Bez-stresowe, czyli jakie?
Już sama etymologia „bezstresowego wychowania” budzi poważne wątpliwości. Bez-stresowe, czyli jakie?
Gdzieś w czeluściach szafy oprócz dyplomu ochrony środowiska, mam w CV wykształcenie pedagogiczne. A na studiach uczono nas, że stres jest nieuniknionym elementem rozwoju każdego dziecka. Ba! Jest wręcz jego motorem!
Kto miał kontakt z niemowlęciem, ten wie jak to wygląda: maluch nie może dosięgnąć zabawki, stresuje się. Wyciąga jak najdalej pokrytą fałdkami rączkę, odpycha się różową stopą i już-już prawie… ech, jednak się nie udało! Bobas uderza w płacz.
Owszem, możesz podać mu zabawkę, ale ono nadal będzie chciało zrobić to SAMODZIELNIE. I będzie próbowało, próbowało, aż zacznie pełzać, raczkować, potem chodzić – będzie sięgało coraz dalej i wyżej po kolejne równie ciekawe, co wkurzające zabawki, które zechce zbadać.
Stres jest wpisany w nasz rozwój już od narodzin – tak wymyśliła to natura. Nazywanie więc jakiegokolwiek modelu wychowania „bezstresowym” jest totalnie bez sensu.
Zresztą nawet tak na chłopski rozum: nie da się usunąć z życia dziecka wszystkich źródeł stresu, nawet gdyby ktoś chciał podjąć tak karkołomne i bezsensowne wyzwanie.
Stres negatywny… i pozytywny
Co więcej istnieje coś takiego jak eustres – niepokój towarzyszący pozytywnym wydarzeniom, wiążący się z radością i ekscytacją. To taki stres, który pomimo, że jest uczuciem pozytywnym, również stanowi spory ładunek emocjonalny obciążając nasz układ nerwowy.
Natomiast stres negatywny (powszechnie nazywany po prostu „stresem”) nosi fachowe miano: dystres.
W obliczu eustresu teoria bezstresowego wychowania całkowicie traci sens. Przecież hedonistyczne, rozpieszczone bachory (które według wielu są plonami tej metody wychowawczej) pławią się w eustresie 24 godziny na dobę!
Wychowanie bezstresowe a rodzicielstwo bliskości
Mianem bezstresowego wychowania laicy określają czasem (o zgrozo!) rodzicielstwo bliskości.
Postronnego obserwatora dziwi, kiedy rodzice wychowujący dzieci w tym duchu poświęcają wiele uwagi potrzebom dzieci i zwracają się do nich z szacunkiem. Natomiast brak tradycyjnej dyscypliny i kar, jest mylnie kojarzony z brakiem granic.
Według postronnego obserwatora efektem takiej łagodności i samowoli są właśnie legendarne, wychowane bezstresowo rozpieszczone bachory, które w przyszłości wejdą wszystkim na głowę i staną się roszczeniowymi społecznymi pasożytami.
Niespodzianka! Tak się składa, że rodzicielstwo bliskości stawia bardzo wyraźne granice – przebiegają one tam, gdzie zaczyna się szacunek dla drugiego człowieka, jego potrzeb, jego uczuć, jego indywidualnych granic. To dzięki temu rodzicielstwo bliskości uczy skutecznej komunikacji, sztuki kompromisu oraz szacunku dla potrzeb innych ludzi. A także szacunku dla samego dziecka jako podmiotu, a nie przedmiotu praktyk wychowawczych.
Skąd się biorą rozpieszczone bachory?
W powszechnym mniemaniu rozpieszczony, wychowany bezstresowo bachor zrówna Twoje dziecko z asfaltem, a Ciebie zabije wzrokiem, a potem jeszcze opluje i pokaże język. Zdominuje swoich rodziców i wejdzie im na głowę, ale kto by tam im współczuł, przecież sami są sobie winni. Rozpieszczony bachor będzie całe życie dążył po trupach do celu, będzie roszczeniowy, wyszczekany, bezwzględny, agresywny, niebezpieczny i… zabójczo skuteczny (idealny manager, nie ma co, hehe).
Wiemy już, że rozpieszczone bachory nie zeszły z linii produkcyjnej wychowania bezstresowego (które nie istnieje), ani rodzicielstwa bliskości (wyjaśnienie powyżej).
Skąd w takim razie biorą się te legendarne rozpieszczone bachory? Otóż wybuchowe, agresywne dzieci to często efekt zbyt mocno przykręconej śruby, niejasnych granic, niezrozumiałych zasad, niezaspokojonych potrzeb lub złamanego serca. To dzieci miotające się w walce o swoje.
Rozpieszczony bachor z zewnątrz pokryty jest niezwykle twardą tytanową skorupą, ale to co znajdziemy w środku to kupka nieszczęścia. Jestem pewna, że gdyby ten postronny obserwator poznał historię takiego rozpieszczonego bachora, którego tak surowo ocenia, z żalu pękłoby mu serce.
Spotkaliście się z mitami na temat bezstresowego wychowania? Dajcie znać w komentarzach!
A jeśli spodobał Wam się ten tekst, udostępnijcie go znajomym, klikając niebieski guziczek poniżej ↓
Dziękuję!
.
Fot. tytułowa – Jerry Ferguson (CC)
Ogłoszenie parafialne: niniejszy wpis to nieco odświeżona wersja tekstu, który pojawił się 8.02.2015 r. na moim starym blogu DzikieZiemniaki.pl.
Od sierpnia 2016 r. ta domena jest do wzięcia, więc jeśli macie na nią pomysł – śmiało korzystajcie! Tylko uczciwie ostrzegam: blog inny niż kulinarny raczej na niej nie pociągnie.
Ciekawy tekst, takie inne spojrzenie na sprawę – o tym stresie w trakcie pozytywnych sytuacji nie słyszałam i nie pomyślałam wcześniej.
Bardzo dobry tekst i w sumie mam identyczne zdanie nt. “rozpieszczonych bachorów”
Te tematy niestety trzeba wałkować ile się da, aby coraz więcej osób poznawało różnice. Podoba mi się, że ujęłaś to w kilka słów a nie wielki elaborat.
Dzięki! :*
Tak całkowicie bez stresu to się chyba nie da o.O
Jasne, że bez stresu się nie da. Nie mówię, że trzeba bić i karać dzieci, ale muszą znać granice. Czasem trzeba na nie krzyknąć i czasem postawić do pionu. Inaczej wyrastają nam takie kruche istotki nie potrafiące odnaleźć się w świecie.
Ech, nie to miałam na myśli. Nie uważam, że krzyk uodporni dzieci na “zło tego świata”. Krzyk nie działa jak szczepionka
Tez jestem tego swiadoma, ale rzeczywiscie wielu ludzi, szczegolnie starszego pokolenia uwaza, ze wszystkiemu winne jest “bezstresowe wychowanie”. I potem np. obserwuje sie taka scene – maluch przy stole przewraca szklanke, a dziadek wola “O to, to, to sa wlasnie skutki bezstresowego wychowania!”. A ja patrze na to i wiem, ze to normalne, ze trudno dwulatkowi kazac siedziec przy stole bez ruchu, ze nie on jeszcze ma refleksu na tyle, by te szklanke chwycic w ostatnim momencie itp. I chociaz jestem zla, ze mam znowu wiecej roboty, wycieram karnie, no ok. czasem mamroczac przeklenstwa pod nosem. Natomiast zupelnie inaczej zareaguje, gdy dziecko zacznie sie celowo bawic w rozlewanie po stole. Moze przelewac, robic eksperymenty z woda, piana i substancjami rozpuszczalnymi w wodzie, ba nawet dam mu barwniki spozywcze, ale reguly sa jasne: w lazience, w kuchni, na balkonie. I nie piec minut przed przyjsciem gosci, prosze “Rozpuszczone bachory” to sa z moich obserwacji dzieci trzymane na za krotkiej smyczy (Ty nazywasz to zbyt mocno przykrecona sruba). Ktore wlasnie nigdy nie robily eksperymentow z barwnikami itp., ktore mamy pilnuja na kazdym kroku. Jak takie dziecko do siebie zaprosisz, to wymydli ci najpierw pol mydla i rozwinie caly papier toaletowy, bo w domu nie wolno mu nawet samodzielnie umyc raczek, bo, nie daj Boze, zachlapie lazienke, a wiadomo lazienka wazniejsza od dziecka. Dziecko, ktore nie nauczylo sie jeszcze samodyscypliny, bo na to mu nikt nie pozwolil i zupelnie sobie nie radzi z nagle dana wolnoscia. Ale jak sie przelamiesz i wytlumaczysz, czego sobie nie zyczysz, ale jednoczesnie dasz mu do zrozumienia, ze dajesz mu wolnosc i nie bedziesz go na kazdym kroku kontrolowac, ze to dla niego i jak i dla ciebie jest po prostu ponizajace, i zaprosisz ponownie, to byc moze ono sie przed toba otworzy. Tylko problem jest czesto taki, ze kiedy taki “rozpuszczony bachor” trafia na takiego czlowieka, moze byc juz pozno, moze nie za pozno, ale ciezej, by walczyc z etykietka, trudniej, by wyjsc ze schematu zachowan.
I prosze nie nazywajmy dziecka testujacego granice “rozpuszczonym bachorem”. Wyglada to moze podobnie, ale w przeciwienstwie do utrwalonych zachowan jest to etap konieczny rozwojowo. Im intensywniej dziecko to przezyje i im spokojniej i bardziej konsekwentnie do tego rodzice podejda, tym ten etap bedzie krotszy.
Dziękuję za celny komentarz, zgadzam się w 100 %. To o czym piszesz to efekt tzw. “zakazanego owocu”. W ogóle mam wątpliwości czy u kilkuletnich dzieci można w ogóle mówić o jakichkolwiek “efektach” wychowania, stresowego bądź nie. Nie mówię tu o “tresowaniu” dzieci i lęku przed karą, bo to inna bajka, tylko o rozwoju emocjonalnym i budowaniu relacji. Dzieci cały czas się rozwijają, codziennie testują granice, zachowują się różnie przy różnych członkach rodziny, a w żłobku czy przedszkolu – jeszcze inaczej. Reagują emocjonalnie i nie zawsze sobie z tymi emocjami radzą. Pewnie, że trzeba zachować konsekwencję, wyznaczać granice itd., ale to czy dziecko rzuca się na podłogę czy nie, to często nie jest ani wina, ani zasługa rodzica, tylko dynamika rozwoju i kwestia temperamentu dziecka. Znam mega żywiołowe i “sprawiające problemy” dzieci rodziców, którzy stają na głowie i mega spokojne dzieci rodziców, którzy nie robią nic w tym kierunku. Dzieci, podobnie jak dorośli, mają różne temperamenty i nie da się ich zaprogramować jak robotów, czasem trzeba zacisnąć zęby, przytulić i przeczekać
Ja już czasem nie mogę słuchać tych komentarzy o bezstresowym wychowaniu. Ale jak zapytałam gdzie niby takie dziecko wychowane “bezstresowo” miało zobaczyć agresję, to mi nikt nie potrafił sensownie odpowiedzieć. Bo niby gdzie dziecko wychowane bez bicia, w atmosferze miłości i wzajemnego szacunku miało się nauczyć, że na kolege się pluje a babcie się kopie?
Też nie mogę tego słuchać. To bardzo popularne hasło, które ludzie rzucają bez zastanowienia. Blee
Fajny i konkretny wpis, z którym zgadzam się w 100%.
Dziękuję!
Konkret!!! Brawo Ty Faktycznie nie ma bezstresowego wychowania, bo stres zawsze gdzieś się na nas czai czy tego chcemy czy nie, dopadnie każdego
Mam wrażenie, że większość dzieci (z którymi ja się spotykam) przejawiających zachowania wręcz agresywne to po prostu dzieci bardzo smutne i olewane przez rodziców – i to nie pod względem tej “śruby”, tylko właśnie naturalnych, emocjonalnych potrzeb. No i dzieci, którym niczego nie wolno zrobić samodzielnie, co też jest dziwną plagą.
Zgadzam się. Mam podobne przemyślenia. Świat jest bezwzględny i agresywny dlatego nie da się wychowywać dzieci bezstresowo
Poród to jest przecież gigantyczny stres dla dziecka. I na dodatek wszystkie autorytety mówią, że ten stres jest dziecku potrzebny A tak poza tym, to na czym miałoby polegać to “bezstresowe wychowanie”? Tzn. jakie jest o nim wyobrażenie? Że się dziecku na wszystko pozwala, nie stawia żadnych granic i wszystko mu wolno? Trudno mi sobie wyobrazić bardziej stresującą sytuację dla takiego na przykład dwulatka.
Nie wiem jak określa się dzieci, którym wszystko wolno ale widzę wśród moich znajomych trend p.t.: nie zwrócę uwagi mojemu dziecku, bo ono jest wychowywane z szacunkiem, bez stresowo etc. I potem np. dziecko rzuca we mnie kamykami a Mam nie mówi mu, że tak nie wolno. Dziecko krzyczy w autobusie non stop przez 20 minut a Mama udaje, że nie słyszy. Takich przykładów w moim otoczeniu jest mnóstwo i powiem szczerze – jestem tym przerażona. Dla mnie bezstresowe wychowanie to słuchanie dziecka, obserwowanie go, absolutny brak kar cielesnych ale to również wyznaczanie granic i konsekwentne ich trzymanie się.