Pierwsza dla mnie, druga dla rodziny, trzecia dla dziecka. Trzy czarne książeczki, a każda magiczna! 😉
Pierwsza czarna książeczka – dla mnie
Pierwsza to notes, w którym zapisuję wszystko: adresy, umówione spotkania, wizyty u lekarza oraz – uwaga – pomysły na wpisy. Bez niego jak bez ręki, ale poza tym to zwykły notes. No, może nie taki zwykły, bo czarny, z tęczowymi kartkami i niezwykle cenną zawartością, ale poza tym nic specjalnego.
Buduję napięcie 😉 Dalej będzie już tylko ciekawiej.
Druga czarna książeczka – dla Rodziny
To najlepszy terminarz na rok 2015, jaki udało mi się znaleźć. Pięknie wydany i na maksa hipsterski Sezonownik 2015.
Terminarz zawiera informacje na temat warzyw i owoców, na które jest sezon w danym miesiącu, a ponadto skany przepisów z oldschoolowych książek kucharskich, miłą dla oka oprawę graficzną i urocze sentencje. No i ta okładka laminowana na czarny mat! ♥ To książkowy kalendarz, który oprócz ładnego wyglądu pozwoli Wam odżywiać się zgodnie z porami roku. Możecie zamówić go tutaj, lub kupić w księgarni stacjonarnej.
Pst, zdradzę Wam jedno z moich noworocznych postanowień: zgodnie z ideą zdrowej i ekonomicznej kuchni, w której nic się nie marnuje, a jednocześnie jada się sezonowo, w pełni wykorzystując dostępne produkty, planuję od stycznia co weekend przygotowywać rozpiskę dań na kolejny tydzień. Ten terminarz z pewnością mi w tym pomoże, aczkolwiek nie łudzę się, że zostanę perfekcyjną panią domu. Zresztą nawet nie próbuję, zbyt wygodna jestem. 😉
Trzecia czarna książeczka – dla dziecka (magia w czystej postaci!)
Trzecia pozycja to magia w czystej postaci: Hervé Tullet „The game of Shadows”. Dorwałam ją w zwykłej księgarni i od pierwszego wejrzenia, od pierwszego dotyku poczułam, że znalazłam coś niezwykłego.
O książkach tego autora pisałam jakiś czas temu. Tullet ma na koncie mnóstwo publikacji dla dzieci, z których wiele jest wartych uwagi. To książki inne niż wszystkie: rozwijają abstrakcyjne myślenie i kreatywność, całkiem naturalnie i bezboleśnie wprowadzają dzieci w świat sztuki, a poza tym są ciekawe zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Niestety w Polsce zostało wydanych tylko kilka, i to – moim zdaniem – wcale nie najciekawszych.
„The game of Shadows” kupiłam w wersji angielskiej, wydanej przez Phaidon. Jednak język nie ma tu znaczenia, w książce znajduje się dokładnie 7 zdań, które rodzic może bez problemu przetłumaczyć lub dopowiedzieć własną historię.
Sama książka jest niepozorna: ot krótka historyjka o poszukiwaniu źródła hałasu dobiegającego nocą z ogrodu. Niewielka czarna książeczka z powycinanymi otworami, które trzeba przy zgaszonym świetle podświetlić latarką lub lampką nocną.
Cała reszta to robota i zaangażowanie rodzica oraz wyobraźnia, emocje i komentarze dziecka – właśnie to jest najfajniejsze w książkach Tulleta. To książki, które tak naprawdę zawierają niewiele treści, przez co zachęcają do wspólnej zabawy. Aby je w pełni wykorzystać, po prostu trzeba spędzić czas z dzieckiem i uruchomić własną kreatywność.
Kiedy bawimy się w coś nowego, dziwnego, niesamowitego, kiedy Synek widzi nas – rodziców, w nowej roli, zawsze myślę sobie, że to właśnie te momenty wspólnej, wyjątkowej, dzikiej zabawy zapadną Synkowi w pamięć i być może kiedyś to one będą dla niego jednymi z najmilszych wspomnień z dzieciństwa. 🙂
Wpis pochodzi z 27.12.2014 r. z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
* Zgodnie z informacją na okładce „The game of Shadows” przeznaczona jest dla dzieci powyżej 3 roku życia, jednak uważam, że spokojnie można się nią bawić z dziećmi już w wieku 2 lat, a nawet 1,5 roku. Pod warunkiem, że nie boją się ciemności. 😉 Zresztą nawet jeśli się boją, to ta książka pomoże przekonać je, że ciemność jest przecież fajna! 🙂
1 komentarz
Ale fajny wpis 😊 Które książeczki Tulleta są warte uwagi? Mieszkamy w UK o mam do nich dostęp.