Więź między ojcem a synem to czysta magia, czary-mary i hokus-pokus.
Uwielbiam, kiedy Mąż i Synek zajmują się swoimi „męskimi sprawami”. I to wcale nie dlatego, że mam wtedy czas dla siebie. Ani nie dlatego, że boję się „tego strasznego dżęder” 😉
Synek siedzi u Taty na kolanach, kiedy ten lutuje i skręca kolejne syntezatory – uczy go opanowania, skupienia, ostrożności i podstaw BHP 🙂 A przy okazji wieczornego spaceru z psem jakoś tak przypadkiem trafiają na parking, siedzą sobie we trójkę w samochodzie i robią porządki w schowku.
Razem remontują piastę z wewnętrznymi przerzutkami, godzinami grają na modularach, naprawiają zmęczone zabawki, oglądają „Fanów czterech kółek”, po czym z powagą i żarliwością godną większej sprawy relacjonują mi wszystkie newsy z warsztatu Edda China. Nie ma nic bardziej uroczego 🙂
Pamiętacie najlepszy prezent urodzinowy dla trzylatka? W przypadku Dnia Ojca wyjazd sprawdzi się równie świetnie. Zostawcie ojca Waszych dzieci oko w oko z potomstwem. Na cały dzień albo na dłużej, jeśli jest taka potrzeba – tak długo, aby udało mu się odkryć pełnię jego rodzicielskich kompetencji, hyhy 🙂
W naszym domu miało to miejsce tydzień temu, kiedy wyjechałam do Norwegii. S i R zostali sami, zamawiali pizzę, odgrzewali pierogi, prowadzili kawalerskie gospodarstwo. Cały tydzień świetnie sobie radzili. O dziwo, nawet bez pomocy Babci! 😉 I wiecie, co zrobił Mąż po moim powrocie? Podziękował mi i powiedział: wyjeżdżaj, kiedy tylko chcesz.
Także ten… spróbujcie!
Dlaczego nie napisałam o tym wczoraj, w Dniu Ojca? Ponieważ świętowaliśmy jeszcze jedną okazję. Akurat wczoraj znalazł się wolny termin w przychodni i potwierdziliśmy coś, o czym wiemy już od kilku tygodni. Na pierwszym badaniu USG zobaczyliśmy z Mężem bijące 7-tygodniowe serduszko. Kijankę, która za kilka miesięcy ustawi się w kolejce do budowania więzi z Najlepszym Tatą Na Świecie. Ach! 😉
Czy chwalę się za wcześnie? Być może, ale przecież do momentu szczęśliwego rozwiązania zawsze byłoby „za wcześnie”. A na pewno nie dałabym rady trzymać języka za zębami tyyyle miesięcy.
Poza tym w końcu mogę wyjaśnić Wam, dlaczego od kilku tygodni jestem jak śnięta ryba, a blog leży odłogiem. Moje zapotrzebowanie na sen wzrosło dwukrotnie, a apetyt na jedzenie, seriale, internety i inne przyjemności – zmalał do zera. Normalka.
No to proszę mi tu teraz komentować, gratulować, trzymać kciuki i słać różową energię. Wiecie przecież, że ciężarnej się nie odmawia 😉
Cmok!
Wpis pochodzi z 24.06.2015 r. z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl