.
Nie miałam pojęcia o tym owocu. 🙂 Trochę drogi biznes, 25 zł za słoiczek to dla mnie dość dużo, no ale spróbowałabym. 🙂
Ale narobiłaś smaka 🙂 Chyba zaszaleję i zakupię w Ikei bo na tydzień Skandynawski mogę się nie doczekać. Ale ten owoc wygląda uroczo i pewnie tak smakuje. Chętnie spróbuję 🙂
No to mi narobiłaś smaku, to kiedy mogę na ten podwieczorek wpaść 😉 ?. Jak zobaczyłam zdjęcie to tak sobie pomyślałam że to pewnie malina, ale krzak mi trochę nie pasował :). Nigdy nie patrzę w Ikei na jedzenie, muszę koniecznie rzucić okiem następnym razem 🙂
W zeszłe wakacje jeden słoiczek (już wiem dzięki Tobie, że to była moroszka) zabraliśmy na wakacje do … Słowenii. Mąż kupił w Ikei twierdząc, że to ichniejsza malina. Wszyscy zajadaliśmy się nią – pyszna 🙂
Nie znam smaku moroszki i jak tylko będę miała okazję, kupię słoiczek dżemu. Znam jednak tą malinę w innej postaci. Moroszkę wykorzystuje się w celach kosmetycznych,a olej z niej tłoczony to prawdziwe cudo dla naszej skóry 🙂 Chętnie sięgam po kosmetyki z moroszką, zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym 🙂
Bardzo wartościowe info, dzięki! A jakie kosmetyki (oprócz oleju) polecasz? KIlka lat temu udało mi się kupić fiński krem Lumen z moroszką, a w Polsce widziałam tylko balsamy Neutrogeny z jej dodatkiem.
Lumene nadal korzysta z moroszki w swoich kosmetykach i z tego, co wiem, marka będzie znowu dostępna w Polsce. Stosuję kosmetyki naturalne i ze znanych mi marek malinę moroszkę stosują m.in. SO’BIO Etic i Natura Siberica. Pozdrawiam 🙂
Ja niedawno kupiłam krem do rąk z maliną moroszką Babci Agafii, naprawdę, świetny jak dla mnie! 🙂
Chętnie poszukam i wypróbuję, bo bardzo lubię kosmetyki Babuszki Agafii. Dzięki za polecenie! 🙂
Owoc zupełnie inny:) ani to malina, ani jeżyna ani… sama nie wiem co:) nie znałam wcześniej ale maliny uwielbiam, chłopcy też, i z wielką ochotą byśmy spróbowali chociaż.. są pod ochroną 😉
Te z Ikei można jeść na legalu 😉 Choć oczywiście najlepiej wybrać się latem do jednego z krajów skandynawskich i spróbować prosto z krzaczka – niezapomniane wrażenia gwarantowane! 🙂
co ja czytam, jaki drugi synek w drodze 😀 czyżby Irenka robiła psikusy na usg? i czemu, skoro ostatecznie nie była chlopcem to nie nazwaliście jej lakka? <3
https://uploads.disquscdn.com/images/424fb7ff433beab7ff94e308ff932f202652576708368febed43dc36e9432577.jpg
Moroszka to naprawdę wspaniały owoc – stosunkowo mało smaczny surowy – ale mający bardzo dobre własności prozdrowotne i niezły skład witamin i innych korzystnych biośrodków! Ale mam jedno zastrzeżenie do Twojego tekstu: mianowicie w zdaniu „Najchętniej zaprosiłabym Was wszystkich na podwieczorek: herbatka, dżem z moroszki, masło, świeże bułeczki, te sprawy…” w końcówce użyłaś słów: „te sprawy…” i zdaje mi się, iż nie zdajesz sobie sprawy ze znaczenia ich w potocznej polszczyźnie: one po prostu – szczególnie z trzykropkiem – oznaczają seks! A jeśli mi nie wierzysz, popytaj znajomych! polski ślůński górol beskidzki – Zeflik ps. a moroszki przywożę sobie z Karelii? ale rosyjskiej! Zeff
Co do surowego owocu to ja mam inne odczucia. Ja spróbowałem w to lato także pierwszy raz i nie czułem kwaśności wcale. Rozmawiałem o tym z człowiekiem północy (koło podbiegunowe). Moroszka musi być idealnie dojrzała, cała żółciutka, taką tez próbowałem. Człowiek ten także mi rzekł, że na południu, koło Sztokholmu też można tą malinę zbierać, ale ma inny gorszy smak, bo tam nie ma tyle światła co tu, gdzie słońce prawie, lub zupełnie nie zachodzi.
Co prawda nie jadłem dżemu, wiec nie mam porównania, ale owoc był dla mnie smakowym zaskoczeniem, pozytywnie.
Jeżeli w ogóle ktoś przeczyta ten komentarz po tylu latach 🙂