Jest jedna rzecz, za którą uwielbiam wychowawców z przedszkola naszego Synka. Drobnostka. Z pozoru mała rzecz, dzięki której czas spędzony w przedszkolu w dużym stopniu przypomina dzieciństwo dzieci z Bullerbyn – ten ideał, który każdy z nas zna z książek Astrid Lindgren. Radosne, dzikie, ubłocone dzieciństwo, którego pragniemy dla naszych dzieci.
A wszystko dzięki postawie wychowawców, na którą składają się luz, pozytywne nastawienie i brak sztywnej koncepcji, jak „powinna” wyglądać zabawa i wolność dzieci.
Jak wygląda typowe wyjście do przedszkolnego ogrodu? Dzieciaki mają niezwykle ważną misję do wykonania: tłuką lód na wszystkich kałużach. Potem ładują go na ciężarówkę i wiozą do piaskownicy. Nabiorą do butów kilogram piasku. Dokonają kilku niezwykle ważnych odkryć. Na koniec wskoczą jeszcze do kałuży, żeby doszczętnie się utaplać i doprowadzić do opłakanego stanu. Umorusają rękawiczki, zabłocą spodnie po pas, przemoczą buty i skarpetki. I co z tego?
Z rumieńcami zachwytu i zmęczenia wrócą do przedszkola. Przebiorą się i powieszą mokre, zabłocone ubrania na kaloryferach.
O godzinie 17 rodzice spakują to wszystko do reklamówki. Czasem w ich oczach widać zaskoczenie, a nawet przerażenie. Ale zaraz potem uśmiechają się, trochę do dziecka, a trochę do siebie:
– Ooo… widzę, że świetnie się dziś bawiliście?
W naszym przedszkolu dzieci codziennie potrzebują dwóch zmian ubrań. Codziennie wieczorem włączamy pralkę i suszymy ciuchy na grzejnikach, jeśli Synkowi brakuje na kolejny dzień nieprzemakalnych spodni. Kurtkę pierzemy co weekend, choć można by częściej 😉
I co najważniejsze: dzieci nie chorują!
W tym sezonie Synek nie opuścił w przedszkolu ani jednego dnia. Ani-jed-ne-go! Wiecie, ile to dla mnie znaczy? Wiecie doskonale, bo też jesteście rodzicami 🙂
Wychowawcy w naszym przedszkolu dla dobra dzieci są skłonni do wielu poświęceń 😉 Deszcz, wiatr i zimno im niestraszne. Spaceru nie ma tylko wtedy, gdy leje jak z cebra. Poza tym co najmniej raz w tygodniu dzieci idą na spacer do lasu. Przedszkolny ogród jest super, ale las? Czyste szaleństwo!
Screeny z filmu „Alla vi barn i Bullerbyn” (1986, reż. Lasse Hallström) na podstawie powieści Astrid Lindgren
Wiem o tym wszystkim z radosnych relacji Syna i rozmów z jego wychowawcami. Jestem im niezwykle wdzięczna za ten luz. Za to, że nie zabraniają. Zgodnie z założeniami pedagogiki montessoriańskiej towarzyszą dzieciom, stojąc krok za nimi.
Jestem zachwycona tym, jak przedszkolaki wzajemnie się inspirują! My również chodzimy z Synem na spacery, wygłupiamy się, gonimy, skaczemy po kałużach. A mimo wszystko naszym spacerom brakuje tej iskry szaleństwa, która pojawia się tylko wtedy, kiedy dzieci są „pozostawione same sobie”.
To wolność, lecz nie samowola – w pedagogice montessoriańskiej to istotna różnica. Wychowawcy interweniują tylko wtedy, gdy dziecko samo poprosi o pomoc lub gdy pojawi się ewidentne zagrożenie. Do jednych spraw podchodzą z powagą, a do innych z dystansem i poczuciem humoru. Wszystko we właściwych, zdrowych proporcjach.
Dzięki takim wspaniałym ludziom dzieci mieszkające w wielkim mieście mają namiastkę dzieciństwa wesołej gromadki z Bullerbyn. Dzieciństwa beztroskiego, ubłoconego, magicznego.
Cieszę się, że czas spędzony przez Syna w przedszkolu ma szansę stać się jednym z jego najmilszych wspomnień. Moje wspomnienia z PRL-owskiego przedszkola nie są ani trochę różowe:
„Nie biegaj, bo się spocisz!”
„Uważaj na kałuże!”
„Tylko się nie ubrudź!”
To temat wałkowany milion razy w internetowych dyskusjach.
Kiedy tylko spuścimy dzieci z oka, momentalnie dziczeją… i dobrze! 😉
Takiego podejścia życzyłabym wszystkim: pracownikom żłobków i przedszkoli, rodzicom, dziadkom i opiekunom wszelkiej maści.
A przede wszystkim dzieciom! 🙂
Pamiętacie przygody dzieci z Bullerbyn? Marzycie o takim dzieciństwie dla swoich dzieci? 🙂
Trzymajcie się!
Chcesz być na bieżąco?
Polub blog na Facebooku:
Fot. tytułowa – Jack Amick (CC)
Spodobało Ci się?
Będzie mi miło, jeśli polubisz ten tekst:
…albo zostawisz komentarz poniżej ↓
Dziękuję! 🙂
22 komentarzy
Szczerze zazdroszczę. Polka uwielbia skakać po kałużach. Jak wiało i padało- dawałam do przedszkola kalosze, ale nie wychodzili, bo jak to ujęła jedna z Pań „rodzice by ich chyba zabili”. No niestety, tak jest- sale przegrzane, dzieciaki nie wychodzą. I jeszcze nie wiadomo jak ubrać, bo pewnie zakładają im na spacer wszystko co mają w szafce. ehhh. Panie tłumaczą mi się nawet z przybrudzonych farbą spodni. Przecież ja się z tym liczę, że coś się może zniszczyć. Dziecko ma się uczyć i bawić, a mniejsza o ciuchy.
My właśnie domowo chorujemy niestety.
Przykro, że tak pokutujecie za pretensje innych rodziców. U nas w przedszkolu w sumie też się zdarzają uwagi od rodziców, ale na zebraniach dyrekcja tłumaczy, że starają się uczyć dzieci samodzielnego rozpoznawania i sygnalizowania swoich potrzeb. Tzn. zgłaszania, kiedy za zimno, kiedy za gorąco, prośby o pomoc, jeśli dziecko nie potrafi się samo ubrać/rozebrać itd.
Zanim doszłam do fragmentu o PRL-owskim przedszkolu, właśnie ten opis przedszkola Twojego syna skojarzył mi się z totalnym przeciwieństwem PRL-owskiego, które ja znam głównie z filmów i opowieści rodzeństwa o srogich nauczycielach, ale nie powiem, że sama miałam inaczej, bo cośtam z poprzedniej epoki w mentalności nauczycielek i wychowawczyń zostało 🙂 Niesamowite z tym wyrabianiem immunitetu, super sprawa, bo to właśnie jak się chucha i dmucha, to rosną z tej troski i ochrony chorowitki… Ministerstwo Zdrowia powinno wprowadzić jakiś taki obowiązek taplania się w kałużach i hartowania ciała od najmłodszych lat… Ale gdzie tam, farmaceuci muszą z czegoś żyć, a leki na przeziębienie to żyła złota 😛 Pozostaje więc samodzielna troska o najbliższych.
„Obowiązek taplania się w kałużach” zarządzony przez Ministerstwo! :))) Podoba mi się!
Fantastyczna filozofia wychowawców :). U nas na podwórku też dzieciaki najlepiej bawią się w błocie, piachu i lodzie :).
Jak to czytałam, to jakbym widziała szwedzkie przedszkole 🙂 Matylda idzie dopiero w przyszłym roku, ale już się cieszę na samą myśl o tym brudnym kombinezonie i zaróżowionych policzkach po zabawie na powietrzu.
Czytałam, że w krajach skandynawskich to norma – super!
Szukając przedszkola dla Romka wypytywaliśmy o spacery, a i tak jestem pozytywnie zaskoczona tak wyluzowanym podejściem nauczycieli. W polskich placówkach długie spacery niezależnie od pogody to niestety wciąż rzadkość. I to nie tylko z powodu poglądów personelu przedszkola, ale również ze względu na pretensje rodziców.
Dziś Romek też wrócił z lasu w ubłoconych spodniach, właśnie się suszą 🙂
Ja na razie, tylko widziałam jak przedszkolaki bawią się na placach zabaw. Wspinają się na drzewa, umorusane i szczęśliwe ogarniają po swojemu różne zabawy na zewnątrz. A później tylko się uśmiecham jak idę do sklepu i widzę rodziców kupujące te kombinezony dla swoich maluchów <3
No właśnie miałam pytać, gdzie takie przedszkole znalazłaś 🙂
Właśnie nie rozumiem czemu rodzice tak boją się o to, że ich dzieci się ubrudzą/spocą/wywrócą podczas zabawy. Kurcze, przecież to cały urok dzieciństwa!
Rewelacja! Pierwszy raz czytam o takiej postawie wychowawców i sposobie na organizowanie czasu dzieciom! Jestem pod wielkim wrażeniem! Ten sposób badania rzeczywistości, odkrywania jej, ten sposób wyrażania emocji, zaspokajania ciekawości jest przecież najbardziej naturalna metodą uczenia się jak jest możliwa. Metoda pozbawiona nienaturalnej ingerencji osoby dorosłej w pragnienia i sposób myślenia dziecka. Metoda prób i błędów, uczenia się na własnych sukcesach i potknięciach, traktowania rzeczywistości jako placu zabaw, jako laboratorium doświadczalnego. Genialne! Dziękuję Ci za ten wpis. Zmieni on na pewno mój sposób patrzenia na rozwój mojego synka i na pewno wpłynie na moje kontakty z nim. Takie teksty na długo pozostają w mojej pamięci. Zwłaszcza, że ten sposób wychowania nie odnosi się przecież tylko do obcowania z kilkolatkami. Może on stanowić doskonały model do życia z nastolatkiem czy dorosłym człowiekiem. Parafrazując Twoje słowa. Jak jest rola rodzica w życiu człowieka, jakim jest dziecko na każdym etapie rozwoju? Rodzice powinni interweniować tylko wtedy, gdy dziecko samo poprosi o pomoc lub gdy pojawi się ewidentne zagrożenie. Poza tym moja rola jako rodzica to… nie przeszkadzać 🙂
Aż miło czytać takie chwalenie nauczycielek w przedszkolu. Niestety nadal rzadko zdarza się u rodziców takie podejście jak Twoje. Choć nie pracowałam w przedszkolu montesoriańskim to wychodziłam z dzieciakami w każdą pogodę, czasami ryzykując lekkie przemoczenie. Kałuże, śnieg, świeżo skoszona trwa to dla dzieci mega atrakcja. Niestety nie raz musiałam się tłumaczyć z tego rodzicom. Nie raz musiałam oddać swoje rękawiczki, a czasem nawet dwie pary, bo rodzice nie dali dziecku mimo śniegu na dworze. Często na ile tylko było to możliwe dawałam dzieciakom luz, ile razy kończyło się na tym, że zaciągali mnie do zabawy, ku zgorszeniu starszych koleżanek. Jak widać da się. Miło czytać o takich przedszkolach, i o zmieniających się postawach rodziców.
Bo brudne dzieci, to szczęśliwe dzieci 😀
Szkoda, że my dorośli tak często narzucamy naszym dzieciom swoje schematyczne myślenie, zamiast pozwolić im być po prostu dziećmi 🙂
Fajne są też „leśne szkoły”. Dla mnie super!!! Wczoraj byłam w przedszkolu córki i na szczęście usłyszałam „szkoda że nie byliśmy dziś na spacerze (bo padało mocno), bo dzieciaki niewybiegane” od przedszkolanki. Problemem naszych przedszkoli i szkół jest twierdzenie RODZICÓW, że dziecko od kapki deszczu umrze…
Zazdroszczę takiego przedszkola. U nas niestety rzadko wychodzą i potem mama musi nadrabiać. A jak tu nadrabiać jak co chwila z przedszkola z jakąś chorobą przychodzi i temperatura i tydzień w domu – błędne koło trochę. Pozdrawiam 🙂
Ależ Wam zazdroszczę! Na nasze przedszkole nie mogę narzekać,ale o takich zabawach możemy jedynie pomarzyć. To jednostka publiczna więc raz, że przepisy, wytyczne i inne takie, a dwa – rodzice. Sama słyszałam jak, któraś z mam z troską w głosie wyrażała opinię na temat otwartego okna w sali: „bo synek się przeziębi”, ale w sali temeratura tropikalna, więc trochę racji w tym jest;) Staramy się za to nadrabiać w weekendy, wieczorami. Pranie mi niestraszne, a naturalnie budowana odporność cenna rzecz 🙂
Dlaczego u Nas tak nie może być?
Powinno to być normą w ogóle wszędzie, zazwyczaj nauczyciel tylko „odbębnia” swoje i odlicz czas do pójścia do domu, a szkoda 🙁
Dzieci z Bullerbyn pokochałam od kiedy pierwszy raz przeczytałam będąc w pierwszej klasie podstawówki 🙂
Robię wszystko by moje dzieci miały takie własne dzieciństwa. Uwielbiam Dzieci z Bullerbyn. My akurat teraz zaczytujemy się w Lottcie z ulicy Awanturników i przyznam, że niekiedy włos mi się na głowie jeży jak widzę jakie pomysły rodzą się w głowach moich córek po tej lekturze. Jednak cieszy mnie to 🙂 Świetne macie przedszkole – myślałam, że szwedzkie właśnie. Bomba!
Też czytam Lottę 🙂 W tym roku ze względu na Święta i Sylwestra już nie planuję cyklu „Skandynawski Czwartek”, ale mogę zdradzić, że w styczniu jeden z kolejnych odcinków będzie właśnie o niej .
🙂 To super – czekam z niecierpliwością ciekawa co to takiego będzie o rozbrajającej Lottcie 🙂
Dzieci z Bullerbyn, lektura mojego dzieciństwa… uwielbiam!
Po pierwsze kocham „Dzieci z Bullerbyn”! Po drugie, masz synka w przedszkolu Montessori? Ja też!!! I też jestem zachwycona i przedszkolem, i paniami, i podejściem do dzieci, ich rozwoju i do rodziców również 🙂 Ciagle mam przekonanie, że nie mogłam wybrać lepiej! 😀
Właśnie się zaczytujemy się z synami w Astrid. Apropo…pracuję w przedszkolu, jestem dyrektorem i uwierzcie mimo szczerych chęci nauczycieli, luzu i ochoty na spontaniczność i przekladanie jej na dzieci, trudno przeskoczyć rodziców. Podcinaja skrzydła…bo rekawiczki mokre, bo wiatr wieje, bo za gorąco, bo się spocił, bo brudne spodnie a jadą do sklepu, bo za dużo, bo za mało, bo to, bo tamto. Mam wrażenie że wymagamy od innych, zapominamy o dziecinstwie i o tym co w nim ważne. Rodzice organizują dzieciom czas, zapisuja na tony zajęć, chcą zadbać i kontrolować, nie dają czasu na nudę, na spontaniczne pomysły, zabawę która przygotowuje do zycia w społeczeństwie, bardziej niż judo, karate, balet, aikido, angielski, hiszpanski itd. Rodzice dali sie zwariować i pędzą, a za nimi dzieci. Potem się dziwią że dzieci nie potrafią sie zająć sobą, że są agresywne, lekowe, że uciekają do gier, że nie lubią szkoły.
Oby Nam się udało, choć nie jest łatwo.
Jestem nauczycielem w klasach początkowych. Ostatnimi laty 4 razy pod rząd miałam 5 latki. Dzień bez podwórka to dzień stracony. Jednak nie wszyscy rodzice byli zachwyceni. Na każdym zebraniu padały pytania czy ja koniecznie muszę z tymi dziećmi tyle na dworze siedzieć jak jest tak zimno, mokro, brzydko, wietrznie, słonecznie, tęczowo itp. itd. Czemu oni muszą się tak brudzić i po co ciagle chodzę z nimi do lasu, na łąkę, nad jezioro, po wsi. No i jak już idę na dwór, to żebym koniecznie pilnowała, żeby nie biegali,nie spocili się, przebrali ubranko na podwórkowe. Byłam nieugięta i już kolejne lata na pierwszym spotkaniu z rodzicami odpowiadałam na jeszcze nie zadane pytania w ciągu roku, dotyczące zabawy na dworze. Do tej pory marzy mi się błotna kuchnia w postaci starego zlewu, różnych garnków, łyżek, blaszanych kubków itp. Oraz teatr z palet z widownią zrobioną z pieńków. Ogród warzywny oraz sad z krzewami owocowymi. Niestety to wszystko nie ma atestu, a o błocie moja Pani dyrektor nawet nie chce słyszeć. Więc jak diler przemycam go moim maluchom.