Dzień pierwszy: Znaleźć śnieżną karuzelę. Zaprowadzić tam dziecko.
Dzień drugi, trzeci i wszystkie kolejne: Odpoczywać.
Dzień ostatni: Odebrać dziecko z karuzeli i obiecać, że za rok znów tu przyjedziecie.
Proste? 😀
„Nie bój się, nie bój się,
Zima nie chce Cię zjeść,
Co najwyżej w nos Cię ugryźć”
Magiczna Zima Muminków
W świecie rodziców małych dzieci jest jedna sprawa wstydliwa tak bardzo, jak puszczenie bąka w fińskiej saunie 😉 Rodzice mogą rozmawiać na ten temat tylko w wąskim, najbardziej zaufanym kręgu. Dla ludzi z zewnątrz to temat tabu. To przyznanie się, że letni urlop, ferie zimowe czy jakikolwiek wyjazd z dziećmi nie jest dla rodziców upragnionym odpoczynkiem, tylko ostrą harówką.
Jeśli jedziecie na wakacje z dziećmi i nie potraficie odpocząć, to znaczy że jesteście nieogarnięci, źle zorganizowani i niewdzięczni. Typowy problem pierwszego świata. Nie doceniacie jakie szczęście Was spotkało, że po pierwsze – macie dzieci, a po drugie – stać Was, żeby gdzieś z nimi wyjechać (albo przynajmniej macie hojnych dziadków).
Mąż i ja jak najbardziej kwalifikujemy się do nieogarniętych rodziców, bo wszystkie nasze dotychczasowe wyjazdy, to była istna szkoła przetrwania. Zamiast być RAZEM, spędzaliśmy je OSOBNO, zaklinając wszystkie czyste i nieczyste siły, aby nie rozładowały nam się baterie w telefonach.
Kiedy dzieci były na chodzie, każde biegło w inną stronę. Kiedy Irka miała drzemkę, Romek chciał się kąpać w jeziorze, zbierać grzyby, jeździć na rowerze albo grać w badmintona. Niby normalne, ale trudno było pogodzić aktywny wypoczynek całej rodziny z potrzebami poszczególnych jej członków. Wózek, chusta, nosidło częściowo były pomocne, ale nie rozwiązywały problemu.
Z łezką w oku wspominamy wakacje z jednym dzieckiem. Albo jesteśmy z Mężem mistrzami nieogarnięcia, albo nasze dzieci są wyjątkowo absorbujące. Whatever.
Jednak nasz ostatni wyjazd na narty był pierwszym (od chwili, gdy zostaliśmy rodzicami dwójki dzieci), kiedy udało nam się naprawdę odpocząć. A jeżeli nam się udało, to Wam uda się tym bardziej!
Właśnie wróciliśmy z nart w Zieleńcu, ale większość poniższych wskazówek doskonale sprawdzi się również podczas letniego urlopu (i o każdej innej porze roku).
Tylko nie zrozumcie mnie źle. Uwielbiam spędzać czas z naszymi dziećmi i daje mi to mnóstwo radości. Ale lubię to jeszcze bardziej, gdy wiem, że wieczorem wyskoczę z Mężem na mroźną godzinkę na nartach (niech żyją oświetlone stoki!) albo na gorącą godzinkę w fińskiej saunie 😆 W Warszawie bardzo brakuje nam takich spokojnych chwil razem, a podczas wyjazdu dziadkowie lub dobrzy znajomi są na wagę złota.
Jak zorganizować wakacje z dzieckiem,
aby wygospodarować odrobinę czasu dla siebie?
Jedźcie większą ekipą
Z dzieciatymi znajomymi lub dziadkami (my pojechaliśmy z moimi rodzicami). To pierwszy i najważniejszy punkt. Gdy osób dorosłych jest więcej niż dwie, łatwiej podzielić się opieką podczas posiłków lub drzemek dzieci. Da się pojeździć na nartach, odpocząć albo po prostu spędzić razem czas. Podzielcie się opieką sprawiedliwie i według potrzeb i wszyscy będą zadowoleni.
Gotowe posiłki
Zapomnij, że jesteś na diecie. Albo, że masz zadatki (o ambicje Was nie posądzam!) na idealną gospodynię, która z niewymuszonym wdziękiem co dzień gotuje dla całej rodziny zbilansowany posiłek złożony z hipsterskich superfoods-ów 😀
Na nasze pierwsze wakacje z dwójką dzieci (w sierpniu 2016) wybraliśmy się na Mazury. Pobyt bez wyżywienia, za to z dostępem do kuchni. Owszem, jedliśmy pysznie i zdrowo (nie na darmo targaliśmy z Warszawy dwie torby IKEA wypełnione po brzegi składnikami domowych obiadków), ale pół urlopu spędziłam przy garach. Nigdy więcej!
Na nartach w Zieleńcu postawiliśmy na wyżywienie w hotelu i jakoś przeżyliśmy ten tydzień bez razowego pieczywa, tofu i szpinaku 😉 W menu nie było typowych dań wege, ale duży wybór warzyw i dodatków na ciepło i zimno, z których zawsze dało się skomponować fajny posiłek.
Atrakcje dla dzieci
Absolutne minimum to telewizor w pokoju (TVP ABC rządzi!) i sala zabaw dla dzieci. Nasze dzieci spędzały „w kulkach” kilka godzin dziennie i prawdopodobnie to stamtąd przywlekły jelitówkę (Irka) oraz klasyczną grypę (Romek), ale wyznam Wam w tajemnicy: nawet gdybym mogła cofnąć czas, też by tam siedziały. Cytując klasyka: Nie zamieniłabym tych paru dni za żaden skarb. Za nic.
Oczywiście jeszcze lepsze byłyby zajęcia z animatorkami – gdy znajdziecie kwaterę z taką ofertą, wygraliście los na loterii! Nawet jeśli podczas animacji wymagana jest obecność opiekunów, to jest to bezcenna chwila, kiedy to nie Wy przyjmujecie na klatę kolor kredki i konsystencję plasteliny.
Nastaw się psychicznie, że dzieci będą wycinać numery
Zwłaszcza jeśli są high need babies, wyjątkowymi wrażliwcami, albo po prostu… małymi dzikusami – zwał jak zwał. To jasne, że wakacje są potrzebne, ale ze względu na ogromną ilość nowych bodźców, dla małych dzieci wyjazd nie zawsze jest odpoczynkiem.
Wspominałam na Facebooku, że nasza Irka na calutki tydzień przestawiła się na karmienie piersią i jabłka. Li i jedynie. Kategorycznie odmówiła korzystania w cywilizowany sposób z jadalni. Wcale nie dlatego, że na co dzień jest rozwydrzona i wchodzi nam na głowę 😉 W domu córka je wszystko i zawsze siedzimy przy wspólnym stole. Jedzenie na miejscu też było naprawdę spoko: szwedzki stół, duży wybór, znajome smaki.
Jednak Irenka, która zachłysnęła się nowym otoczeniem, nie jadła nic. Za to biegała po jadalni jak mały szogun, nie bacząc kelnerów uzupełniających bemary, ani gości niosących do stołu gorące grochówki i herbaty z prądem.
Chcąc nie chcąc jedliśmy na raty, co miało tę zaletę, że mogłam sobie spokojnie poczytać przy jedzeniu smakowity skandynawski kryminał 🙂 Fenomenalny na trawienie!
Bonusowa rada, jeżeli jedziesz na pierwsze narty z dzieckiem:
Zdaj się na instruktora!
Gdy zaczynałam jeździć na nartach, wszystkiego nauczyli mnie rodzice, bo w tamtych czasach szkółki narciarskie nie były tak popularne jak dziś. Moim rodzicom zdecydowanie należy się order z ziemniaka za cierpliwość, biorąc pod uwagę ile razy rozklejałam się, marudziłam lub panikowałam.
Z Romkiem było podobnie. Przez pierwsze kilka dni oswajaliśmy Romka ze stokiem, śniegiem i sprzętem. Potem dziadek udzielił mu kilku lekcji, ale prawdziwe postępy zauważyliśmy dopiero, kiedy zapisaliśmy syna na indywidualną lekcję z instruktorem. Pomijając oczywisty fakt, że instruktor ma doświadczenie w swoim fachu, dzieci naprawdę zupełnie inaczej reagują w sytuacji, kiedy uczy je ktoś obcy. Spinają poślady, są bardziej rozbawione i zaangażowane.
Wczoraj go urodziłam (Romka, nie instruktora 😀 ), a dziś już ma 4 stałe zęby i śmiga na nartach. Duma razy milion <3
Za rok chcemy znów spróbować. Dzieci, które już ogarniają podstawy i wytrzymują na stoku dłużej niż godzinę, można zapisać do szkółki narciarskiej na zajęcia grupowe (nawet do 5 godzin dziennie). Wyobrażacie sobie taką labę, kochani rodzice? 🙂
Jeździłam na nartach od 4 do 17 roku życia, a potem miałam 17 lat przerwy, więc poważnie obawiałam się powrotu na stok. Ale pomijając zakwasy, poszło prawie bezboleśnie: jakimś cudem się nie połamałam i tylko jeden raz wjechałam w choinkę 😆
Jak sami widzicie, mój poradnik to tak naprawdę „NIEporadnik” dla wyjątkowo nieogarniętych rodziców 😀 Natomiast praktyczne poradniki jak przygotować dzieci na pierwszy wyjazd na narty znajdziecie:
>> u Marysi na blogu MAMY GADŻETY
>> u Oli na blogu ESENCJA
To najlepsze, najbardziej kompleksowe poradniki jakie znalazłam w sieci. W tym roku pewnie już Wam się nie przydadzą, ale spokojnie, przypomnę Wam o nich jesienią 🙂
Dodam jeszcze tylko, że jadąc po raz pierwszy na narty z dziećmi nie kupiliśmy sprzętu, bo nie byliśmy pewni czy złapiemy narciarskiego bakcyla. Ja nie jeździłam od 17 lat, Mąż nigdy nie jeździł na nartach zjazdowych, tylko na biegówkach, a dzieci – wiadomo, dla Romka wszystko jest nowe, a Irka jest jeszcze za mała na naukę (3-4 lata to minimum). Cały sprzęt mieliśmy wypożyczony – z miejscowej wypożyczalni lub od mojej Mamy, która miesiąc temu będąc z Romkiem na lodowisku złamała rękę. A jeśli chodzi o spodnie i kurtki narciarskie – kupiliśmy najtańsze w Lidlu i sprawdziły się bardzo dobrze.
Ostatecznie bardzo nam się spodobało i na pewno jeszcze nie raz pojedziemy na narty. Trzeba pomyśleć o skompletowaniu sprzętu, a jeszcze lepiej: o przeprowadzce do miejsca, gdzie moglibyśmy używać go częściej, niż tylko przez jeden tydzień w roku 😉 Na przykład takie Duszniki Zdrój – miasteczko z cudownym klimatem, gdzie spokojnie mogłabym osiąść na stałe! Kuszą mnie też rodzinne wycieczki na biegówkach. Zwłaszcza z takimi widokami <3
#najpiękniej!
Mój Mąż zawsze, ale to ZAWSZE, uchwyci mnie w najmniej korzystnym momencie 😆 Pod tym względem jest niezawodny!
1 komentarz
Też uwielbiamy białe szaleństwo z dziećmi. Fakt z innymi rodzicami najlepiej się wyjeżdża wtedy jest podział obowiązków, a i dzieci są bardziej zajęte zabawą.