Młodzi rodzice muszą wykazać się nie lada asertywnością. Bo przecież jesteście asertywni, prawda? 😉 A nawet jeśli nie, to chcecie, aby Wasze dzieci jako dorośli były asertywne, pewne siebie i szczęśliwe.
Jeśli jesteście rodzicami, na pewno Wasze podejście do wychowania dzieci było wielokrotne krytykowane. Usłyszeliście mnóstwo zbawiennych rad. A zwłaszcza: jak dyscyplinować dziecko, jak sprawnie stosować (rzekomo niezawodny) system kar i nagród, jak być surowymi rodzicami.
W takiej sytuacji młodzi rodzice muszą wykazać się nie lada asertywnością. Bo przecież jesteście asertywni, prawda? 😉 A nawet jeśli nie, to chcecie, aby Wasze dzieci jako dorośli były asertywne, pewne siebie i szczęśliwe. Podczas gdy my staramy się wychować nasze dzieci „na ludzi”, jak dokuczliwe muchy krążą między nami wszystkowiedzący pouczacze. Nie w smak im, że nasze dzieci nie chcą się potulnie podporządkować i mówią, czego chcą. Czy wychowujemy potwory?
Na ludzi
Pisałam już kilkakrotnie, że chcę wychować Synka na człowieka odważnego, pewnego siebie i niezależnego – mogliście o tym przeczytać tutaj: Drewno czy plastik? Uczymy go szacunku do granic i potrzeb ludzi w jego otoczeniu, a jednocześnie zachęcamy Syna do wyrażania jego zdania i określania własnych potrzeb. Fakt, nasz Potomek czasem robi to dobitnie i w najmniej spodziewanym momencie, czym rozwala cały nasz bardzo ważny plan dnia. I co z tego? Trudno – ten sposób wychowania to nie jest droga na skróty.
Byliśmy przygotowani na to, że prędzej czy później ktoś zarzuci nam bezstresowe wychowanie, rozpieszczanie, nadmierną łagodność, brak dyscypliny. No i wiadomo – klaps też by nie zaszkodził.
Jednak czy jego zachowanie wykracza poza normy społeczne? Czy Potomek osiągnął już etap rozpieszczonego bachora? 😉 Nasze dziecko sprzeciwia się wtedy, kiedy nie chce przerywać zabawy, ma inny plan niż zamiary dorosłych… Ale jak to?! Jak śmie?! Olaboga! Ojej, dziecko stawia opór! Ot, rozpieszczony bachor – bez dwóch zdań!
Po pierwsze: szanuj
Jak wybrnąć z tej sytuacji? Lekko nie będzie – wszak trzeba użyć mózgu. Szczypta empatii też by się przydała. Recepta jest jedna – porozmawiać: wypytać co gnębi dziecko, wytłumaczyć trudne emocje, użyć argumentów. Tylko tak nauczymy dziecko świata. Tylko tak zbudujemy w nim szacunek i zrozumienie dla własnych emocji (zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych). A także pewność siebie, asertywność i odwagę do obrony własnych racji. To nie jest droga na skróty, czasem nadłożymy wiele kilometrów. Wymaga to wysiłku i zaangażowania, ale przynosi świetne, długofalowe skutki.
Droga na skróty
Istnieje alternatywa: można złamać dziecko bezlitosną dyscypliną, wpoić mu, że to dorośli zawsze mają rację, a ono nie ma nic do gadania. Takie dziecko będzie potulnie wykonywało wszystkie polecenia. Takie dziecko będzie można nazwać grzecznym, posłusznym, ułożonym, dobrze wychowanym. Tylko czy ktoś się zastanowi, co się dzieje w środku?!
Takie dziecko nie rozumie dlaczego robi to, a nie tamto. Jedyne wyjaśnienie, które słyszy brzmi „ponieważ ja tak mówię” albo uniwersalne „bo tak”. Dziecko nie otrzymuje od opiekunów innych argumentów i prawdopodobnie samo też ich nie poszukuje – niczego się nie uczy w sytuacjach, z których mogłoby wynieść naprawdę wiele. „Tak trzeba i już, nie dyskutuj”.
Dziecko potulnie poddaje się cudzej woli, bo wie, że jego zdanie się nie liczy. Wiele poleceń wykonuje ze strachu przed karą. Z zewnątrz wygląda to idealnie: ładnie, grzecznie, z ukłonem i falbankami. Efekt został osiągnięty, nieważne jakim sposobem, mniejsza o środki. To jest właśnie droga na skróty.
Zerknijcie na obrazek krążący po Facebooku, który świetnie ilustruje opisany powyżej paradoks.
Kiedy dziecko ma rację
Jako rodzice nie zawsze jesteśmy wzorowo konsekwentni i stanowczy – bywa, że w trakcie rozmowy z Synkiem, rozpoczynamy negocjacje, a następnie ulegamy. Nie dla świętego spokoju, ale uznając jego rację.
Istnieją granice, które ani drgną – to one dają dziecku poczucie bezpieczeństwa. Jednak w pozostałych kwestiach dajemy dziecku dużo swobody. I wiecie co? Wolę dać Potomkowi „zbyt dużo” swobody teraz, a potem, w razie potrzeby, korygować błędy.
I to nie będzie poprawianie JEGO błędów, tylko NASZYCH, moich i Męża.
Wolimy przykręcać śrubę stopniowo, po milimetrze. A nie na odwrót: przykręcić śrubę mocno na początku, zdławić bunt w zarodku, złamać dziecko i wpoić mu raz na zawsze, że nie ma nic do gadania. Raz na zawsze – właśnie tak. Potem już nie będzie szansy tej śruby odkręcić. Rodzic nie będzie miał ku temu żadnej motywacji, a zranione dziecko poczeka i (o zgrozo!) kiedyś to sobie odbije, na przykład w gimnazjum. 😉
Fot. Thorbjorn Sigberg (CC)
Wpis pochodzi z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
4 komentarzy
Nie mam dziecka, ale widzę że wiele nas łączy;)
pozdrawiam z grupy FB
Zgadzam się w stu procentach! Niektórzy rodzice wychowują frustratów, tylko dlatego, że nie lubią, gdy dziecko ma swoje zdanie. Nie chodzi tu o to, żeby na wszystko pozwalać, ale też pozwolić młodemu człowiekowi mieć własne spojrzenie na świat. Gdy jest niewłaściwe, to tłumaczyć, nie narzucać 😉 Bardzo Mądra z Ciebie Mama :*
Dziękuję! :*
nie jestem rodzicem, ale wiem jakim chciałabym być.
mam nadzieję, że będę potrafiła dać dziecku na tyle autonomii, żeby nie zabić w nim ciekawości i dążenia do stawiania na swoim, ale też, żeby nie zrobić z niego młodego zuchwalca i zarozumialca 😀