Skandynawski Czwartek #46
Radosne piski dzieci w Skansenie, miękkie i pachnące cynamonowe bułeczki, przesyt bodźców w zatłoczonym tunnelbana, nosidło, bliskość i bezpieczne ciepło mamy… Jaki jest Sztokholm widziany oczami dziecka?
To miała być taka zwykła relacja z weekendu w Sztokholmie, najeżona zdjęciami i mnóstwem pozytywnych i negatywnych wrażeń. Jednak ostateczną formę artykułu wymusiło towarzystwo Irenki 🙂 Bowiem nasz wyjazd do Sztokholmu, to nie był żaden romantyczny weekend z Mężem, ale pierwsza tak daleka podróż z młodszą latoroślą. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Dlaczego tak? Już od kilku osób usłyszałam, że powinnam zostawić córkę z dziadkami, że niepotrzebnie się nad nią trzęsę, że jestem kwoką i muszę w końcu odciąć pępowinę. A najlepiej odstawić prawie dwuletnią Irkę od piersi, bo to już przecież nie mleko, tylko sama woda 😀
Nad tym ostatnim nie będę się rozwodzić. Jak zawsze odsyłam do niezawodnej Hafiji: ten artykuł jest bardziej rzeczowy >> Jeszcze mleko czy już woda?
…ale osobiście uwielbiam ten >> Woda, sama woda! Jest mega sugestywny, a jeśli macie dobry dzień, to podczas jego lektury parskniecie śmiechem dokładnie 31 razy 😆
Doskonale rozumiem argument, że Mężowi i mnie należy się spokojny weekend bez dzieci. Od lat o takim marzymy. Jednak wiem, że ani Irka, ani ja jeszcze nie jesteśmy na to gotowe, więc po co się naginać?
Matka Polka Lewitująca
Z każdym kolejnym urodzonym dzieckiem jestem coraz bardziej tolerancyjna i odporna na wszelkie nie-do-końca-dobre rady dotyczące macierzyństwa i mojego postępowania w ogóle. Jeszcze jedno lub dwoje dzieci i stanę się istną mistrzynią zen, mającą w głębokim poważaniu rady tego typu, lewitującą pół metra nad ziemią. To jest myśl! Kiedy będę sobie tak lewitować w pozycji kwiatu lotosu, już nikt nie przyczepi się, że dresy na zawsze przyrosły mi do tyłka. A dzięki tej lewitacji może nawet cycki wygrają nierówną walkę z grawitacją? 😆
Wysłuchuję takich uwag uprzejmie, ale nie biorę ich do siebie. Miło mi, gdy ktoś w ten sposób troszczy się o mnie jako kobietę (a nie jedynie chodzącą fabrykę mleka). Doceniam to, a nawet czasem się wzruszam. A potem i tak robię po swojemu. Z każdym kolejnym urodzonym dzieckiem jestem bardziej pewna swoich wyborów.
Część z Was pewnie pamięta, że we wrześniu zostawiłam córkę z Mężem na dwie noce i pojechałam na konferencję. I takie rozwiązanie jest dla mnie okej, bo Mąż jako Współtwórca tej małej istotki, w przypadku nocnych pobudek i lamentów radzi sobie lepiej niż dziadkowie, nawet najbardziej zaangażowani.
U dziadków natomiast został Romek. Nie daliśmy rady zabrać syna ze sobą, bo głównym celem wyjazdu do Sztokholmu był koncert mojego Męża w Fylkingen, a cele turystyczno-wypoczynkowe zeszły na dalszy plan. Mąż musiał zabrać ważącą tonę, nieporęczną walizę z instrumentami. Łącznie z naszymi walizkami i wózkiem Irki mieliśmy mnóstwo bagażu, więc zabranie Romka w ogóle nie wchodziło w grę. Brzmi okrutnie, wiem, mnie też było przykro. Ale syn świetnie spędził ten czas, a na pewno jeszcze nie raz polecimy do Sztokholmu całą rodziną. Bo jest po co!
Jaki jest Sztokholm z dzieckiem?
To zależy przede wszystkim od wieku dziecka. Maluch taki jak Irka jeszcze nie potrafi docenić wielu stworzonych z myślą o dzieciach atrakcji (których w całej Skandynawii nie brakuje). Najlepszy przykład: Irka towarzyszy nam w wieczornym czytaniu Dzieci z Bullerbyn, Dzieci z ulicy Awanturników i Pippi Pończoszanki, ale nie kojarzy bohaterów Astrid Lindgren na tyle, aby rozpoznać ich w muzeum Junibacken.
Dlatego tym razem odpuściliśmy sobie Junibacken i wybraliśmy się do Skansenu. Więcej zdjęć pokażę Wam na końcu wpisu. Teraz spójrzcie na to:
Rytuał pożegnania smoczka
W pawilonie Lill-Skansen, w ścianie pokoju zamieszkanego przez kilka domowych kotów, zamontowano specjalną maszynę, która ma pomóc dzieciom zrezygnować ze smoczka.
Jak podoba Wam się taki rytuał? Przypomniałam sobie, że jedna z Czytelniczek prawie rok temu napisała o nim na fanpage’u bloga w dyskusji na temat odstawienia smoczka. Zapomniałam już o tym, a tu taka niespodzianka – w niedzielę zupełnie przypadkiem trafiliśmy w to miejsce!
Szkrab może sam podjąć decyzję o pożegnaniu i wrzucić niepotrzebny już skarb przez otwór w kształcie smoczka. W wielkiej przezroczystej beczce leżało tam kilka tysięcy smoczków, mocno nadgryzionych zębem czasu.
Zresztą zauważyłam, że smoczki wielu napotykanych szwedzkich dzieci były w opłakanym stanie. Mam wrażenie, że ich rodzice nie wymieniają smoków maksymalnie co 4-6 tygodni (jak zalecają producenci na opakowaniach smoczków dostępnych w Polsce), ale używają ich do zdarcia. A może to dzieci nie lubią wymieniać ich na nowe?
W każdym razie Irka jeszcze nie była gotowa na pożegnanie ze swoim momo. Natomiast była bardzo rozżalona, że tyle ich tam leży i się marnuje 😉 Widziałam po niej, że z chęcią przygarnęłaby te wszystkie smoki wszystkie do serca z czułym westchnieniem: moje maleństwa! 😆
Atrakcje dla dzieci w Sztokholmie
Kolejnym razem (kiedy będzie z nami Romek, a Irka trochę podrośnie) na pewno wybierzemy się z dzieciakami do wspomnianego powyżej Junibacken oraz do Vasamuseet ze spektakularnym, wydobytym z dna morskiego okrętem Vasa. Syn na bank zaciągnie nas też do lunaparku Gröna Lund. Nie przepadam za takimi miejscami, ale za każdym razem widząc frajdę i entuzjazm Romka, jakoś o tym zapominam 🙂
Chętnie odwiedziłabym również Fotografiska, Nordiska museet (po zmroku byłam pewna, że to Hogwart!), Moderna Museet i Nobelmuseet. A potem ruszyłabym szlakiem szwedzkich kryminałów, których akcja rozgrywa się w Sztokholmie, bo jeśli człowiek się postara, znajdzie coś wartościowego zarówno w niskiej, jak i w wysokiej kulturze 😉 Ale to wszystko zostawiam już na ten wymarzony weekend z Mężem.
Skansen, Junibacken, Vasamuseet i kilka innych ciekawych atrakcji znajduje się rzut beretem od siebie – na wyspie Djurgården, na którą dostaliśmy się promem:
Wracaliśmy pieszo przez most Djurgårdsbron. Irka, zmęczona wrażeniami, zasnęła w nosidle przy tuti. Tak, wiem doskonale, że nie należy karmić dziecka w chuście ani nosidle. Jednak podobnie jak wiele matek nie stosuję się do tego. Nosidło to jedyny sposób, aby spokojnie i dyskretnie nakarmić Irkę w miejscu publicznym. Zresztą córka właśnie w tym celu pozwala się w nim posadzić 🙂 Kiedy Irka zasnęła, odłożyłam ją do wózka, bo dźwiganie 16-kilogramowego klocka to już nie to, co kiedyś.
Mieliśmy jeszcze 1,5 godziny do spotkania z Martą Mytych (z bloga Veganama), więc krok za krokiem spacerowaliśmy wybrzeżem przy Strandvägen. Doszliśmy tak aż do Mariatorget, obserwując Sztokholm nocą – to jedno z moich najmilszych, najbardziej magicznych wspomnień z tej podróży.
Podróż z high need baby
Niewiele dotąd podróżowaliśmy z Irką, bo bardzo źle to znosiła. Na szczęście jest coraz lepiej i w marcu po raz pierwszy jedziemy wszyscy razem na narty.
Z tego wyjazdu mam jeden wniosek: podróżując z dzieckiem warto wrzucić wolny bieg i spojrzeć na wszystko jego oczami. Pamiętać, że maluch widzi to wszystko inaczej niż my. A gdy jest już nieco wyrośniętym high need baby (tak jak Irka), może potrzebować więcej bliskości i siedzieć na rąckach o wiele częściej niż zwykle.
Warto mieć ze sobą nosidło i wózek (jedno i drugie bardzo nam się przydało), przygotować się do karmienia w terenie (nawet gdy już od dawna nie robicie TEGO publicznie), uwzględnić pory drzemek i popołudniowego „kwękania” i nie narzucać sobie zbyt ambitnych planów.
Slow travel
Podróżując z małym dzieckiem nie masz wyboru: musisz dostosować się do jego rytmu. Pierwszy lot samolotem, 1,5 godzinna jazda autokarem z lotniska Skavsta, potwornie zatłoczone i skomplikowane sztokholmskie metro, obce mieszkanie, obcy ludzie i wszystkie miejsca, które odwiedziliśmy – biorąc pod uwagę jak wiele intensywnych bodźców Irka doświadczała każdego dnia, zniosła podróż naprawdę bardzo dzielnie. Pomijając fakt, że z wrażenia od piątku do poniedziałku prawie nic nie zjadła, cały czas jechała na piersi.
Oczywiście są dzieci, które dobrze znoszą podróże, ale nawet wtedy nie można liczyć na to, że będziecie odhaczać kolejne zabytki w zawrotnym tempie. O jakimkolwiek shoppingu też mogłam zapomnieć, bo nawet 10-minutowa wizyta w sklepie spożywczym to było dla Irki zbyt wiele. Tak więc w tym roku Black Friday mnie ominął, ale jakoś wcale tego nie żałuję.
Sztokholm z dzieckiem zachwyca równie mocno, co bez dziecka 😉 A przy okazji można zyskać inną, cenną perspektywę.
Mam nadzieję, że nie obrazicie się za mało zdjęć w dzisiejszym wpisie. #matkirozumiejo 😉 A po więcej możecie zajrzeć do Marty Veganamy lub do tego wpisu Angeliki z bloga adreamerslife.pl
4 komentarzy
Jestes mega dzielna ze ja zabralas! Nie wiem czy opcja byloby zostawic ja razem z Romiem u Dziadkow skoro sie karmicie. ja w sierpniu planuje przyjazd do Polski (Ursynow sie wie 🙂 z moja wesola trojka (maz zostaja, ktos musi na te frykasy zarabiac). Beda miec 8, 6 (te dwie panie to akurat spoko chill) i 1.5 roku, tego sie najbardziej boje. Nigdy nie podrozowalam sama z takim malym dzieckiem, niewiem jak sie zabiore fizycznie z bagazami, wozkiem etc Piekna Szwecja!
Kochana, bardzo dziękuję za podzielenie się linkiem do mojego wpisu. Sztokholm mnie zachwycił, ale to przede wszystkim zasługa Marty, która zna mnie na wylot i pokazała miejsca, które wspominam dobrze do dzisiaj.
Podróże z dzieckiem dopiero przed nami, ale kocham takie opowieści. Bez ściemy, o tym jak jest. Ale przy okazji pokazujące, że jak się chce to można!
Przesyłam gorące, australijskie pozdrowienia 🙂
Sztokholm z dziećmi to moje marzenie, w ogóle Szwecja to marzenie wielkie! Nim zarażam dzieci by One zaraziły tatę swego. Aktualnie czytamy Dzieci z Bullerbyn a kilka książek ze Szwecją w tle już za nami 🙂 I już połknęły bakcyla 🙂
Moje dziecko było bezsmoczkowe, ale mega mi się podoba pomysł z tym miejscem pożegnania 🙂