Już od tygodnia jesteśmy w Norwegii <3 Zrobiliśmy to! 😀
Nie udało mi się zawołać do zdjęcia całej piątki, więc musicie wierzyć mi na słowo 😉
Stopniowo będę Wam opowiadać o różnych aspektach emigracji z naszej perspektywy. Zajrzyjcie też na Instagram bloga do zapisanych stories „NORWEGIA START”.
DZIEŃ 1: Sam dzień wyjazdu to był koszmar i najchętniej wymazałabym go z naszego życia 😉 Zaplanowaliśmy wszystko tak, żeby podróż trwała jak najkrócej i była jak najmniej męcząca. Mieliśmy duży zapas czasu, a i tak nie obyło się bez jazdy na lotnisko taksówką bez fotelików, stresującego czekania w kolejce do bagażu niestandardowego (transporter z Szyszką do luku bagażowego) i szalonego biegu do bramek na final call – lot opóźnił się przez nas o kilka minut!
Po lądowaniu wcale nie było lepiej: spędziliśmy na lotnisku Oslo Gardermoen kolejne dwie godziny, bo najpierw nie mogliśmy znaleźć Szyszki, a potem młodsze dziecko dopadło przestymulowanie i autystyczny meltdown, taki z krzykiem na całe gardło, uciekaniem, leżeniem na podłodze w sklepie wolnocłowym, bezskutecznymi próbami pocieszania i baczną obserwacją przez innych pasażerów i obsługę lotniska. To był ten moment, kiedy dziękowałam w myślach, że mamy na papierze diagnozę spektrum autyzmu i zajęliśmy się tym tematem przed emigracją 😉
Po tej krótkiej, ale bardzo intensywnej podróży, w końcu dotarliśmy szczęśliwie i w jednym kawałku do naszego nowego domu i powoli zaczął nam się udzielać północny „slow life” i spokój, który był nam wszystkim tak bardzo potrzebny.
Wprawdzie z wiru załatwiania spraw w Polsce wpadliśmy w kolejny wir załatwiania spraw tu na miejscu, ale jednak to już zupełnie inne tempo i ogromna ulga, że tę największą kobyłę-przeprowadzkę mamy już za sobą!
A na zdjęciu Renia na tle nowego-starego domku, wynajętego na rok, oraz ogromnej sosny, która jest charakterystycznym punktem w okolicy i którą już zdążyliśmy pokochać <3 Jak to mówi mój mąż: the biggest tree around is mine 😀 #insidejoke
Trzymajcie się!
1 komentarz
Ile taki piękny domek na rok?