Opieka położnej podczas porodu to jeden ze standardów opieki okołoporodowej refundowany przez NFZ. To dlatego tak wiele wątpliwości budzą indywidualne umowy z położnymi. Płacić czy nie płacić? Oto jest pytanie!
Bardzo istotny jest kontekst podejmowanej decyzji – w moim przypadku jest nim traumatyczny pierwszy poród.
Niniejszy wpis jest uzupełnieniem tekstu „Położna przy porodzie – płacić czy nie płacić?”, w którym zebrałam wszystkie argumenty ZA i PRZECIW. Przeczytajcie koniecznie, jeśli również musicie podjąć tę decyzję.
.
Położna przy porodzie – płacić czy nie płacić?
.
.
Pierwszy poród mnie rozczarował, i to bardzo. Długo nie mogłam się po nim pozbierać. Przyćmił mi radość pierwszych miesięcy macierzyństwa – tego nie jestem w stanie wybaczyć. Ponadto na dobre zasiał we mnie strach przed kolejną ciążą i porodem, jednak, jak wiecie, jakoś się z tym uporałam i wkrótce zostanę podwójną mamą 🙂
W skrócie mój pierwszy poród wyglądał następująco: regularne skurcze od 10 rano, leżenie pod KTG od 20 i nagłe cesarskie cięcie o 3 w nocy. O cc zdecydowano ze względu na podejrzenie infekcji wewnątrzmacicznej i „zagrażającą wewnątrzmaciczną zamartwicę płodu”. Jednak jak się potem okazało, żadnej infekcji nie było (pomimo że poziom białka C-reaktywnego CRP przekroczył normę 32-krotnie). Ordynator stwierdził, że mój organizm mógł w ten sposób zareagować na stres.
A skąd ten stres wynikał? Między innymi z niekompetencji personelu i szeregu wpadek, których byłam świadkiem.
Przez ostatnie lata (w kwietniu miną cztery), wielokrotnie zastanawiałam się, czy moje rozczarowanie porodem i postrzeganie pobytu w szpitalu jako traumy nie wynika przypadkiem z wygórowanych wymagań? Z tego, że będąc w ciąży z Synkiem tyle się naczytałam o prawach pacjentki, o zaletach porodu siłami natury, o wadach niektórych interwencji medycznych, o obowiązujących standardach opieki okołoporodowej itd. Czy w związku z tym nie miałam jakiejś nierealnej, wyidealizowanej wizji porodu i wygórowanych wymagań wobec szpitala?
Nie.
Bo czy wygórowanym wymaganiem jest, żeby zapytana co najmniej trzykrotnie pielęgniarka udzieliła informacji na temat prawidłowego sposobu podania czopka na złagodzenie skurczy?
Czy wygórowanym oczekiwaniem jest wyrażenie przez pacjentkę zgody na przebicie pęcherza płodowego? Zgodnie z obowiązującymi standardami opieki okołoporodowej to procedura medyczna, która powinna odbyć się za zgodą pacjentki, a nie potajemnie, podczas badania ginekologicznego, tylko po to, żeby przed nocną zmianą „przerzucić” pacjentkę z patologii ciąży na oddział porodowy.
Albo czy wygórowanym wymaganiem jest prośba tak prozaiczna, jak pójście do toalety, kiedy personel od kilku godzin trzyma pacjentkę pod KTG (bo potrzebują 20 minut „dobrego” zapisu, żeby iść spać), jednocześnie bez opamiętania pojąc ją wodą?
Czy nie mam prawa domagać się informacji na temat stanu zdrowia dziecka, kiedy po cc na salę operacyjną wszystkim pozostałym pacjentkom przywożą dzieci do karmienia, a ja przez kilka godzin, pomimo wielu próśb i pytań, nie mam żadnego odzewu?
Czy wygórowanym oczekiwaniem jest traktowanie pacjentki po operacji jak człowieka, a nie jak warzywo, bo „jest pod wpływem leków, więc i tak nic nie będzie pamiętać”?
Ponadto odkąd przyjęto mnie do szpitala, personel KAŻDEGO oddziału (Izby Przyjęć, Patologii Ciąży i Oddziału Operacyjnego) kłócił się dosłownie nad moją głową. A niech się kłócą, proszę bardzo! Ale na zapleczu, w dyżurce, a nie w obecności rodzącej, potęgując jej poczucie zagrożenia.
Czy normalna jest widoczna gołym okiem rywalizacja pomiędzy oddziałami? Podlizywanie się przez pielęgniarkę: „panie doktorze, wezwaliśmy na kontrolę do pacjentki tę pindę z porodówki, żeby mógł się pan wyspać”. Acha, to po to są nocne dyżury – żeby się wyspać. Bo przecież nie po to, żeby wykonywać swoje obowiązki i uczciwie zarabiać na pensję.
Pomimo bardzo pozytywnego nastawienia do porodu, mój pobyt w szpitalu okazał się nieprzerwanym pasmem takich incydentów. Mogłabym przymknąć oko, gdyby spotkała mnie tylko jedna z tych rzeczy. Jednak spotkały mnie wszystkie, poza tym wymieniam tylko grubsze wpadki. Małym pikusiem jest:
• Zakładanie cewnika na żywca, bez słowa ostrzeżenia, co zaraz nastąpi
• Pozostawianie pacjentki z podejrzeniem stanu przedrzucawkowego na wózku inwalidzkim na kilkanaście minut samej na korytarzu o 3 w nocy
• Fakt, że przez 14 godzin, które upłynęły od mojego przyjazdu do szpitala do decyzji o cc, nikt nawet nie zerknął do mojego planu porodu to również mały pikuś. Warto podkreślić, że plan porodu nie jest żadną fanaberią wymagających pacjentek, lecz oficjalnym dokumentem, którego formularz szpital udostępnia na stronie internetowej i zaleca wypełniać przed przyjęciem do szpitala.
• Skrócenie kontaktu „skóra do skóry” z 2 godzin do 30 sekund, pomimo, że Synek urodził się zdrowy, dostał 10 pkt i nie miał absolutnie żadnych problemów.
Mogłabym jeszcze długo wymieniać pomniejsze błędy personelu, ale wolę przejść do kolejnej ważnej sprawy. Bo jeśli myślicie, że po zabiegu cesarskiego cięcia już wszystko poszło gładko, to jesteście w błędzie. Dopiero wtedy zaczął się dla mnie prawdziwy koszmar. Wcześniej niekompetencja personelu odbijała się „tylko” na mnie i jakoś to zniosłam. Ale teraz zagrożone było również moje dziecko.
Ze względu na podejrzenie infekcji wewnątrzmacicznej, nasz Syn trafił na oddział noworodków i przez tydzień profilaktycznie otrzymywał antybiotyk. Po 10 dniach wyniki wymazu wykazały, że żadnej infekcji nie było, ale trudno, profilaktyka to profilaktyka.
Syn leżał na oddziale noworodków, w izolatce, wraz z czwórką innych maluchów. Na tym samym oddziale, na większej sali, był personel. W izolatce go nie było. Teoretycznie powinna tam siedzieć jedna pielęgniarka i czuwać nad stanem maluchów, zapisami urządzeń monitorujących, wypełniać dokumentację, przewijać, doglądać, rozmawiać z rodzicami itd. Spędziłam tam ponad tydzień, więc widziałam wiele zmian i zaledwie garstka pielęgniarek robiła to, co do nich należało. Jedna, może dwie. Pozostałe wolały przesiadywać w pokoju socjalnym plotkując, pijąc kawkę i wpieprzając kanapki, ewentualnie zaglądać do koleżanek do drugiej sali.
Doszło do tego, że kiedy przesiadywałam u Synka, przystawiając go na długie godziny do piersi, żeby rozkręcić laktację, przy okazji sprawowałam opiekę nad pozostałą czwórką maluchów. Alarmowałam pielęgniarki, kiedy urządzenia monitorujące ich funkcje życiowe zaczynały pikać jak szalone i NIKT nie reagował. Na szczęście zazwyczaj okazywało się, że maluszkowi odkleił się jeden z czujników i to było przyczyną alarmu. Ale jak pielęgniarka, siedząc w pokoju socjalnym, może stwierdzić czy to odklejony czujnik czy rzeczywiste zagrożenie życia? Nie może.
Po jakimś czasie nauczyłam się przyklejać te czujniki dzieciakom. Wielokrotnie poprawiałam też papierowe okularki, które podczas naświetleń zakładano maluchom z żółtaczką. Te okularki notorycznie zsuwały się z małych główek, dzieciaki płakały wtedy wniebogłosy. Nawiasem mówiąc, płakały też z wielu innych powodów, a jeśli w pobliżu nie było rodziców, na ten płacz nikt nie reagował. Ot, zawodowa znieczulica.
Byłam świadkiem sytuacji, kiedy jedna z pielęgniarek najzwyczajniej w świecie zapomniała założyć te okularki, włączając nad dzieckiem lampę. Kiedy zwróciłam jej uwagę, że dziecko leży bez okularów i płacze, udawała, że nic się nie stało. A przecież naświetlania mogą trwale uszkodzić wzrok takiego malucha. Nie wiem, jak długo to trwało, zanim przyszłam do Synka. Po tym, co zobaczyłam, cieszę się, że R nie miał żółtaczki. Żałuję, że nie udało mi się porozmawiać z rodzicami tamtego malucha. Mam nadzieję, że nie ma teraz problemów ze wzrokiem.
Nie jestem z tych roszczeniowych, przebojowych i asertywnych i czasem tego żałuję. Żałuję, że nie napisałam skargi na tamtą pielęgniarkę. Bez dwóch zdań zasługiwała na to. Nie było jej na sali przez 99% czasu, a dzieci traktowała jak kukły. To podczas jej zmiany zdarzyło się najwięcej sytuacji zagrażających zdrowiu maluszków. A kiedy zdała sobie sprawę, że ją wyręczam i mam masę dowodów na to, że zaniedbuje swoje obowiązki, zaczęła wyganiać mnie z oddziału noworodków na oddział połogowy. Kiedy chcąc rozkręcić laktację, przez godzinę karmiłam Synka, gderała w kółko: „Jak długo pani go tak trzyma? Już wystarczy! Za dobrze mu jest! Proszę wracać na oddział!”
Myślicie, ze odpuściłam? Nie. Nie, kiedy na zmianie był ten babsztyl. Autentycznie bałam się o swoje dziecko. Codziennie prosiłam pediatrę, żeby wypisali Synka i pozwolili mu być ze mną na sali. Kiedy po raz kolejny okazywało się to niemożliwe, a po chwili dowiadywałam się, że tego dnia zmianę ma moja „ulubiona” pielęgniarka, ogarniał mnie blady strach i murem siedziałam przy Synku.
W takiej sytuacji pacjentka, która teoretycznie powinna leżeć i wypoczywać po porodzie, zmienia się w lwicę nie śpi przez dwie doby.
Wszystko to było niewskazane po cesarskim cięciu, które jakby nie patrzeć, jest poważną operacją. Ze względu na cały ten stres i wysiłek nie goiłam się najlepiej. Wszystko zaczęło się układać dopiero wtedy, gdy wróciliśmy do domu po 7 dobach od przyjęcia.
Fatalna opieka na oddziale noworodków wprawdzie nie ma żadnego związku z faktem, że nie podpisałam umowy z położną. Jednak od tamtej pory cały czas „gdybam”, że gdybym ją podpisała, nie byłabym świadkiem tych wszystkich zaniedbań, dowodów niekompetencji i jawnego łamania praw pacjenta na Izbie Przyjęć i Oddziale Patologii Ciąży, a poród potoczyłby się inaczej i nasz Synek od początku byłby ze mną.
Do oddziału porodowego i położniczego nie mam żadnych zastrzeżeń. Większość kobiet trafia tylko tam – to taka „standardowa ścieżka”, więc zapewne to te dwa oddziały są wizytówką szpitala i pracują na jego dobrą opinię. Jednak Oddział Patologii Ciąży, Operacyjny, Pooperacyjny i Noworodków to już inna bajka. A to wszystko z szpitalu, który przoduje w rankingach i jest wysoko oceniony przez Fundację Rodzić po Ludzku i oblegany przez ciężarne pacjentki. To taka mekka świadomych kobiet i fabryka warszawskich noworodków.
Podsumowując, uważam, że warto podpisać umowę z położną. Ze względu na traumatyczny pierwszy poród planuję rodzić w innym szpitalu, dmuchać na zimne i na wszelki wypadek zagwarantować sobie indywidualną opiekę wybranej przeze mnie położnej. Jestem tak pewna tej decyzji, że wybrałam położną i podpisałam z nią umowę już w 20 tygodniu ciąży.
Cena tej usługi może wydawać się wysoka – w zależności od miasta i szpitala to kwota rzędu 500-3000 zł. Jednak tak naprawdę opieka położnej jest inwestycją, która procentuje. Taką opinię słyszałam od wielu kobiet korzystających z tej usługi i mając w pamięci mój pierwszy poród wierzę, że tak jest. Po więcej argumentów „za” odsyłam Was do tego tekstu.
W dużej mierze to od położnej zależy, jak będzie wyglądał Wasz poród i jak będziecie go wspominać. Warto mieć w szpitalu chociaż jedną „przyjazną duszę”, nawet jeśli jest to dusza opłacona 😉
Nie proszę Was, żebyście dzieliły się swoimi porodowymi historiami.
Wiem, że dla wielu Mam to bardzo trudne – mnie samej ogarnięcie tematu zajęło prawie 4 lata. Jednak chętnie poznam Wasze zdanie na temat płatnej opieki położnej podczas porodu siłami natury – jak myślicie: płacić czy nie? Oto jest pytanie 😉
Zdjęcie tytułowe to screen z serialu Call the Midwife, który opowiada o pracy położnych w latach 50-tych w londyńskim East End. Serial bywa dość drastyczny, niemniej warto go obejrzeć!
14 komentarz
Ojej, ale historia! Az sie zestresowalam. A zdradzisz, ktory to szpital-przodownik tak sie „popisal”?
Zdradzę: Szpital Św. Zofii na Żelaznej. Według rankingu Fundacji Rodzić po Ludzku to najwyżej oceniony szpital w Warszawie, więc nawet się boję myśleć, co się dzieje w pozostałych.
Jednak nie wspomniałam nazwy szpitala w tekście, bo chcę nikogo straszyć – to jednostkowy przypadek. Wydaje mi się, że po prostu źle trafiłam i niepotrzebnie „zaliczyłam” wszystkie te oddziały. Znajome kobitki, które trafiły tylko na blok porodowy (lub do Domu Narodzin), a potem na oddział położniczo-noworodkowy i od początku miały dziecko przy sobie, bardzo dobrze wspominają poród. Ja też nie mam nic do zarzucenia tym 2 oddziałom, pracujące tam położne to prawdziwe anioły, zwłaszcza na tle niekompetentnego personelu pozostałych oddziałów.
Z drugiej strony staram się być wyrozumiała: przy takim oblężeniu i przepracowaniu personelowi szpitala naprawdę jest ciężko ogarnąć wszystkie obowiązki. Pojawiają się tarcia, konflikty, rywalizacja. Podobnie bywało w mojej pracy kilka razy w roku w okresach największego obciążenia – doświadczyłam tego na własnej skórze, więc doskonale to rozumiem.
A ja urodziłam tam 3jkę dzieci i zawodowo towarzyszyłam przy kilku innych porodach i mam totalnie odmienny obraz szpitala. Leżałam tez 3 tygodnie na ginekologii i tydzień na patologii i nie spotkało mnie najmniejsze uchybienie, a wspomnienia porodowe zarówno moje jak i klientek i znajomych są wręcz pełne ciepła, szacunku, czułości, komfortu, o wszystko mnie pytano, o wszystkim uprzedzano, proponowano wszelkie udogodnienia- za kazdym razem. Położne właściwie wszystkie na najwyższym poziomie i z kulturą osobistą. Na poporodowych położne na kazde zawołanie, pomocne, cierpliwe. Jedzenie różnorodne, smaczne, duże porcje, desery. Jestem w cieżkim szoku, że ta pełna zaniechań historia miała miejsce właśnie tam i otwieram oczy szeroko ze zdumienia. Fundacja nie bierze rankingów z nikąd, opinie kobiet w internecie tez nie sa pisane bezpodstawnie… to bardzo dobry szpital… . Tłumaczę to sobie, ze zawsze gdzies będa jakieś minusy, pojedyncze przypadki złego traktowania, a w tym szpitalu jest ich po prostu drastycznie mniej niż w innych. Nie mniej jednak zrobiło mi się bardzo smutno jak czytałam Twoja historię, i te kłotnie nad Twoją głową… nie chcialabym przeżyć tego na swojej skórze i jestem nadal w lekkim szoku, ze to właśnie tam miało miejsce. Jak mówię, byłam tam wiele razy przez kilka lat, rowniez spedzjaac tam miesiac w połowie ostatniej ciąży i nigdy nie byłam nawet świadkiem tak poważnych uchybień. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to dość pobieżny wieczorny obchód na ginekologii, ale to jak wszędzie… a i, ze kiedyś czekałysmy z przygotowanymi noworodkami do kąpieli dobre 20 minut, zanim położna wróciła z płynem, który akurat się na sali skończył.
Wiem, że ten szpital ma dobre opinie i sama wciąż go polecam jako najlepszy w Warszawie, kiedy piszą do mnie Czytelniczki. Ja musiałam jakoś pechowo trafić – nocna zmiana, napięta atmosfera, nawał pracy… Tak to sobie dziś tłumaczę. Na położne na porodówce i oddziale położniczym nie narzekam – były fantastyczne! Jednak na patologii nie zapytano mnie o zgodę na przebicie pęcherza i o to mam wielki żal. Na sali operacyjnej i pooperacyjnej też nie było różowo.
W lutym tego roku miałam cc w szpitalu na Madalińskiego i mam porównanie: opieka na sali pooperacyjnej wspaniała. Poza tym ogromną zaletą był fakt, że maluszki mogły być cały czas z nami – dzięki temu pomimo cc miałyśmy z córeczką kontakt skóra do skóry po operacji i to aż przez 7 godzin 🙂 (mam nadzieję, że na Żelaznej po cc też już tak jest, ale w 2012 roku przywozili dzieci tylko na krótkie karmienie).
Natomiast opieka medyczna i laktacyjna na Żelaznej według mnie jest zdecydowanie lepsza niż na Madalińskiego, więc nadal będę polecać szpital Św. Zofii, zwłaszcza dziewczynom, które rodzą po raz pierwszy.
Natomiast moja historia nauczyła mnie, że niezależnie od opinii szpitala warto znać swoje prawa, upominać się o nie i mieć jako wsparcie nie tylko mamę lub męża (dla których wiele procedur też jest nowością), ale doświadczoną położną lub doulę.
Czytam jakby odrobinę swojej historii. U mnie również traumą zakończyła się cesarka (leżąc ponad 2godziny na stole i słuchając przekleństw, jak to nie wiedzą co zrobili – a oni” tylko” nie wcelowali w macicę). Przeżyłam. 3 tygodnie w szpitalu czułam się jak w obozie. Poddana, podwładna, ze skulonym ogonem… Poznałam ciemna stronę człowieka, idąc tam pełna miłości i nadziei.
No z takich perełek porodowych to też miałam kilka. Karetka wioząca mnie do szpitala zamiast prosto do szpitala pojechała na bazę, po panowie z obsługi mieli zmianę. Nie chcieli mnie brać do porodu mimo, że od 3 do 9 rano prawie całe wody mi odeszły. Po interwencj położnej (nie płaciłam) lekarz zmienił zdanie. Po 4 godzinach porodu bez mojej zgody nacięli mi krocze, wygonili męża do kącika noworodkowego i 3 min później była moja Zosia. Owinięta pępowiną przez co trudno jej było wyjść. A na mnie położne w trakcie parcia krzyczały i naciskały brzuch, aż miałam żebra poodbijane. Kiedy lekarz mnie zszywał dał znieczulenie, które nie działało, bo wszystko czułam. Opowiadał w tym czasie jak jest chory i nie chce mu się pracować. Jak przystawić dziecko do piersi pokazała mi położna po porodzie. Przez 8 dni szpitala nikt więcej się nie zainteresował, a ponoć jest tam doradca laktacyjny. Przez przypadem zapomniano moje dziecko wziąć pod lampy z żółtaczką. Na drugi dzień lamp już nie dostawałam do karmienia tylko musiałam ściągać mleko i położne dawały z butli. Przez 5 dni widziałam swoje dziecko po 3-4 godziny. Szpital w remoncie, żółtki osobno na oddziale noworodkowym. Czy kolejnym razem wybiorę ten szpital? Niestety tak. Mają genialny zespół neonatologiczny, a w trakcie naszej gehenny poznałam matkę dziecka, które odratowali już z tej drugiej strony. Teraz mając drugie z pewnością nie dam sobie tak łatwo wciskać kitu.
Rzeczywiście mnóstwo przykrych „perełek”. Zwłaszcza wyciskanie dziecka z brzucha brzmi koszmarnie.
Niby kobiety znają swoje prawa, wiedzą czego powinny wymagać, na co się godzić, a na co nie, a jednak w szpitalu, w tej mega stresującej sytuacji „ubezwłasnowolnienia” często boją się lub zwyczajnie nie mają na to siły.
Gdybym ja nie miała wcześniej umówionej położnej, to mój syn by prawdopodobnie nie żył, a może i ja też. Gdy tydzień po terminie zbudziłam się, myślałam, że wreszcie odeszły mi wody. Ale to była krew, mnóstwo krwi. Mąż zapakował mnie do auta i do szpitala, po drodze dzwoniąc do naszej położnej. W efekcie czekali już na mnie z łóżkiem szpitalnym przy wejściu, rozbierając mnie w windzie, w drodze na salę operacyjną i podsuwając wydrukowane wcześniej zgody do podpisania. Potem lekarz powiedział, że decydowały sekundy i że to w ogóle cud, bo w takim stanie, nawet u pacjentki przebywającej w szpitalu, przeważnie nie da się uratować dziecka, a my jechaliśmy z domu 20km. Gdyby położna wszystkiego nie przygotowała i nie zorganizowała, gdybyśmy próbowali po przybyciu do szpitala się dogadać na rejestracji, czekać na lekarza dyżurnego… nie chcę nawet myśleć.
Historia mrożąca krew w żyłach, dobrze, że z happy endem!
Po pierwsze – jak Ty pieknie wygladalas w ciazy! Jak jakas nastolatka normalnie, na serio:-) Po drugie nie martw sie – mój poród tez byl dosyc traumatyczny, a wynikalo to troche z niekompetencji jednej z poloznych i troche ze standardów jakie panuja tu w Anglii – czyli poród naturalny dopóki nie ma zagrozenia zycia! Tym sposobem mój poród trwal bagatelka 31 godzin:) Ale warto bylo, bez dwóch zdan!
Bardzo dziękuję Ci za ten wpis. Poród przede mną i jestem na etapie wyboru szkoły rodzenia i poszukiwania położnej/douli. Okazuje się to wcale niełatwe! W Lublinie gdzie planuję rodzić (właściwie za dużego wyboru nie mam 😉 ) „kupowanie” położnej nie jest prostą sprawą – co innego wybór lekarza. Generalnie jeśli chodzisz do lekarza, który pracuje w wybranym szpitalu prywatnie, poród masz ułatwiony, bo nawet gdy go nie ma jego nazwisko „idzie za Tobą”. Te relacje znam od dziewczyn które miały cesarkę – z tego co wiem nie konieczną, po prostu stresowały się i wolały mieć cc. Jednak ja do tego lekarza nie pójdę – pieniądze bym zapłaciła, ale jakoś nie trafia do mnie ta idea, że musisz płacić skoro już odprowadzasz składki na NFZ, co więcej moja doktor (NFZ) nie przyjmuje niestety w szpitalu, ale jest wspaniałym opiekunem, chodzę do niej od lat i nie widzę przyczyn dla których miałabym ją zmieniać. Bo nie pracuje w szpitalu? Pff… Moja siostra – również po traumatycznym porodzie (inny szpital, inny lekarz) mówi dokładnie to co Ty: nie lekarz a POŁOŻNA! Była z nią mama (też położna ;)tylko niepracująca w szpitalu) i mąż, niestety nie cały czas, babka na porodówce podobno pomiatała ją równo. Skończyło się cesarką. Jedyne co mi powiedziała to ” idź do szkoły rodzenia i postaraj się o doulę lub położną, która będzie z Tobą. To jest warte każdych pieniędzy.” Zatem szukam, a Tobie raz jeszcze dziękuję za ten wpis 😉
Hej u mnie było cc z winy synka ułożenie poprzeczne i nie dali mi szans na sn. Ale mimo to miałam przy sobie duole i nie żałuję i przy kolejnym porodzie też będę ją miała nie zaleNie czy będzie cc czy sn . Dzięki niej bylam silniejsza psychicznie nie dałam sobie wejść na głowę personelowi szpitala i dzięki niej umiknelam dokarmiania mojego synka mm i karmie naturalnie juz 22miesiace i myślę że to też dzięki wspaniałemu wsparciu duoli . Polecam mieć taką dobra duszyczke przy sobie przy porodzie jaki kolwiek by on nie był 🙂
O tak, doula to świetna sprawa! Żałuję, że żadnej nie znałam, ale też chętnie bym skorzystała z takiego wsparcia. Mam nadzieję, że doule będą coraz bardziej popularne.
Wszystkiego dobrego na Waszej mlecznej drodze i w kolejnej ciąży 🙂
Rodziłam na Żelaznej rok temu, koleżanka namówiła mnie na to, abym wzięła swoją położną. Były to najgorzej wydane 2000 zł w moim życiu. Napompowano mnie oksytocyną, która wywołała tak silne skurcze, że dziecko zaczęło się od nich dusić….i przy rozwarciu 10 cm zrobiono cc. Nie mogę tego sobie wybaczyć, że zgodziłam się na wywoływanie porodu, mimo, że wyraźnie zapisałam w planie porodu, że chcę uniknąć jego medykalizacji. Całe szczęście wyszliśmy do domu w 3 dobie po operacji. Opłacenie swojej położnej wcale nie załatwia sprawy.