Nie chodzi wcale o naukę języków, wizyty w muzeach online, nadrabianie zaległości w rozwoju osobistym, bikini body, slow life i celebrowanie codzienności 😉 Pisałam już tutaj, że kwarantanna to nienajlepszy czas na rozwijanie skrzydeł i walkę o „lepszą wersję siebie”. Jeśli masz na to czas i siłę – cudownie! Jednak jest 10 innych rzeczy, których możemy nauczyć się dzięki epidemii:
Dbanie o zdrowie psychiczne
Od paru miesięcy wiele z nas doświadcza ogromnego stresu. Różnie na niego reagujemy, ale już teraz mówi się, że epidemia zbierze żniwo w postaci mocno nadszarpniętego zdrowia psychicznego, a gabinety psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów będą wkrótce pękać w szwach.
Kto wie, może dzięki epidemii w końcu zatroszczymy się o własne zdrowie psychiczne? Być może w poprzednich latach spychaliśmy tę sprawę dalszy plan (z różnych powodów), nawet jeśli pomoc była nam potrzebna? Powtarzałyśmy sobie: nie mam na to czasu, ani pieniędzy. Albo: jeszcze nie jest tak źle, dam radę sama, przecież jestem silna! Ja też przez wiele lat tak sobie powtarzałam.
Szczęście w nieszczęściu, że terapię mam już za sobą – chodziłam na nią przez 6 miesięcy, na przełomie 2018 i 2019 roku. Teraz doceniam całą tę tytaniczną pracę jaką wtedy wykonałam. Z jednej strony wiem, że byłoby dziś ze mną dużo gorzej, gdyby nie terapia. A z drugiej też nie jest różowo: są dni, kiedy czuję jakby w gardle utkwił mi słusznych rozmiarów ziemniak 😉 Obracam to w żart, ale tak na serio – to jeden z wielu objawów lęków i kumulującego się stresu. Zastanawiam się, czy to wszystko samo się uspokoi, czy znów się nie zapisać do mojej terapeutki.
Pomyślałam też, że to najwyższy czas, aby napisać o terapii na blogu – jeśli ją rozważacie, chcę Wam pomóc podjąć tę ważną decyzję. Mam swój pomysł na wpis, ale chciałabym też odpowiedzieć na Wasze pytania (oczywiście wszystkie pytania pojawią się anonimowo!).
Możecie przysyłać pytania:
- na maila kontakt@ronja.pl
- w wiadomości prywatnej na Facebooku
- w wiadomości prywatnej na Instagramie
- a jeśli się nie krępujecie, pytajcie śmiało w komentarzach pod tym wpisem ↓
To, co najważniejsze
Epidemia ma jedną największą zaletę: pomaga nam zrozumieć, jak niewiele tak naprawdę jest nam potrzebne do szczęścia.
Rodzina i fakt, że jesteśmy razem, zdrowi i bezpieczni.
Bliscy i przyjaciele, za którym tęsknimy.
Kontakt na żywo z drugim człowiekiem.
Oraz wolność, której teraz tak bardzo nam brakuje – niezależnie od tego, jak tę wolność w „normalnych” czasach wykorzystujemy 😉
Silny stres i zamknięcie z rodziną w małym mieszkanku w bloku to kiepskie połączenie. Zwłaszcza, gdy masz małe dzieci – one są pełne energii, nie mają jak się wybiegać i kłócą się bez przerwy, albo z przerwami tak krótkimi, że nawet nie zdążysz zrobić siku, nie wspominając o kawce 😀
Jednak… to tylko dzieci! One też się stresują, męczą i rejestrują nasz stres jak małe radarki. Jedyna różnica: nie potrafią tak dobrze jak my zaciskać zębów, ani tłumić i maskować swoich uczuć. I dobrze, bo to niezdrowo! Z czasem dzieci nauczą się samoregulacji, komunikowania swoich potrzeb i szanowania naszych granic.
A tymczasem pozostaje nam włączyć plan minimum, kiedy wyczerpują się nasze rodzicielskie zasoby. Nie tłumić w sobie trudnych emocji, a tym samym wspierać dzieciaki w zdrowym rozwoju emocjonalnym. A przy okazji stale dokształcać się w tym temacie – też się dzięki temu wiele nauczymy!
Małe gesty
Jestem introwertyczką, a jednak uwielbiam pozornie nic nie znaczące pogaduszki o pogodzie i tzw. small talks. W czasie epidemii doceniłam je jeszcze bardziej! Pogaduszki ze sprzedawczyniami w „naszej” piekarni i Żabce, albo rozmowy z innymi właścicielami psów na spacerze z Szyszką.
Małe, życzliwe gesty i uśmiechnięte oczy nad maseczkami.
Każdy uśmiech, miły gest, każde dobre słowo wraca!
Razem damy radę
Niesamowicie wzruszają mnie wszystkie akcje mające na celu niesienie pomocy w czasach epidemii: gotowanie obiadów dla pracowników ochrony zdrowia, szycie maseczek, wspieranie polskich firm, dostarczanie zakupów starszym osobom, samotnym matkom i innym potrzebującym.
To gesty, które pokazują, że potrafimy się zjednoczyć, pomagać i myśleć o innych. Że razem damy radę!
Te gesty przywracają wiarę w ludzkość… choć ja tak naprawdę nigdy jej nie straciłam 🙂
Nie oceniajmy!
Przyznam Wam się do czegoś: na początku epidemii bardzo denerwowało mnie zachowanie osób (młodych i w średnim wieku), które w panice robiły zapasy jak na wojnę, czyszcząc do zera sklepowe półki. Miałam silne poczucie, że to nie fair wobec starszych osób z grupy ryzyka, które NAPRAWDĘ potrzebowały tych zapasów. A potem taka biedna staruszka lub staruszek przychodzili do sklepu, trafiali na puste półki i nie mieli gdzie zrobić zakupów.
Tak, wkurzało mnie to.
Ale już mi przeszło.
Przypomniałam sobie motto, którym kieruję się w każdej dziedzinie życia (i doskonale na tym wychodzę!): NIE OCENIAĆ.
Dziś już nie oceniam, jak różne osoby radzą sobie ze stresem podczas pandemii. Jesteśmy różni i każdemu pomaga co innego.
Jedni robią zapasy jak na wojnę.
Inni poprawiają sobie humor memami.
A jeszcze inni noszą maski pod nosem, naginając zalecenia.
Może mają problemy z oddychaniem?
Nie wiem tego, nie znam ich historii, nigdy nie byłam w ich butach.
Zakładam dobre intencje.
Wrzucam na luz.
Włączam łagodność i wyrozumiałość. Potrzebujemy tego, jak nigdy wcześniej!
Jedyne co robię – poniekąd jestem do tego zmuszona jako admin grupy „Matki Dzikich Dzieci” – to blokuję hejterskie komentarze, bo każda skrajna reakcja na korona-stres jest okej, dopóki nie krzywdzimy swoim zachowaniem innych.
Bardziej niż wirusa, boję się agresywnych ludzi, pozbawionych empatii, wyrozumiałości, łagodności…
A jednocześnie współczuję im i staram się zrozumieć. Jeszcze w czasach, kiedy pracowałam w korpo-podobnej (choć państwowej) firmie i uczestniczyłam w różnych dziwnych szkoleniach, gdzie pod kątem pracy w zespole i roli, jaką w nich przyjmujemy, robiono nam różne dziwne testy 😉 Według testu osobowości jestem „rzecznikiem”, czyli tym gostkiem, który nie ocenia, który stara się zrozumieć obydwie strony konfliktu i wytłumaczyć każde (nawet najgorsze) zachowanie.
Zdalna praca i edukacja
Wielu rodziców narzeka na zdalną pracę i edukację. Dla mnie to też trudne, bo w czasie kwarantanny nasze życie ani trochę nie zwolniło, wręcz przeciwnie! To nie jest normalne, że rodzice muszą ciągnąć dwa etaty, zarywać noce, wyrabiać 40 godzin tygodniowo (lub więcej), walczyć o każdą minutę ciszy podczas telekonferencji, a jednocześnie prowadzić żłobek, przedszkole, szkołę i edukację domową. No i pilnować, aby dzieci się nie pozabijały 😉
Szkoły i przedszkola istnieją właśnie po to, aby podzielić te obowiązki, więc można robić dobrą minę do złej gry, ale nie udawajmy, że pełne dwa etaty, edukacja dzieci i prowadzenie domu (czyli ciągnięcie 3-4 etatów na raz) to normalne zjawisko. W pracy są zadania, które można wykonać z automatu, a są takie, kiedy koncentracja i cisza są niezbędne! Tryb czuwania i wrzaski małych dzieci skutecznie to uniemożliwiają.
U nas zdalna szkoła wygląda wzorowo – zawdzięczamy to przede wszystkim cudownej nauczycielce Romka, która stanęła na wysokości zadania z ogromnym spokojem i zaraźliwym optymizmem.
Jednak im dłużej trwa kwarantanna, tym bardziej widzę, że w szkole najcenniejsza jest żywa relacja „uczeń-nauczyciel” i „dziecko-rówieśnicy”. Romek to wrażliwe, analogowe, dzikie dziecko – jego kontakt z elektroniką i był dotychczas ograniczony do niezbędnego minimum. Widzę, że Romkowi bardzo brakuje kontaktu na żywo z kolegami i jego ulubioną nauczycielką. Dlatego im dłużej trwa izolacja, tym nasz synek bardziej się stresuje i podchodzi do nauki z coraz większą niechęcią. Zdalna szkoła odebrała dzieciom całą śmietankę – zabawę, żarty i kontakty towarzyskie, które sprawiały im najwięcej radości.
Jednocześnie epidemia to szansa, aby w końcu docenić, że wiele zadań (w szkole i w pracy) możemy wykonać zdalnie. Bez szefa i nauczyciela stojącego nad nami z bacikiem! 😉
Z zaufaniem do pracownika.
Z zaufaniem do dziecka.
Wiele szkół i firm wychodzi z założenia, że ucznia trzeba zmuszać do nauki, a pracownika do pracy. Zmiany wymagają przede wszystkim zaufania, nowych metod pracy, oceniania i zmiany podejścia nauczycieli – mam wrażenie, że w całej tej sytuacji oni najlepiej zdali ten egzamin <3
Poza tym oczywiście podstawowy sprzęt, bo środki przeznaczone przez rząd na zakup komputerów dla uczniów to jakieś śmieszne pieniądze – serio, groszowe sprawy (w przeliczeniu na jednego ucznia, który nie posiada własnego sprzętu do nauki online).
Cóż, nie jesteśmy Finlandią 😉 Jednak system edukacji przechodzi przemianę i w końcu wkracza w erę cyfrową – warto to docenić i dostrzec wszystkie szanse, a nie same problemy.
Proza życia: ruch i dieta
Izolacja wcale nie oznacza, że musimy nagle nadrabiać zaległości w samorozwoju, rozwijać skrzydła i stawać się „lepszą wersją siebie”.
Nic nie musimy, zwłaszcza jeśli stres wypala całą naszą energię.
Lepiej już zatroszczyć się o swoje zdrowie psychiczne i włączyć tryb przetrwania – więcej na ten temat, w kontekście rodziny, pisałam tutaj:
Paradoksalnie w czasie izolacji zaczęliśmy z mężem ostro trenować 🙂 Wcale nie po to, żeby stać się „lepszą wersją siebie” i zrobić sobie na lato „bikini body” (hehe, właśnie wyobrażam sobie mojego męża w bikini!).
Gdy ruch i wychodzenie były ograniczone do minimum, ćwiczenia w domu ratowały nasze zdrowie psychiczne, pomagały uwolnić trudne emocje. Łatwiej też było wytrzymać z dziećmi, które nie dość, że są w trudnym wieku, to jeszcze w stresującej sytuacji, zamknięte w małym mieszkanku w bloku, więc przez większość kwarantanny kłócą się, krzyczą i płaczą średnio 14 godzin na dobę.
Przy okazji odżywiamy się zdrowo, bo przecież trzeba było jakoś przetworzyć i przejeść te wszystkie warzywa i owoce, na które co tydzień wydajemy kilka stówek 😉 Poza tym odpadły wszystkie lunche na mieście oraz obiadki w szkole i przedszkolu. Tu znajdziecie moje roślinne sezonowe przepisy dla całej rodziny:
Ograniczenie mięsa – sprawa do przemyślenia
Na pewno wiecie, że koronawirus nie jest pierwszą chorobą, która pojawiła się wskutek przemocy człowieka wobec zwierząt. Tak samo było z SARS, ptasią i świńską grypą oraz chorobą wściekłych krów. Dlatego kolejna szansa związana z pandemią, to przemyślenie i uregulowanie kwestii tzw. mokrych targów, handlu dzikimi zwierzętami i ogólnie spożywania mięsa oraz przemysłowej hodowli zwierząt.
Niestety na ten moment WHO jeszcze nie zaleciło likwidacji tzw. mokrych targów.
Rozumiem, że to skomplikowane – dla jednych to źródło dochodu, dla innych żywność. Jednak po pierwsze: mokre targi to miejsca, gdzie panują dramatyczne warunki sanitarne, miejsca niewyobrażalnego cierpienia i niehumanitarnego traktowania zwierząt. A po drugie: jeśli mokre targi nadal będą istnieć, zwiększają ryzyko mutacji, groźnych wirusów i kolejnych pandemii w przyszłości.
Wniosek jest jeden: jedzenie zwierząt naprawdę nam nie służy. Wiem, że przejście całego świata na wegetarianizm i weganizm to nierealne i utopijne marzenie, ale czy nam się to podoba, czy nie – ograniczenie spożycia mięsa jest odpowiedzią na większość globalnych problemów.
Docenianie i wdzięczność
Kiedy słyszę narzekanie, że jest trudno i okropnie – przyznaję rację i wspieram. Też się boję, narzekam i złoszczę. Nie tłumię trudnych emocji, akceptuję je. A jednak staram się, aby nie zdominowały mojego dnia. Gdy w domu jest trudno, włączam tryb „przetrwanie”. A gdy bywa sielankowo, podwójnie cieszę się z fajnego rodzinnego czasu i tego, że dzieci w końcu zaczynają się dogadywać. Doceniam jeszcze bardziej i ocieram łezkę wzruszenia, kiedy dzieciaki okazują sobie troskę i miłość. Albo kiedy w całym tym bałaganie, w całej tej prozie życia przy kuchennym stole, gadamy z Romkiem i Irenką o ważnych i wzniosłych sprawach.
Podwójnie cieszę się ze słońca, z wiosny, z jazdy rowerem, z kawy wypitej w ulubionej kawiarni (w tym tygodniu byłam tam po raz pierwszy od bardzo dawna!). Jeszcze bardziej doceniłam też spacery po lesie i kontakt z naturą, które na jakiś czas nam odebrano.
Słyszę często, że kwarantanna niczego nie zmieniła, bo przecież wcześniej też potrafiliśmy cieszyć się z małych rzeczy.
Ale czy je docenialiśmy? Czy byliśmy wdzięczni za naszą wolność i normalność?
Prawda jest taka, że na co dzień jesteśmy wyjątkowo uprzywilejowani. W skali planety należymy do zaledwie 20% populacji żyjącej w dobrych warunkach. Przyzwyczailiśmy się do wygód i wolności. Czasami musimy coś stracić, żeby w pełni to docenić.
A może by tak zrównoważona konsumpcja?
Pandemia, globalne ocieplenie i zmiany klimatu, pożary lasów w Polsce, Australii, Amazonii, Rosji i Indonezji…
Zastanawiam się czy ludzie połączą kropki? Czy potraktują te sytuacje jak lampki ostrzegawcze i sygnał, że najwyższa pora coś zmienić? A przede wszystkim: że KAŻDY z nas ma na to wpływ?
Czy wręcz przeciwnie: ludzie stęsknieni za wolnością, rzucą się w wir konsumpcjonizmu jak nigdy wcześniej?
To minimum 10 rzeczy, których możemy się nauczyć dzięki epidemii.
Czy wyciągniemy wnioski?
To już zależy od nas.
Lista jest nadal otwarta – możecie dopisywać swoje typy 🙂
Jestem ciekawa, czy zgadzacie się ze mną i czy jesteście w stanie dostrzec jakieś jasne, pozytywne strony obecnej sytuacji. A może chcielibyście dopisać coś do listy? Dajcie znać w komentarzach ↓
Miłego dnia!
Czy ten artykuł podniósł Cię na duchu?
Udostępnij go swoim znajomym – zobaczysz, że będą Ci wdzięczni! 🙂
pozytywne myślenie
Chcesz być na bieżąco?
Polub blog na Facebooku:
pozytywne myślenie
7 komentarz
Bardzo dobry wpis i bardzo się z nim zgadzam! Super! Pozdrawiam.
Dobre podsumowanie. Sytuacja z izolacją zmieniła wiele w moich planach osobistych i trochę podciela skrzydła, ale z drugiej strony doceniam to, co mam, może bardziej.
Co do terapii – zaczęłam kiedyś, ale trafilam na taką, która kompletnie mi nie odpowiadała (jakieś słuchanie muzyki relaksacyjnej, wizualizacje itp) i zrezygnowałam. Zupełnie nie wyglądało jak na filmach, gdzie siada się i rozmawia z terapeutą. Moje pytanie jest więc takie – jak wybrać terapeutę i skąd wiedzieć jaki typ terapii nam zaoferuje? Trochę szkoda chodzić na 1 spotkanie do kilku i płacić za każde.
My widzimy wiele pozytywnych stron obecnej sytuacji. Przede wszystkim mamy więcej czasu dla siebie, z uwagi na pracę zdalną. Nie ma pośpiechu i stresu związanego z dojazdami. Mam nadzieję, że praca zdalna będzie dalej możliwa po pandemii.
Strach o zdrowie najbliższych, przypomina, że są najważniejsi w życiu i że na wszystko co nas spotyka powinniśmy patrzeć z szerszej perspektywy (priorytet to zdrowa i szczęśliwa rodzina).
Paradoksalnie, dzięki pandemii poznaliśmy lepiej swoich sąsiadów, z którymi mogliśmy częściej się zobaczyć podczas spacerów na odległość lub przez płot (mieszkamy w domu).
Mogliśmy się przekonać, że w naszej małej miejscowości mieszkańcy potrafią wspierać siebie nawzajem, powstały grupy wsparcia dla osób starszych i lokalnych biznesów.
Super! Podoba mi się Twój wpis. Jest tak bardzo prawdziwy. Pozdrawiam 😉
W mojej dzielnicy pandemia jeszcze bardziej zjednoczyła ludzi, chętniej sobie pomagają, są życzliwsi, milsi. Praca zdalna męża też nam dużo dała, mąż jest częściej w domu (brak dojazdów, zerwanej trakcji na kolei i itp. atrakcji kolejowych), przeważnie jemy wspólny obiad całą rodziną, mogę szybko wyjść do sklepu lub lekarza (ciąża z komplikacjami) i w tym czasie mam opiekę dla starszaka bez kombinowania, zwalniania się męża z pracy itd. Mąż ma więcej czasu dla syna popołudniami, czas na spacer, lody, rower – wcześniej przez awarie i remonty na kolei dość często wracał, jak młody już spał, rano ledwo się widzieli. Dodatkowym plusem są dla mnie e-recepty, e-zwolnienia, to, że okazało się, że w urzędzie jednak da się wiele spraw ogarnąć zdalnie, że cała rekrutacja do przedszkola też może być prowadzona przez internet. Na minus problem z dostępem do lekarza i leczenia (np. laseroterapii oczu przy odrywającej się siatkówce – na szczęście te zabiegi ratujące wzrok już wróciły). A jednak czasem lekarz musi zobaczyć pacjenta face to face i teleporada niewiele pomoże.
Trafiony wpis! Niemal z wszystkimi wnioskami się zgadzam. Ja przede wszystkim zaczęłam doceniać bardziej czas spędzony z rodziną. Wcześniej ciągle brakowało czasu na wspólne gry i zabawy, bo praca i obowiązki. W czasie epidemii wiele się zmieniło. Oboje z mężem poświęcamy więcej czasu naszym dzieciom, ale też sobie- częściej siadamy razem na kanapie i rozmawiamy 🙂
Kontakt z drugim człowiekiem.Bliskość rodziny i czy tak naprawdę się znamy.Teraz dopiero widzimy jakie są nasze dzieci ,żony,mężowie.