Czy zasady, którymi kierujemy się w stosunku do własnych dzieci potrafimy przenieść na wszystkie dzieci tego świata?
Dziś kilka słów o altruizmie krewniaczym i terytorializmie. A także o tym, że wszyscy jesteśmy zwierzętami.
Ostatnio na placu zabaw w kółko obserwuję tę samą sytuację. Starsze, na oko 6-8 letnie dzieci nie chcą bawić się z moim trzylatkiem. Niby normalna sytuacja, ale kiedy naśmiewają się, że nie wymawia „R”, przeganiają i wołają na niego „dzidzia!” i „bobas!”… no właśnie, co wtedy?
Pomóż dziecku… załatwić to samodzielnie
W większości przypadków staram się nie interweniować. Jestem zdania, że Synek powinien nauczyć się samodzielnie komunikować z dziećmi i dorosłymi, zarówno w sytuacjach przyjemnych jak i trudnych. Zresztą z reguły moja pomoc jest niepotrzebna – R radzi sobie świetnie w takich sytuacjach, z reguły jest wygadanym, asertywnym twardzielem.
Wkraczam dopiero w momencie, kiedy dzieci stają się na tyle złośliwe i dokuczliwe, że doprowadzają do rozpaczy, uniemożliwiając mu zabawę na placu.
„Takie są dzieci”
Mój Syn wie, że nie jest „dzidzią”, lecz przedszkolakiem. Jest z tego niezwykle dumny, a i nam udało się namówić go do większej samodzielności i zmiany kilku nawyków wykorzystując ten argument.
Jest mu przykro kiedy starsze dzieci traktują go jak malucha. Poza tym jest na etapie, kiedy denerwuje się, gdy sam zna „prawidłowe rozwiązanie”, a ktoś w kółko „popełnia błąd”. Taki wiek.
To samo myślę o przeganiających go dzieciach – taki wiek. Nie mam pretensji do tych starszaków, bo to taki wiek, kiedy wydaje się im, że są bardzo dorosłe, a upierdliwy maluch będzie tylko psuł im zabawę.
Co więcej, doskonale zdaję sobie sprawę, że za kilka lat mój syn może znaleźć się po tej drugiej stronie.
Tak więc tłumaczę sobie, że to tylko dzieci, że mają prawo wybierać z kim chcą się bawić, że to taki wiek i tak dalej. Jednak nie mają prawa być wredne – wtedy przysłowiowe „serce matki” przejmuje kontrolę nad rozumem i chłodną logiką.
Serio! Niektóre z tych dzieciaków są ekstremalnie złośliwe i przestaje mnie obchodzić czy to „wina i zaniedbanie rodziców”, czy też te bachory są po prostu „z gruntu złe” 😉
Wszyscy jesteśmy zwierzętami
Zjawisko altruizmu krewniaczego wywodzi się ze świata biologii i zakłada, że osobniki spokrewnione pilnują w pierwszej kolejności swoich interesów. Skutkuje to genetycznie uwarunkowaną konkurencją, która istnieje sobie gdzieś obok naszego człowieczeństwa, dobroczynności i gotowości do poświęceń dla dobra ogółu.
Czy zasady, którymi kierujemy się w stosunku do własnych dzieci potrafimy przenieść na wszystkie dzieci tego świata? Hm… no właśnie.
W teorii znamy wszystkie te popularne książki Janusza Korczaka, Marshalla Rosenberga, Agnieszki Stein, Jespera Juula, Searsów i wielu innych. Szanujemy prawa dzieci i jesteśmy wyrozumiali wobec ich zachowań. Przecież „to tylko dzieci”, a wszystkie dzieci nasze są, blablabla. W teorii brzmi świetnie.
Jednak kiedy ośmiolatek o zerowej empatii kolejny raz doprowadza mojego trzylatka do rozpaczy, a z gęby nie schodzi mu złośliwy uśmieszek, budzi się we mnie lwica, która ma ochotę wyszarpać nieznośnego bachora za uszy…
Tak, mam odwagę się do tego przyznać – właśnie takie myśli chodzą mi po głowie, choć nigdy nie wprowadziłam ich w czyn.
Jeszcze 😉
Cóż, za dużo Korczaka, zdecydowanie 😉
Terytorializm?
Taka ciekawostka: zdaje się, że prymitywne instynkty nie kierują tylko matką, ale także agresywnymi dziećmi. Takie nikczemne zachowania dzieci na placu zabaw zaobserwowałam tylko w przeludnionej stolicy. W miasteczku pod Warszawą, gdzie mieszkają moi rodzice, na placach zabaw panuje istna sielanka: każde dziecko, niezależnie od wieku, jest tu na wagę złota. Dzieci w wieku szkolnym zgodnie bawią się z przedszkolakami i potrafią wymyślić zabawy dostosowane do wieku wszystkich członków grupy. Kiedy nasz Synek musi wracać do domu, zatrzymują go do ostatniej chwili, a potem żegnają ze smutkiem.
Nasuwa się kolejne skojarzenie ze świata biologii: być może w zatłoczonej stolicy dzieciaki po prostu walczą o terytorium? 🙂
Już kiedyś pisałam Wam, że studiowałam ochronę środowiska, której podwalinami jest chemia i biologia, więc może to tylko moje zawodowe zboczenie? Altruizm krewniaczy i terytorializm to skojarzenia, które nasuwają mi się mimowolnie, kiedy patrzę na zachowanie dzieci na placu zabaw.
Jak myślicie, ma to sens? A może przesadzam?
Lwica
Chcemy wierzyć, że to my jesteśmy tymi prawymi i sprawiedliwymi, którzy zawsze zachowują się fair, są wyrozumiali, bronią słabszych i tak dalej. Brokat, tęcza i jednorożce.
Jednak zdarzają się sytuacje, kiedy nasze człowieczeństwo i logika idą w kąt, a wygrywa prymitywna, zwierzęca natura. Mogłabym ściemniać Wam tutaj, że „mnie się to nie zdarza”, a wszystkie dzieci to dla mnie kochane aniołki, ale nie zrobię tego, bo mam w sobie zbyt wiele samokrytyki i pokory.
Pilnuję się i nie gryzę, nawet nie wybucham. Ale co pomyślę, to moje. Wrrr.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie namawiam do agresji, lecz do trzymania jej w ryzach.
Do nazywania rzeczy po imieniu i świadomości własnych emocji. Dopóki jako rodzice (i ludzie) potrafimy spojrzeć na siebie krytycznie, dostrzec swoje błędy i przyznać się do nich – nie jest źle 😉
Wpis pochodzi z 14.07.2015 r. z mojego „starego” bloga DzikieZiemniaki.pl
3 komentarzy
Walka pięciolatków o terytorium? Czemu nie, właściwie to wydaje mi się, że tak właśnie jest, zwłaszcza gdy przypomnę sobie swoje dzieciństwo. Dorastałem w małym mieście na wschodzie ale już jako pięciolatek tłukłem się z chłopakami z sąsiedniego bloku tylko po to, aby zaznaczyć, że nasz blok jest silniejszy i mamy prawo do większej powierzchni podwórka 🙂 Oczywiście zawsze biłem się z rówieśnikami, nigdy z dzidziami. Olka ma teraz dwa lata i na planu zabaw raczej nikt jej ie dokucza, nikogo za uszy nie chciałem do tej pory wytargać, na razie.
Z takiego „zwykłego” dokuczania to nawet się cieszę, bo Synek musi nauczyć się radzić sobie w takich sytuacjach i podziwiam jak naturalnie mu to przychodzi. Robi to kulturalnie i spokojnie, ale asertywnie – to też jest sztuka. Cieszę się, że nie załamuje się od razu przy pierwszym niepowodzeniu.
Jednak niektóre dzieci serio przesadzają. Mieszkamy w mega blokowisku, gdzie maniery sąsiadów czasem zostawiają wiele do życzenia. Poza tym starsze dzieciaki sporo złych zachowań wynoszą prawdopodobnie ze szkoły i popisują się przed rówieśnikami (zauważyłam zależność, że im większa grupa uczniów, tym gorzej się zachowują ;)). Przychodzą na plac zabaw już bez opieki dorosłych, więc nawet nie ma z kim porozmawiać o ich zachowaniu. A kiedy uwagę zwróci się dzieciom one po prostu uciekają, jeszcze czasem język wywalą 🙂
Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Właśnie trwa u nas pierwszy w życiu sezon na place zabaw, więc nie mam porównania z innymi miejscówkami….nie wiem czy to ta stolica, czy ten wiek jednak..ale fakt dzieci potrafią być względem siebie złośliwe, żeby nie powiedzieć okrutne. Czasami. I nie wszystkie rzecz jasna. Naszego półtorarocznego dziecka też to nie dotyka, tylko raczej zjawiska te widzę w tych samych grupach wiekowych. Ja też się naczytałam tych wszystkich książek, a i tak wiem, że gdy przyjdzie co do czego, będę dokładnie taką matką jaką do końca być nie chciałam. Lwicą 🙂