„Ekologia” w znaczeniu potocznym to wielki worek, do którego wpada wszystko jak leci. Tylko czy słusznie? Co jest „eko”, a co nie jest?
Każdy człowiek pracujący od dłuższego czasu w danej branży ma jakieś zawodowe zboczenia. Ja też. Od 13 lat tkwię po uszy w przemiłym bagienku zwanym „ochroną środowiska” – najpierw podczas studiów, potem w życiu zawodowym. Rozumiem, że „ekologia” jest w cenie, że przedrostek „eko-” się sprzedaje – zarówno jako produkt, towar, jak i jako modny atrybut, cecha określająca „fajność” czy nowoczesność danej osoby. Trochę to bidne i śmiszne, ale co zrobić, takie czasy.
Ekologia jako nauka
Jednak dla mnie, w myśl mojego zawodowego zboczenia, „ekologia” niezależnie od jej potocznego znaczenia, po wsze czasy będzie miała tylko jedną definicję, sformułowaną przez Ernsta Haeckela w 1869 roku w następujący sposób:
„EKOLOGIA – nauka, której przedmiotem zainteresowań jest całokształt oddziaływań między zwierzętami i ich środowiskiem, zarówno ożywionym, jak i nieożywionym.”
Według Krebsa ekologia to nauka ściśle powiązana z czterema innymi dyscyplinami biologicznymi: fizjologią, etologią, ewolucjonizmem i genetyką (Charles J. Krebs „Ekologia”).
Znaczenie potoczne
Ano właśnie. To co potocznie jest nazywane ekologią to tak naprawdę szersze pojęcie: ochrona środowiska. Jednak jestem w stanie zrozumieć, że „ekologia” brzmi lepiej – to słówko wpadające w ucho, wygodne i chwytliwe. Określenie „eko” jest jednak rażąco nadużywane – stosowane wobec produktów i zachowań, które nie mają nic wspólnego ani z ochroną środowiska, ani tym bardziej z pojęciem węższym, ekologią.
Czy to jest eko?
Okej, mogę jeszcze zrozumieć, kiedy mianem „eko” określane są produkty i zachowania, które mają niewielki tzw. ślad węglowy (lub ekologiczny), czyli cały cykl ich „życia” (etap wydobycia surowców, produkcji, dystrybucji, eksploatacji itd.) w niewielkim stopniu wpływa negatywnie na środowisko. Ale na trójząb Posejdona! 🙂 Mianem „eko” określane są również następujące osobliwości:
Eko-poród
Czyżby chodziło o ślad węglowy materiałów medycznych niezbędnych do cesarki? 😉 Stawiam na poród siłami natury, ale to co „naturalne” nie zawsze jest „ekologiczne”, często nie ma żadnego związku z ochroną środowiska. Poza tym nie popieram porodu naturalnego za wszelką cenę – będąc w ciąży wymarzyłam go sobie w najdrobniejszym szczególe, ale ostatecznie miałam cesarkę, wykonaną w trybie pilnym ze względów medycznych. Wierzę, że poród naturalny jest bardzo cenny, zarówno dla matki i dla dziecka. Ale dla środowiska jest obojętny. Howgh.
Rezygnacja z wózka na rzecz chusty
A jaki to ma wpływ na środowisko?! Nie pojedziesz autem tylko poniesiesz w chuście? Pfff! Chusta sama w sobie jest na swój sposób „alternatywna”, ale nie jest „eko”. Dwa występujące w przyrodzie zestawy to: 1) auto+chusta lub 2) komunikacja miejska+wózek+chusta, przy czym to ten drugi zestaw ma mniejszy ślad węglowy. Nie znam mamy, która nie mając samochodu, zdecydowałaby się tylko na chustę i komunikację miejską, a zrezygnowała z wózka. A jeśli taka gdzieś istnieje – współczuję jej kręgosłupowi.
Rezygnacja ze szczepień
Podobnie jak chusty, to zachowanie przypisywane eko-mamom, nie mające związku z ochroną środowiska. Fakt, odpada ślad ekologiczny wynikający z procesu produkcji szczepionek, strzykawek, opakowań i tak dalej, ale to nie dlatego rodzice rezygnują ze szczepień.
Spanie z dzieckiem
Yyy, błagam! No chyba, że macie na myśli „ocalenie” surowców niezbędnych do produkcji dziecięcego łóżeczka? 😉 W przypadku karmienia piersią rzeczywiście odpada całe „zuo” stanowiące efekt uboczny produkcji mleka modyfikowanego, butelek, smoczków itd., ale produkcja jednego niewinnego łóżeczka? Prędzej czy później dziecko i tak będzie spało na swoim.
Rodzicielstwo bliskości
Ma wiele wspólnego z intuicją, z wychowaniem „naturalnym”, wsłuchiwaniem się w potrzeby członków rodziny, ale niewiele wspólnego stricte z ochroną środowiska.
Kosmetyki
Nie będę się rozwodzić, doskonale wiecie, że tutaj również określenie „eko” jest nadużywane.
Znalazłoby się jeszcze kilka punktów.
Eko-rodzicielstwo
Pewnie już zauważyliście, że w zdecydowanej większości są to zachowania kojarzone z eko-rodzicielstwem.
Ba! Sama stosowałam większość z wymienionych wyżej rozwiązań, ponieważ jest mi z nimi wygodnie i po drodze. Jednak ani przez chwilę nie miałam złudzeń odnośnie ich wpływu na poprawę stanu środowiska naturalnego. Ten wpływ jest żaden lub bardzo znikomy.
Przedrostka „EKO-” nadużywają zarówno eko-mamy, jak i społeczeństwo, które często określa je mianem eko-świrusek.
Wszystkie niestandardowe pomysły na opiekę nad dzieckiem wrzucane są do jednego eko-worka.
Tymczasem tzw. eko-rodzice to z reguły matki i ojcowie, którzy podejmują wybory świadomie, dokształcają się, drążą temat i w wyniku tego drążenia dochodzą czasem do wniosków i rozwiązań nie wpisujących się w ogólnie przyjęty mainstreamowy nurt. Nie zmienia to faktu, że wyżej wymienione zachowania nie są „eko”, nie mają bezpośredniego wpływu na ochronę środowiska.
Moda to nic złego, ale błagam: nie wrzucajcie do jednego, pojemnego eko-worka wszystkich alternatywnych trendów, kaprysów i osobliwości 🙂
Fot. Marina del Castell (CC)
Wpis pochodzi z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
3 komentarzy
Dobrze, że podkreślasz, że „naturalny” to nie zawsze „ekoogiczny”. No taka na przykład eko-skóra z dobrem środowiska ma tyle wspólnego, co parówki z weganizmem. Nawet jeśli bez mięsa.
Pamiętam swój szok kiedy w tv zobaczyłam eko -pieluszki do prania – jakby zwykła tetra nie była lepsza 🙂
Zgadzam się od dawna