Skandynawski Czwartek #25
Czy w Twoim miejscu zamieszkania dziecko może samo wyjść z domu i przespacerować się do najbliższego sklepu, aby kupić loda na patyku (lub inną przekąskę)?
Ilu Twoich sąsiadów wierzy, że dziecko wróci bezpiecznie z takiej wyprawy?
Na te pytania odpowiada tak zwany „Wskaźnik loda na patyku” (ang. Popsicle Index).
Popsicle Index
To wskaźnik jakości życia, dobrobytu i bezpieczeństwa, wymyślony przez Catherine Austin Fitts – panią polityk ze Stanów Zjednoczonych, byłą szefową amerykańskiej komisji do spraw gospodarki mieszkaniowej.
Nie jest to wskaźnik oparty na faktach i wykresach, ale na wewnętrznych odczuciach ludzi zamieszkujących daną okolicę, ich poczuciu bezpieczeństwa i zaufaniu do sąsiadów.
Czytam sobie właśnie książkę „Skandynawski raj” Michaela Bootha. Jej autor przekonuje, że w krajach skandynawskich Popsicle Index jest niezwykle wysoki. Jako przykład podaje niemowlęta, które drzemią sobie w wózkach zaparkowanych na chodniku przed kawiarnią, podczas gdy rodzice nie panikują, nie pracują na wrzody żołądka, ani nawet nie obgryzają paznokci. Zamiast tego wbijają zęby w pyszną bułkę z cynamonem (kanelbulle) i popijają aromatyczną kawą.
Książkę „Skandynawski raj” Michaela Bootha najtaniej kupicie TUTAJ. To zdjęcie wrzuciłam na insta miesiąc temu. Czytam wolno, z doskoku, bo w domu nie mam na to ani czasu, ani siły. Na spacerach z Irką też nie siedzę sobie na ławce z książką, bo bestia szybciej się budzi. Dlatego krążę po osiedlu, nabijam kilometry, namiętnie słucham audiobooków i przy okazji spalam cellulit – o dziwo to naprawdę działa!
Czy Polska jest gorsza od Skandynawii? Postanowiłam udowodnić, że nie! Dlatego codziennie podczas spacerów zostawiam wózek ze śpiącym dzieckiem i całym naszym dobytkiem przed swojską osiedlową Żabką.
Biorę tylko portfel i podekscytowana tym niesamowitym ryzykiem, podjarana adrenaliną, rzucam się do półki z wodą, chwytam Cisowiankę… i tu moja odwaga się kończy. Pędzę więc do kasy, drżącymi palcami wygrzebuję z portfela ostatnie zaskórniaki, uśmiecham się do kasjerki uśmiechem numer 5 i udaję, że wcale jej nie poganiam, a już na pewno nie zerkam w stronę drzwi.
Tak że ten… Dlatego zastanawiam się jaką wartość ma Popsicle Index w Polsce?
Nieważne czy będą to lody, czekolada, chipsy, czy coś jeszcze zdrowszego 😉 To, czy pozwolimy dziecku samemu pójść do sklepu na pewno zależy od jego wieku, ale też od okolicy, w której mieszkamy.
Czy „za naszych czasów”
naprawdę było bezpieczniej?
Podobno kiedyś było bezpieczniej. Aby to sprawdzić, należałoby zajrzeć do policyjnych statystyk. Weźmy pod uwagę, że w czasach naszego dzieciństwa media po prostu nie nagłaśniały wszystkich przestępstw i wypadków z udziałem dzieci w takim stopniu jak robią to dzisiaj.
Nasi rodzicie byli bardziej wyluzowani, w mniejszym stopniu zastraszeni przez środki masowego przekazu, ale też mniej świadomi zagrożeń. Dzisiejsi rodzice być może są nadopiekuńczy, lecz wynika to przede wszystkim z wysokiej świadomości… i bogatej wyobraźni, która podpowiada, że niemalże za każdym węgłem na dziecko czyha potworne niebezpieczeństwo.
Byłam dzieckiem wiszącym głową w dół na trzepaku, z kluczem na szyi. Wprawdzie nikt nie wysyłał mnie do sklepu po papierosy, ale już w przedszkolu bawiłam się na podwórku śląskiej kamienicy bez nadzoru rodziców, za to z hordą dzieciaków i bratem. Mój brat jest o rok starszy, ale kto w dzisiejszych czasach powierzyłby opiekę nad przedszkolakiem… drugiemu przedszkolakowi?
Wiem, że wartość statystyczna moich wspomnień z dzieciństwa jest znikoma 😉 Jednak zawsze, kiedy słyszę lub czytam sentymentalne zachwyty dzieciństwem w czasach PRL i latach 90., przypomina mi się historia mojego kolegi z przedszkola w Zabrzu.
W przedszkolu jednym z moich najlepszych kolegów był Arek. Arek miał młodszego brata – Marka. Ten Marek to był istny kamikadze! Każdy zakaz, który dorośli kładli nam do głów, który dla reszty dzieci był „oczywistą oczywistością”, Marek musiał sprawdzić na własnej skórze.
Każde dziecko w przedszkolu wiedziało, że nie można wsadzać palców w szprychy roweru. Marek wsadził. Stracił dwa place, już nie pamiętam które. Podczas posiłków w przedszkolu chwalił się swoją wyjątkową dłonią, a wszystkim nam z podziwu kapał po brodzie budyń z sokiem malinowym. To dopiero początek.
Każde dziecko w przedszkolu wiedziało, że nie wolno brać od obcych lodów, cukierków, ani wsiadać z nimi do samochodu. Co zrobił Marek? Wsiadł i został porwany. Zniknął na kilka dni – do dziś pamiętam jak wychowawczyni codziennie przerywała nam zabawę i pytała Arka czy jego młodszy brat już się znalazł. Nie wiem, co działo się z nim w tym czasie, nie znam szczegółów, bo nikt nie opowiadał o tym kilkulatkom. W każdym razie teoretycznie wszystko dobrze się skończyło: Marek został znaleziony na torach, z rozciętym brzuchem, ale przeżył. Od tej pory podczas przedszkolnych posiłków zaczął się chwalić również blizną na brzuchu.
Dziś ta historia mrozi mi krew w żyłach, ale dopiero po latach odbieram ją w ten sposób. Pamiętam, że wtedy dla nas, dzieciaków, była jedynie ciekawostką. Nawet jakoś specjalnie się nie przestraszyliśmy, ani nie wyciągnęliśmy morału z „przygód” Marka.
Możemy kozaczyć, ile to w dzieciństwie mieliśmy swobody, jak to codziennie ryzykowaliśmy, graliśmy zagrożeniom na nosie i wychodziliśmy cało z opresji… ale tak się czasem zastanawiam (jakkolwiek bezdusznie to nie zabrzmi) czy taki Marek dożył osiemnastki?
Po jedenaste: nie oceniaj
Możemy biadolić, że czasy się zmieniły, a rodzice stali się sekretarkami i szoferami swoich dzieci. Możemy prawić morały i brać na języki nadopiekuńczych i ambitnych rodziców, wożących swoje dzieci z jednych zajęć pozalekcyjnych na drugie. Zawsze autem!
Możemy narzekać, że w dzisiejszych czasach dajemy dzieciom za mało swobody. Że brakuje im okazji, aby nabrać samodzielności i poznać „prawdziwe życie” i to dlatego, kiedy jako nastolatki wyfruwają z domu, dostają małpiego rozumu i bez opamiętania rzucają się jak leci na wszystkie zakazane owoce.
Chwalimy rodziców wyluzowanych, besztamy nadopiekuńczych, jednak czy stojąc z boku jesteśmy w stanie z całą pewnością stwierdzić, którzy z nich postępują słusznie? Kwestia bezpieczeństwa dzieci nie jest taka czarno-biała. Nie nam to oceniać. To czego nie cierpię w środowisku rodziców, to ocenianie decyzji innych i wszelkie wojenki na tym tle.
Nie zrozumcie mnie źle. Całym sercem popieram rozwój samodzielności dzieci, ruch na świeżym powietrzu, swobodę i tzw. dzikie dzieciństwo. Nie mam wątpliwości, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko. Jednak jestem za rozsądnym, stopniowym i bezpiecznym dawkowaniem wolności.
Fot. Michelle Lee (CC)
Popsicle index dał mi do myślenia. Zastanawiam się w jakim wieku Romek będzie mógł sam szwendać się po osiedlu? Kiedy będzie mógł zabrać na spacer młodszą siostrę? Jaki wiek jest właściwy na powierzenie mu tej odpowiedzialności? Czy wypuszczę go z domu bez obaw? Ale jak to tak, bez telefonu? Czy będę siedzieć w oknie i obgryzać paznokcie?
Być może macie to już za sobą? W jakim wieku Wasze dzieci zaczęły samodzielnie wychodzić z domu? Jaki wpływ na Waszą decyzję miała okolica, w której mieszkacie?
Dajcie znać w komentarzach!
Trzymajcie się!
.
Fot. tytułowa – stupidmommy (CC)
9 komentarz
Zgadzam się w 100% 🙂 Świadomość zagrożeń i możliwych wypadków, strach przed samym cierpieniem dzieci, zabiegów, wizyt w syfnych szpitalach – to wszystko paraliżuje rodziców. Kwestia tylko tego, jak radzimy sobie z tym strachem i na ile potrafimy wyluzować. Mi idzie ciężko, ale są sytuacje, które już oswoiłam. Puszczałam już 4-letniego Antka przed dom, gdzie mamy kawałek chodnika i drogę dojazdową do pozostałych domów. Ale też wiem, że zna już teren i najchętniej bawi się na murku 🙂
Hmm, bardzo ciekawy tekst. Daje do myślenia. Nie pamiętam, kiedy ja pierwszy raz (jako pierwsze dziecko) zostałam wypuszczona sama na podwórko, ale wydaje mi się, że moja najmłodsza siostra zdecydowanie później niż ja. Nie potrafię teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy Lidia wyjdzie sama na dwór. Na pewno jeszcze nie teraz. Przypuszczam, że są gdzieś biegające samopas czterolatki, ale ja nie czułabym się z tym dobrze (poza tym placu zabaw nie widać z okna). Składa się na to wiele czynników – Lidia skończy dopiero 4 lata, nie do końca jest „poradna”, plac zabaw blisko ulicy i parkingów, gdzie wciąż coś jeździ, fakt, że mieszkamy za granicą, gdzie nie czuję się do końca jak u siebie. I po prostu boję się o nią. Nie dmucham, nie chucham, nie obchodzę się jak z jajkiem, ale mimo wszystko. Wydaje mi się, że to dość trudna decyzja.
Jestem na etapie czy puscić młoda samą na przystanek na szkolny autobus…..chyba długo jeszcze tego nie zrobię, widząc jacy idioci jeżdża naszą miejscowa ulicą gdzie jest ograniczenie do 40-tki!!!
Mieszkam w Niemczech. Tu sie duzo o tym tez pisze, o tym ze statystycznie jest bezpieczniej, bo kaski, foteliki, odblaskowe pasy na ubraniach, bo dzieci wiedza, co im grozi. Do przedszkola przychodza policjanci i trenerzy, by cwiczyc asertywnosc i zapoznaja dzieci z trikami porywaczy (typu – „chodz tu mala, podnies mi ten kluczyk z podlogi samochodu, bo nie moge sie schylic”). I co – tzw. klasa srednia dzieci nie puszcza samych. I przyznam sie szczerze – ja tez nie, a przynajmniej rzadko. OK, my mamy do szkoly ponad 2 km, a naprzeciwko szkoly jest przedszkole. I tak musze do przedszkola, wiec przy okazji jedziemy wszyscy (one jada na rowerkach, ja na piechote) – tak to sobie tlumacz ;). Czesto puszczam corke przodem, ale najczesciej po dwoch ruchliwych ulicach. Ale jest postep, bo kaze jej samej zapiac rower i nie podchodze pod szkole potem by sprawdzic, czy rzeczywiscie tam stoi (czytaj czy dotarla). Niedlugo skonczy 9 lat. Ale juz kilka razy wracala sama. Kilka razy byla w sklepie. Przyznam sie, ze czasem (nie zawsze) miala „cien”, o ktorym nie wiedziala. Ale ostatnio synek wyrwal przodem, na osiedlu juz pobiegl (ma trzy i pol), na odcinku bez samochodow. Widzialam go i wiedzialam, ze w domu jest tata, wiec luz wlasciwie, on wie, ktory domofon jest nasz. Wlasciwie, bo kiedy doszlam, moje „biedne” dziecko mialo juz trzy opiekunki – panie, ktore byly na spacerku z psami i zaniepokoily sie, ze „taki sam”. I to sie wlasnie bardzo czesto zdarza – nawet jesli chcesz pozwolic dziecku na wolnosc, to ktos zyczliwy chce mu pomoc. Wiem, ze to z troski, wiem, bo sama tez sie zawsze ogladam za mlodym cyklista, jak rodzica nie widze w poblizu. Kiedys nikogo nie dziwilo dziecko samo na ulicy, teraz jest dokladnie odwrotnie. Ale wiesz co mysle – ze nasze dzieci beda swoje puszczac, bo moja bardzo mi tej naszej wolnosci zazdrosci. A maly, ktory oczywiscie czuje sie na starszego niz jest, ciagle mi dziure wierci w brzuchu, kiedy bedzie mogl sam wracac :).
No właśnie! Ja dużo się zastanawiam nad tym na co i kiedy pozwolę mojej córce (3,5 roku). I najbardziej w tym puszczaniu wolno mnie niepokoi nie to, co ona może zrobić, ale reakcja innych ludzi. Obawiam się, że jak ją puszczę samą, to zaraz się znajdzie jakaś „życzliwa ciocia” przerażona, że przecież tak nie można dziecka samemu puścić, bo pedofil z porywaczem za każdym rogiem się czai.
Tak, i nie wytlumaczysz, ze pedofil, przynajmniej statystycznie, to bliski krewny dziecka, lub ktos z jego otoczenia. Podobnie z porwaniami – czesciej zdarzaja sie w ramach walki o opieke nad dzieckiem niz przypadkiem. Ale te tragedie rodzinne sa zamiatane pod dywan, natomiast inne historie rozdmuchiwane przez media, co daje zupelnie falszywy obraz rzeczywistosci. Pisalam ten komentarz rok temu, od tego czasu corka nie tylko wracala sama, ale rowniez z kolezanka jezdzily po szkole na zajecia sportowe (rowerem lub autobusem). Natomiast maly uparl sie, ze pojdzie z duza kiedys na zakupy (potrzebowalam jajek, a lada chwila mieli mi sie zwalic goscie i chcac nie chcac poslalam duza do sklepu, a on sie uparl, ze tez), mimo ze kawaleczek i przez ruchliwa ulice z pasami, ale bez swiatel. I dali rade, co wiecej za kazdym razem rozkoszowali sie wolnoscia, bo z mama, wiadomo, nie ma ze „droga jest celem” 😉 tylko naprzod marsz.
Moja córka jest jeszcze za mała na samodziele spacery, a bez „mami” wcale nie ma ochoty nigdzie się wybierać 😉 Ale też myślałam o tym ostatnio i doszłam do wniosku, że chyba nie będę w stanie dać jej tyle wolności ile moi rodzice dali nam
Renia, tak naprawdę strach o dziecko nie kończy się nigdy. Sztuką jest zachować zdrowy rozsądek. Kiedy mój 16-latek wraca o 1 nad ranem z meczu czy 1.30 z filmu od kolegi kilka przecznic od domu, niepokój jest ten sam. Zagrożenia są też te same co w naszych czasach, choć jest ich więcej. To prawda, że częściowo pozbawiamy dzieci samodzielności odwożąc je do szkoły, tylko warto wiedzieć gdzie jest granica między samodzielnością, a bezmyślnością.
Na dużym przejściu dla pieszych oznaczonych jako przejście dla dzieci (w pobliżu szkoły) na zielonym świetle śmiertelnie został potrącony młody człowiek. To się niestety zdarza, a my jako rodzice mamy tego świadomość. Czy to oznacza, że dziecko ma być pozbawione możliwości samodzielnego powrotu ze szkoły do domu? No nie.
Moja córka nie chce wracać ostatnio sama do domu na rowerze, bo mieszkamy na przeciwko lasku, który za siedzibę głównego urzędowania obrała sobie locha z 6 warchlakami. Kiedy zaczęła przerywać siatkę i wchodzić o każdej porze dnia i nocy na naszą działkę, a z uroczych, małych warchlaków wyrosło 6 dużych dzików swobodnie chodzących po ulicach między domami, ma czuć się zwolniona ze swojego strachu? To tylko przykład.
Reniu, jakiś czas temu widziałam wózek przed Żabką i pomyślałam sobie, że szacun 😀 Ale to chyba nie byłaś Ty, bo to Wola była : )