Skandynawski Czwartek #27
Jak wygląda macierzyństwo i życie rodzinne w Skandynawii? Co najbardziej zaskoczyło Polki, które wyemigrowały na daleką północ? Rozpoczynam na blogu cykl wywiadów z dziewczynami z krajów skandynawskich. Ależ się cieszę! 🙂
Dziś magluję Magdę – mamę Gizmolove (obecnie ponownie w dwupaku), właścicielkę cudownego, zaraźliwego uśmiechu i bloga Owsianka i Kawa.
OWSIANKA I KAWA to blog śniadaniowy tylko z nazwy. Tak naprawdę znajdziesz tu teksty na każdą porę dnia i nocy oraz przepisy na każdy nastrój. To strona poświęcona prostemu, ale nie nudnemu gotowaniu, matkowaniu i blogowaniu.
Renia: Jak długo mieszkasz w Norwegii? Czy już się tam zadomowiłaś? Co skłoniło Cię do emigracji?
Magda: Moja norweska przygoda trwa już czwarty rok. Przez pierwszy mieszkaliśmy w Tromsø – siódmym co do wielkości mieście w Norwegii, pieszczotliwie zwanym Wrotami do Arktyki. Wygoniła nas stamtąd długa zima i noc polarna. I tak spadliśmy z deszczu pod rynnę. Dosłownie. Obecnie mieszkamy niedaleko Bergen, deszczowej stolicy Norwegii. Tutaj nawet jak świeci słońce, to przez deszcz. Początkowo wydawało mi się to całkiem naturalne, momentami nawet zabawne. Ale czasami jak już nie ogarniam, wymknie mi się cichaczem jakże rodzime motyla noga mać!
Czy się zadomowiłam? Na swój sposób tak. Przywykłam już do ciszy i życia w zwolnionym tempie. A odpowiadając na trzecią część pytania: do emigracji skłoniła mnie rozłąka. Życie na odległość nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Dwojga ludzi nic tak naprawdę nie łączy. Nie mają z kim dzielić swoich radości i smutków. Chcąc budować wspólną przyszłość, trzeba być razem.
Jak wyglądały Wasze początki w tym kraju? Pamiętasz, co zaskoczyło Cię najbardziej?
Nasze początki były, hmm, jakby to powiedzieć, rozjechane. Wynikało to z faktu, że ja dojechałam do mojego chłopa. To, co mnie cieszyło, on przerabiał już wcześniej. A początkowo cieszy wszystko. Nieważne, że śnieg wali prosto w oczy. Świat jest piękny, bo zorza, renifery, latem dzień polarny itp. Ale to wszystko do czasu. Midnight sun [możecie zobaczyć to zjawisko poniżej oraz na zdjęciu tytułowym – przyp. Ronja] jest fantastycznym doświadczeniem, ale na dłuższą metę męczącym. Zegar biologiczny wariuje, bo jak tu spać, kiedy słońce świeci prosto w oczy. Zimą natomiast chodzisz jak zombie, bo nie dnieje tu przez dwa miesiące. Tak źle, tak niedobrze, ale przeżyć warto!
A co najbardziej rzuca się w oczy u samych Norwegów?
Spokój, uśmiech i życzliwość podszyta pewną dozą dystansu do rozmówcy. Na pierwszy rzut oka Norwegowie są mili i przyjaźnie nastawieni, ale równocześnie nie są zbyt wylewni w kontaktach międzyludzkich. To się czuje od razu.
O mieszkańcach krajów skandynawskich, w tym o Norwegach, krąży wiele stereotypów. Jacy są naprawdę?
Poza wspomnianą wyżej powściągliwością w relacjach, typowy Norweg jest uczciwy i tego oczekuje od innych. Pozwól, że wyjaśnię to na „przydrożnym” przykładzie. W okresie letnim i jesiennym sprzedaż przy drogach to nic dziwnego, funkcjonuje w wielu krajach. Z tą jednak różnicą, że tutaj nikt nie pilnuje straganów. Podjeżdżasz, wybierasz, odliczoną kwotę wrzucasz do kasetki i odjeżdżasz. Ja w ten sposób kupowałam swego czasu jajka w lokalnym gospodarstwie. Nikt nikogo nie sprawdza, nikt nie patrzy na ręce. Ludzie sobie wierzą. Myślisz, że coś takiego miało by rację bytu w Polsce?
Na Twoim blogu Owsianka i Kawa urzekł mnie wpis na temat funkcjonującego w kulturze norweskiej pojęcia koselig. Wytłumacz proszę, na czym polega jego magia?
Myślałam, że będziemy mówić o rzeczach realnych (śmiech). Ale dobrze, postaram się ująć to najlepiej jak umiem. Z syndromem koselig mamy do czynienia zimą, a ta jak wiadomo w niektórych rejonach Norwegii potrafi ciągnąć się od października do ostatnich dni kwietnia. Dodatkowo dochodzi noc polarna. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Dlatego nie dziwi fakt, że na przestrzeni lat Norwedzy wyćwiczyli w sobie pewnego rodzaju mechanizm obronny i to nie przed zimą w rzeczy samej, ale przed tym, aby nie zwariować. I tak w ich kulturze funkcjonuje pojęcie koselig. To taka pochwała otaczającego świata, które niejednokrotnie daje nam w kość. To sposób myślenia, który pozwala przetrwać nawet w najtrudniejszych sytuacjach. W wolnym tłumaczeniu oznacza przytulny, ciepły.
Cały myk polega na tym, że słowo to jest czymś więcej niż tylko pojęciem. Bardzo łatwo można się o tym przekonać, gdy nieoczekiwana zamieć pozbawi cię prądu, a tym samym ogrzewania, herbaty i internetu. Na oblodzonych chodnikach tańczysz niczym pingwin na szkle. A na norweskich lekarzy już nawet nie psioczysz, przekonana o cudotwórczych właściwościach paracetamolu. Koselig to ciepło, które nosisz w sobie. Ciepło, które bije z każdego miejsca, w którym się pojawiasz. Reasumując. Dla Norwegów zima to nie jest coś, co trzeba znieść. To pora, z którą należy się zaprzyjaźnić i czerpać garściami małe przyjemności, tak często jak tylko ma się na to ochotę.
Drugie ważne pojęcie typowe dla norweskiej tradycji to friluftsliv. Fri-lufts-liv, czyli spędzanie czasu czy też życie toczące się na świeżym powietrzu. Możesz przybliżyć nam, jak to wygląda w wykonaniu Norwegów?
O tak! Spędzanie czasu na świeżym powietrzu to podstawa norweskiego stylu życia. Przywykłam już do widoku kijków do nordic walkingu, nartorolek, nart, wózków do biegania, przyczep kempingowych i gilów do pasa. Często zachodzę w głowę, skąd w nich tyle samozaparcia i energii. Mnie się czasem nie chce wyjść w deszczowy dzień do sklepu po chleb!
Myślę, że w pewnym sensie jest to mechanizm samozachowawczy wypracowany przez lata przebywania na otwartych przestrzeniach. Oni te zachowania mają wpajane od dzieciństwa. Pozwól, że posłużę się przykładem przedszkola. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam rozkład zajęć, pobladłam. Większość czasu wypełniają im gry i zabawy na zewnątrz. Do tego drzemka w wózku, która wzbudzała najwięcej moich obaw. Czasem dochodzi do tego lunch, więc jakby dobrze policzyć, do budynku idą tylko na siusiu (śmiech).
Kiedy w zeszłym roku byłam w Norwegii miałam okazję przekonać się, że norweska przyroda zapiera dech w piersiach (tutaj znajdziecie moją fotorelację). Nawet takie całkiem „zwyczajne” krajobrazy widziane z okien pociągu są przemiłe dla oka. Co sądzisz o norweskiej przyrodzie? Jakie miejsca zrobiły na Tobie największe wrażenie? Które rejony polecasz odwiedzić?
Reniu, też tak miałam. Przez rok dzień w dzień widok na morze i fiordy, generalnie morze fiordów. Nie było innej opcji, musiałam się zakochać. W Polsce mieszkałam w dużym mieście, a moim marzeniem było budzić się w domu z widokiem na morze. Wakacje natomiast lubiłam spędzać aktywnie w górach. A teraz? Plażę mam na wyciągnięcie ręki i gdy tylko najdzie nas ochota, wyskakujemy z Gizmolem polepić babki z piasku. Terenów do zwiedzania też nie brakuje, bo tutejsza okolica obfituje w piesze jak i rowerowe ścieżki. Czego chcieć więcej!
Malowniczy region Hardanger, w którym znajduje się moje miasteczko, słynie z licznych wodospadów i upraw drzew owocowych. I to głównie przyciąga turystów. Pierwsze ze względów widokowych, drugie smakowych, bowiem z okolicznych jabłek powstaje jeden z najlepszych cydrów. Jeśli zdarzy Wam się zbłądzić w te strony na uwagę zasługuje wodospad Steindalfossen, który swoją sławę zawdzięcza ścieżce turystycznej umieszczonej za kurtyną wodną. W najbliższej okolicy koniecznie musicie wejść na słynącą ze śmiercionośnych selfie skałę Trolltunga. Zaś okolice Kvamskogen oraz Furedalen Alpin przyciągają miłośników sportów zimowych.
Jesteś mamą chłopca o wdzięcznej blogowej ksywce Gizmolove. Wkrótce zostaniesz mamą po raz drugi. Czy możesz opowiedzieć o żłobkach i przedszkolach w Norwegii?
Najwięcej moich obaw wzbudzała adaptacja. To ile czasu zajmie Młodemu obycie z nowym środowiskiem, obowiązkami, dziećmi, a także opiekunami, i czy będzie okupione wieloma łezkami, było dla mnie wielką niewiadomą. Dodatkowo dochodzi kwestia porozumienia. Jakby nie było, do tej pory Gizmolove na swój sposób włada tylko językiem polskim. Oczywiście z kim bym nie rozmawiała i nie poruszała kwestii języka, zawsze słyszę pokrzepiające „zobaczysz, norweski złapie w mig i jeszcze będzie Ciebie uczył”. I tu się zgadzam. Pierwsze słowo przyswoił po dwóch tygodniach. I jak na ironię było to ute. Pamiętam jak stanął przy drzwiach wyjściowych i oznajmił, że chce wyjść na dwór.
A samo przedszkole oceniam bardzo dobrze. Dzieci mają w nim dużą swobodę i wolność. Na pierwszy rzut oka stanowią grupę, ale z drugiej strony opiekuje się nimi aż pięciu wychowawców, którzy do każdego dziecka podchodzą indywidualnie. Opiekunka Gizmola codziennie zdaje mi relację z jego postępów, z tego co robił, gdzie był. Nie mogę też nie wspomnieć, że w pierwszych tygodniach panie wykazały się wielkim zrozumieniem i bardzo pomogły mi przetrwać histeryczne poranki.
Nie mogłabym pominąć tematu hartowania dzieci. Jak to wygląda w norweskich rodzinach? Czy Polacy na emigracji biorą z nich „dobry przykład” i hartują swoje dzieci w podobny sposób?
Po części przedstawiłam to już wyżej. Dodatkowo dodam, że nikogo nie dziwi gil wiszący do pasa, a większość matek nie biega za dziećmi z chusteczkami. Ów gil, a nawet kaszel nie są przeciwwskazaniem do pójścia do przedszkola. Kałuża zaś nie jest od tego by ją omijać, tylko by się w niej dobrze bawić. Pomału ogarniam już te zasady, choć czasem jeszcze wyrwie mi się „uważaj, bo się ubrudzisz”.
Czy możesz opowiedzieć o prowadzeniu ciąży i opiece okołoporodowej w Norwegii? Czy to prawda, że ciążę często prowadzi położna, że wykonuje się mało badań, kontakt z lekarzem jest niewielki, a cięcia cesarskie ograniczane do minimum?
Tak, to prawda. Większość kobiet, których ciąża przebiega prawidłowo, wcale nie widzi ginekologa w jej trakcie. Podstawowa opieka przedporodowa w Norwegii sprawowana i dzielona jest pomiędzy lekarza rodzinnego i położną. Najczęściej rola lekarza sprowadza się do potwierdzenia ciąży i jeśli ta przebiega prawidłowo, to by było na tyle. Całą resztę ogarnia położna. Ja tak miałam w przypadku Gizmolove. Lekarza widziałam tylko na pierwszej wizycie.
W Polsce na wizytę potwierdzającą kobieta umawia się jak najszybciej. Tutaj trzeba cierpliwie czekać do około 12 t.c., a w standardzie przyszła mama raczej usłyszy bicie serca dziecka niż je zobaczy. Jednymi z pierwszych badań są oznaczanie przeciwciał w kierunku kiły, różyczki, HIV, oznaczanie obecności przeciwciał odpornościowych (plus grupa krwi), poziomu hemoglobiny, badanie moczu i ciśnienie krwi. Na kolejnych wizytach liczba badań zredukowana zostaje do dwóch ostatnich z wcześniej wymienionych. Z USG też szału nie ma. O ile nie ma wskazań do kolejnych, kobiecie przysługuje tylko jedno tzw. USG połówkowe (zazwyczaj między 18-20 t.c.).
Jestem ciekawa jak Twoje czytelniczki zapatrują się na takie prowadzenie ciąży? Spodoba im się norweski luz czy uznają je za dość radykalne podejście?
Jak norweskie i polskie matki spędzają swoje urlopy macierzyńskie? Czy w Twojej okolicy organizowane są spotkania dla młodych mam?
Ze spotkaniami dla młodych mam po raz pierwszy spotkałam się w Tromsø. Organizowane one były dwa razy w tygodniu na zasadzie otwartego przedszkola. Czyli niezależnie od tego, czy twoje dziecko już do niego uczęszczało czy nie, mogłaś z nim pójść na 2-3 godziny i spędzić czas z innymi dziećmi i mamami. W mniejszych miejscowościach rolę otwartych przedszkoli przejmują świetlice i salki przykościelne. Osobiście uważam to za super pomysł. Dla mnie była to także dodatkowa okazja do kontaktu z językiem.
Czy na emigracji nie brakuje Ci pomocy mamy, teściowej, siostry, dzieciatej przyjaciółki? Takiego typowego kobiecego wsparcia?
Ależ oczywiście, że brakuje! Zwłaszcza takiego babskiego wygadania się i ponarzekania na trudy macierzyństwa (śmiech).
Norwegia słynie z zasiłków socjalnych, które stwarzają doskonałe warunki do powiększania rodziny. Czy możesz krótko o nich opowiedzieć?
Często słyszę, że żyję w kraju socjalnym. Szeroko rozwinięte przedszkola, urlopy macierzyńskie, zasiłki rodzicielskie, darmowa służba zdrowia dla dzieci i liczne ulgi. Nic tylko się rozmnażać. Bardzo nie lubię tego stwierdzenia. Zasiłki i pomoc socjalna to nie powinien być wyznacznik do zakładania rodziny. Równocześnie pamiętajmy, że to nie spada jak manna z nieba. Norwegia to też państwo, w którym odprowadza się jedne z większych podatków.
Zgadza się, coś za coś 🙂 W takim razie przejdźmy do kolejnej, typowo skandynawskiej kwestii: kraje skandynawskie słyną z respektowania praw dzieci. Bardzo silną pozycję mają też kobiety. Czy możesz podać przykłady jak się to przejawia na co dzień?
Ja wbijam gwoździe, a Stwórca gotuje obiad (śmiech). A tak całkiem serio, dobrze widać to na przykładzie urlopu macierzyńskiego. Jest on po równi dzielony między oboje rodziców i każdemu z nich przysługuje. Matka ma możliwość wcześniejszego powrotu do pracy.
Prowadzisz bloga kulinarnego. Mnie również fascynuje świat garów, blach, a zwłaszcza brytfanek 😉 Czy któreś z narodowych norweskich dań totalnie Cię zaskoczyło?
Oczywiście! Jest jedno takie, którego nie może zabraknąć na bożonarodzeniowym stole. Ja nazywam to rybą z klozetu. Brzydko, ale jak inaczej powiedzieć o daniu, do wykonania którego potrzebujecie sody kaustycznej(!), a po jego przyrządzeniu musicie wietrzyć mieszkanie, ponieważ w całym domu cuchnie. Z wyglądu podobne to to zupełnie do niczego, bo po potraktowaniu salmiakiem, z dorsza zostaje galareta. Reasumując. Ani smaku. Ani zapachu. A wciągają to jak ciepłe bułeczki.
A jaki jest Twój ulubiony norweski przysmak, którego nie można spróbować nigdzie indziej?
Co dobrego może wyjść z połączenia dorsza i sody kaustycznej, już wiecie (śmiech). Jednak ja rozsmakowałam się w jagnięcinie. Wrzesień to zdecydowanie jej czas. Przygotowuje się z niej fårikål. Danie, do wykonania którego potrzebujecie raptem dwa składniki, a efekt końcowy zniewala smakiem. Dodatkowo potrawa ta nieprzerwanie od czterdziestu lat cieszy się uznaniem mieszkańców całej Norwegii, a na jej cześć w każdy ostatni czwartek września organizowane są festyny. Baa, posiada nawet swoich wyznawców (żeby nie powiedzieć fanatyków) zebranych w Narodowym Towarzystwie Gulaszu Jagnięcego.
Hehe, zdaje się, że mój blog czytają głównie wegetarianie, ale może ktoś się skusi 😉 A co przywozicie w walizkach z Polski? Za czym najbardziej tęsknisz na emigracji?
Oczywiście za ogórkami kiszonymi i białą kiełbasą.
Magda, dziękuję Ci bardzo za ciekawą rozmowę. Przemaglowałam Cię wte i wewte, ale wiesz, że o Skandynawii to ja mogę godzinami…
Polubcie Owsiankę na fejsie ↓
Kochani, jak podoba Wam się pomysł na taki cykl wywiadów? Dziś sama ułożyłam pytania, ale jeśli jakaś kwestia życia w Skandynawii szczególnie Was interesuje, dajcie znać w komentarzach o co chciałybyście zapytać moje przyszłe rozmówczynie 🙂
W kolejnych odcinkach porozmawiam z matkami ze Szwecji i Danii. A w przyszłości może uda nam się również zajrzeć do sąsiadów: na Islandię i do Finlandii? A teraz wybaczcie, idę śnić o fiordach, białych nocach i przytulnym koselig 😉
Dobranoc!
.
Wszystkie zdjęcia w tym wpisie zostały wykonane przez Magdę i obejmują je prawa autorskie.
Jeśli zechcecie je wykorzystać, skontaktujcie się z Magdą: bastas@op.pl
14 komentarz
Norwegia nadal znajduje się na mojej liście marzeń i mam nadzieję, że w bliskiej przyszłości uda mi się zaznać jej chłodu na własnej skórze i na własne oczy zobaczyć te przepiękne krajobrazy 🙂
Bardzo ciekawa rozmowa. Z racji mojego zawodowego zboczenia z największą ciekawością przeczytałam o prowadzeniu ciąży 😉
Dziękuję! Pozostaje mi jeszcze urodzić, o czym też zapewne będzie. Poród w Norge to też ciekawy temat 😉
Pozdrawiam!
Świetny pomysł z cyklem takich wywiadów. Też uwielbiam Skandynawię, a po tym jak przeczytałam o sposobie prowadzenia ciąży i opiece nad dziećmi, zaczęłam na poważnie myśleć o emigracji. Dobrze jest wcześniej poznać opinie kilku kobiet, także dzięki za wywiad i czekam na kolejne!
Swietny pomysl! Prosze o wiecej.
Fajnie się czytało 🙂 Cykl wyśmienity, widziałam już kilka takich akcji na blogach! Powodzenia!
Bardzo ciekawy wywiad 🙂 dzięki
Zazdroszczę. Sama chętnie pomieszkałabym gdzieś indziej, tak na dłużej, tym bardziej, że mąż ma taką pracę, że może mieszkać gdziekolwiek. Niestety coś nas tu trzyma i tak skazani jesteśmy na siedzenie w miejscu. Pozdrawiam i życzę więcej słońca, nawet przez deszcz
Bardzo ciekawy wywiad, dowiedziałam się kilka nowych rzeczy o Bastalenie. Poproszę więcej!
Dziękuję! 😉 :*
Podobał mi się ten wywiad. Dzięki takim wywiadom można wiele dowiedzieć się o prawdziwym życiu w innym kraju.Zainteresowała i jednocześnie zdziwiła mnie kwestia prowadzenia ciąży. Myślę, że takie wywiady to dobry pomysł na kontynuację wpisów na bloga:)
A co Cię najbardziej zdziwiło w temacie prowadzenia ciąży?
Zaraz po wolontariacie na Islandii mieliśmy zostać tam i chwile pomieszkać. Jednak jakoś tak wyszło, że się nie zdecydowaliśmy. Kraj przepiękny, ale chyba wolimy naszą Polskę 😉 I szczerze powiedziawszy, nie żałujemy 😉
Piękne zdjęcia!