Rodzice wychowujący swoje dzieci na geniuszy wierzą, że jeśli stworzą dzieciom odpowiednie warunki, umysły ich potomstwa rozkwitną i w pełni wykorzystają swój potencjał. Przerosną „konkurencję” intelektem i zaradnością, a następnie wycisną życie jak cytrynę…
Tylko czy warto? Być może jestem wyjątkiem, ale z całą stanowczością stwierdzam: nie chcę genialnego dziecka. Dla jego własnego dobra.
Kim jest geniusz?
Definicja geniusza nie jest precyzyjna. Z pewnością to człowiek o ponadprzeciętnym ilorazie inteligencji (IQ). Jednak funkcjonuje kilka „progów genialności” (próg Mensy, Einsteina i próg absolutny), których wartość również waha się w zależności od tego, jaką skalę odchylenia standardowego zastosujemy. Biorąc pod uwagę najniższą progową wartość, możemy przyjąć, że już powyżej IQ = 130 coś jest na rzeczy 🙂 Możemy wówczas mówić o ponadprzeciętnej inteligencji. Natomiast powyżej IQ = 160 już na pewno mamy do czynienia z geniuszem.
Statystycznie geniusze stanowią niewielki odsetek społeczeństwa. Kiedy weźmiemy ich pod lupę, dowiemy się, że większość cech osobniczych ludzkiej populacji opisuje krzywa Gaussa, czyli rozkład normalny, o taki:
Źródło: CC
Krzywa Gaussa to nic innego jak wykres przedstawiający statystyczny rozkład prawdopodobieństwa. Na studiach przyrodniczych rozkład normalny śnił się nam po nocach 🙂 Być może brzmi to dla Was nieznośnie naukowo, więc nie zamierzam tutaj szafować niezrozumiałą terminologią, bo prosta ze mnie dziewczyna.
Przekładając na język Kowalskiego jest to sytuacja, w której najwięcej jest ludzi „średnich”, czyli swojskich normalsów o przeciętnej inteligencji, a najmniej skrajnie głupich i równie mało skrajnie mądrych (to te opadające końce linii na powyższym wykresie).
Tyle, jeśli chodzi o encyklopedyczną definicję geniusza. Potocznie „geniuszami” nazywamy większość ludzi o inteligencji wyższej od ogółu… lub od nas samych 🙂
Trudno powiedzieć, w którym miejscu wykresu plasują się dzieci uważane za „genialne”. Rodzice przecież nie mierzą im IQ w młodym wieku, raczej dostrzegają u nich wyjątkowe zdolności… lub ze wszystkich sił zamierzają je odkryć 😉
Fot. woodleywonderworks (CC)
Tak czy siak mam głęboką nadzieję, że R ani Panna Kijanka nie wyrosną na geniuszy. A powodów mam bez liku – znalazłam aż 8 argumentów „przeciw”:
1) Bezwarunkowa miłość
Chcę, aby moje dzieci wiedziały, że kocham je bezwarunkowo 🙂 Miłość rodzica nie powinna być walutą dawkowaną mniej lub bardziej szczodrze w zależności od tego, czy dziecko spełnia nasze oczekiwania, nadzieje, ambicje.
Bez żadnego „ALE” po słowach „kocham cię”.
Gdy dajemy dziecku do zrozumienia, że powinno być prymusem, ten mechanizm szwankuje. Jest uzależniony od zdolności, wkładu pracy, systemu edukacji i oceniania, poziomu innych dzieci w klasie i wielu, wielu innych czynników, na które dziecko nie zawsze ma wpływ. A nawet jeśli ma – musi pracować! Dniami, miesiącami, latami… Musi zapracować na miłość rodziców!
2) Po co?
Czyli matka bez ambicji 😉
Po co komu taki mały geniusz? Czy chcemy, aby był wybitny w trosce o jego przyszłość? „Dla jego dobra”? Czy chcemy pochwalić się „małym geniuszem” przed rodziną i znajomymi? Albo zbudować fasadę idealnej rodziny, w której wszyscy odnoszą same sukcesy? Wychować dziecko „na własne podobieństwo”? A może spróbować nadrobić własne głęboko zakopane niespełnione marzenia i ambicje?
Czy warto robić to kosztem dziecka? Dziecka, które jest odrębną jednostką i może mieć zupełnie inny pomysł na siebie?
Ambitni rodzice. Ambitni chorą ambicją, w sposób toksyczny – znacie to? Troje dzieci, a każde genialne. Wyjątkowe. „Jedyne takie” w swojej klasie.
Hola, hola! Dla nas, rodziców, nasze dzieci zawsze będą wyjątkowe, ale pora zejść na ziemię i spojrzeć obiektywnie na ich zdolności.
Czy musimy porównywać je do innych dzieci w klasie? Czy to nie jest kwestią przypadku, do jakiej grupy trafią? Z kim rywalizujemy o te wszystkie zaszczytne tytuły i czerwone paski? Z dzieciakami, rówieśnikami naszego dziecka? A może z ich rodzicami?
Czym innym jest odkrywanie talentów ZGODNIE z wolą i zainteresowaniami dziecka, a czym innym przymuszanie do wykorzystania ich rzekomego potencjału. Potencjału olbrzymiego – to jasne, w końcu dzieci odziedziczyły go po równie genialnych rodzicach 😉
Choć może być też tak, że dzieci pokutują za niespełnione ambicje rodziców. Rodziców, którzy w dzieciństwie byli „trójkowi”, a pragnęli być w gronie prymusów. Być może wierzą, że dzięki temu byliby dziś bogatsi? Buahaha!
Fot. Joseph McKinley (CC)
3) Tak dla współpracy, nie dla rywalizacji
Czy warto uczyć dzieci rywalizacji od najmłodszych lat? Czy chcemy, aby nasze dziecko stało się dorosłym wyznającym zasadę „po trupach do celu”? Czy nie lepiej uczyć dzieciaki pracy zespołowej i zgodnego współżycia w społeczeństwie?
Nasz Syn jest na etapie wyścigów samochodowych i nie tylko, w związku z czym jest strasznie nakręcony na zwycięstwo. Bez przerwy słyszymy: „kto pierwszy, ten lepszy!”, „ścigamy się?”, „wygrałem!” Robię wszystko, aby wytłumaczyć mu, że nie musi być najlepszy, że wygrana nie jest najważniejsza, że już sama zabawa to frajda. Na razie kiepsko mi to idzie, ale kropla drąży skałę 🙂
4) Inteligencja emocjonalna
Nie zdobędziesz jej na lekcji. Już prędzej na przerwie, kłócąc się, a potem godząc z koleżankami.
Uczeń inteligentny emocjonalnie da odpisać na przerwie pracę domową, bo wie, że nic na tym nie straci. Wypisze się z klasowej rywalizacji i sprzeciwi się chorym ambicjom rodziców. Inteligencja emocjonalna bardzo przydaje się w budowaniu znajomości, przyjaźni, związków – słowem: szczęśliwego życia.
Niestety często nie idzie w parze z klasyczną inteligencją, opartą na umiejętności logicznego myślenia, gromadzenia wiedzy i łączenia faktów.
5) Nieszczęśliwi geniusze,
czyli nie warto być zbyt mądrym, ponieważ nikt Cię nie zrozumie
To jeden z ważniejszych powodów, właściwie powinnam wymienić go zaraz po bezwarunkowej miłości.
Spotkałam w swoim życiu kilka osób o inteligencji wyższej od reszty społeczeństwa. Żadna z nich nie była szczęśliwa. Mieli też ogromne problemy komunikacyjne, gdyż ich rozmówcy po prostu nie rozumieli ich argumentów, ani nie nadążali za tokiem myśli.
Znani mi „geniusze” to ludzie, którzy całe życie zderzali się ze ścianą. Na każdym kroku spotykali się z brakiem zrozumienia i odrzuceniem. Często byli z tego powodu smutni, sfrustrowani, po prostu skrajnie nieszczęśliwi. Borykali się z licznymi problemami osobistymi, często byli samotni. W życiu zawodowym współpracownicy często doceniali ich umiejętności, ale równie często – bezlitośnie ich wykorzystywali.
Nie chcę takiej przyszłości dla mojego Syna. Wolę, żeby uplasował się gdzieś pośrodku krzywej Gaussa, ale był szczęśliwy. A przede wszystkim, aby był po prostu dobrym człowiekiem. Dlatego zamiast czerwonego paska postawię na inteligencję emocjonalną, empatię i ogarnięcie społeczne 🙂
Fot. Marco Nedermeijer (CC)
6) Ucz się, będzie Ci łatwiej w życiu!
Serio?
Do pewnego stopnia na pewno. Co jak co, ale umiejętność obliczania proporcji przydaje się każdego dnia 🙂 Wiedza ogólna takoż. Jednak sami wiecie, że polskie szkoły raczej nie uczą myślenia (choć mam nadzieję, że od „moich czasów” zaszło wiele zmian na lepsze).
Poza tym, jeśli dziecko hodowane na geniusza musi być „najlepsze” w każdej dziedzinie, to tym trudniej będzie mu dokonać wyborów w przyszłości. Zdecydować czym się NAPRAWDĘ interesuje. Ale w sumie, czym ja się martwię? Przecież to bez znaczenia – rodzice i tak już dawno zaplanowali dziecku ścieżkę kariery 😉
No właśnie, a co z tą karierą? Wiem, że nie sięgacie myślą tak daleko, ale załóżmy, że marzymy o stanowisku prezesa globalnej korporacji dla naszego dziecka. Czy dzieciństwo spędzone na sumiennym odrabianiu lekcji, korepetycjach i zajęciach pozalekcyjnych naprawdę to gwarantuje? Myślicie, że znani mi „geniusze”, o których pisałam powyżej, zrobili zawrotną karierę dzięki swoim talentom i ponadprzeciętnym umiejętnościom? Gdzie tam! Wiele branż nadal ceni pewność siebie (nawet tę nieuzasadnioną) wyżej niż realne kompetencje, wiedzę merytoryczną, doświadczenie, blablabla. Na stanowiskach kierowniczych wciąż mnóstwo jest ludzi średnio bystrych, tyle że butnych, przebojowych, agresywnych i wyszczekanych. Tak już jest, najważniejsze to umieć się sprzedać.
7) To statystycznie niemożliwe
Nie można być „dobrym we wszystkim”. Jeśli dla rodziców wyznacznikiem geniuszu ich dziecka ma być średnia ocen na świadectwie z paskiem – to bardzo płytkie myślenie. Tworzenie rankingów najlepszych uczniów, porównywanie syna lub córki do innych dzieci, zapędzi ambitnych rodziców w kozi róg. Czy dzieci rywalizują same ze sobą, z własnymi słabszymi stronami, czy z rówieśnikami? A może z niespełnionymi ambicjami rodziców?
Zresztą jak to porównać? W szkole byłam „najlepsza” z polskiego, matematyki, biologii i plastyki, a koleżanka, dajmy na to: z angielskiego, historii, fizyki i wiedzy o społeczeństwie. Która z nas była „bardziej genialna”? 😉 Istnieją przecież różne dziedziny, obszary zainteresowań, umysły humanistyczne i ścisłe (choć nawet ten podział nie zawsze jest oczywisty).
8) Dzieciństwo zmarnowane przez… prace domowe 😉
Drżę na myśl o pracach domowych. Serio! Wyobrażacie sobie, żeby szef codziennie dawał Wam pracę do domu, po godzinach? A z dziećmi w wieku szkolnym często waśnie tak jest. Do tego stopnia, że wiele z nich dzień w dzień odrabia lekcje przez kilka godzin!
Rozumiem, że dziecko musi przygotować się do sprawdzianu. Rozumiem, że pewne rzeczy trzeba dodatkowo poćwiczyć w domu. Rozumiem, że lekcja jest za krótka, żeby napisać porządne wypracowanie. Ale praca domowa nie powinna stawać się codzienną rutyną! Nie powinna być zadawana dla zasady, ale tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyjścia.
Fot. Bekah (CC)
Dziecko musi mieć czas dla siebie, na odpoczynek i zabawę. To samo dotyczy całej rodziny – jako rodzina możecie po południu wspólnie upiec ciasto, iść do kina, na łyżwy, odwiedzić dziadków, albo po prostu posiedzieć przy kuchennym stole i pograć w planszówki. Nawet nie wiecie jak wkurza mnie myśl, że ktoś może nam chcieć zabrać ten czas, NASZ czas.
Inna sprawa: bywa, że rodzice sami każą dzieciom „posiedzieć nad książkami”. Czasem wynika to z chorych ambicji, a czasem ze zdrowej troski o rzeczywiste problemy i zaległości w szkole. Pamiętam z podstawówki wiele takich sytuacji, kiedy próbowałam wyciągnąć koleżanki na podwórko, a one nie wychodziły, bo musiały się uczyć. Nuda! 😉
Można powiedzieć, że wychowano mnie w cieplarnianych warunkach. Nie miałam problemów w szkole, robiłam tyle, ile chciałam, NIGDY nie odczułam presji, że muszę uczyć się więcej i lepiej, albo że muszę iść na wybrany kierunek studiów. Jednak nie twierdzę, że to recepta na sukces. Jak było za mną? Cóż, nie do końca wyszło 😉 Dziś i tak jestem pracoholikiem, który nie potrafi odpuścić, dopóki nie wykona swojej działki tak pedantycznie i perfekcyjnie jak tylko się da.
Brakuje mi za to kreatywności, zbyt często wpadam w rutynę i schematy – to w dużej mierze „wina” naszego systemu edukacji. O wiele bardziej podoba mi się podejście Finów, którzy mają jeden z najlepszych systemów edukacji na świecie (przy czym warto podkreślić, że jeszcze kilka lat temu w fińskich szkołach nie było tradycyjnego systemu ocen). Albo podejście Norwegów, o którym napiszę więcej w kolejnym tekście z cyklu Skandynawskie Czwartki.
Sporo się tego uzbierało. Dodalibyście coś jeszcze?
Toksyczne ambicje, wyścig i harówka
Nie wszystkie dzieci rozwijają się w równym tempie – mamy niemowlaków wiedzą to najlepiej. Dzieci koncentrują się na określonych obszarach: u jednych jest to wchodzenie po schodach, u innych mowa, wkładanie klocków do otworów zgodnych z ich kształtem lub samodzielne jedzenie. Znaczne opóźnienia są sygnałem dla pediatry lub neurologa – z tym nie dyskutuję. Natomiast nieznaczne „odchylenia od normy” zbyt często są wśród rodziców tematem dyskusji, rywalizacji i nieprzespanych nocy.
Nie rozumiem wszechobecnej konkurencji i presji na rozwój. Nawet nie wiecie jak bardzo zasmucają mnie wszystkie gry dla dzieci typu „Mały geniusz”. Nie czuję potrzeby, żeby uczyć przedszkolaka płynnego czytania czy matematyki. Czym wtedy będzie zajmował się w szkole? Co, jeśli zacznie się nudzić? Z „genialnego dziecka” nagle stanie się tym „sprawiającym problemy”.
Wszyscy oburzamy się na myśl o dzieciach Trzeciego Świata, pracujących w nieludzkich warunkach na utrzymanie rodziny lub miskę ryżu. Równie smutno robi mi się na myśl o dzieciach od małego „tresowanych” na geniuszy. Wiecie, takich, które w wieku 10 lat idą na uniwersytet. Takich, którym zaprojektowano przyszłość bez żadnego planu B. Takich, których grafik pęka w szwach. Takich, którzy żyją według scenariusza napisanego przez ich ambitnych rodziców.
Te dzieciaki również ciężko harują, niekoniecznie z własnej woli. Im również odebrano dzieciństwo, pomimo, że na pierwszy rzut oka mają „wszystko”: zaspokojono ich podstawowe potrzeby, przynajmniej te w sferze fizjologicznej, niekoniecznie emocjonalnej.
Czy te dzieci na serio czerpią frajdę ze swoich sukcesów? Czy postąpiłyby tak samo, nie przeglądając się w oczach ambitnych rodziców? Szukając uznania, pochwały, dumy, spełniając oczekiwania?
Plan B i miękkie lądowanie
Na pewno istnieją genialne dzieci, którym stworzono plan B, miękkie lądowanie, cieplarniane warunki. Mali geniusze, którzy realizują swoją pasję. Kieruje nimi wewnętrzna motywacja, a nie presja rodziców, robią tyle, ile chcą, mają wolność i drogę odwrotu. Zdolne dzieciaki, które mogłyby na stare lata powtórzyć za Thomasem Edisonem:
„ Nie przepracowałem ani jednego dnia w swoim życiu.
Wszystko to była przyjemność!
Thomas Edison
Jednak jest to niewielka garstka. Cała reszta potencjalnych „geniuszy” ostro haruje. I nieważne, czy rzeczywiście mają jakikolwiek talent, czy tylko pracują na marzenia i markę ambitnych rodziców. Być może kiedyś tam osiągną sukces i wymarzoną pozycję w społeczeństwie – będą takimi „spoconymi geniuszami” 😉
„ Genius is one per cent inspiration, ninety-nine per cent perspiration.
(Geniusz to wynik 1 procenta natchnienia i 99 procent wypocenia.)
Thomas Edison
…a być może w akcie buntu pogrzebią swoje talenty i trafią do psychoterapeuty. Może nawet zerwą kontakty z rodzicami. Chociaż wątpię – dzieci mają to do siebie, że wybaczają. One naprawdę kochają nas bezwarunkowo. Mają wobec nas o wiele mniejsze oczekiwania, niż my wobec nich…
Nie zrozumcie mnie źle: nie planuję podcinać moim dzieciom skrzydeł. Jeśli odnajdą swoją pasję – będę je wspierać na wszelkie możliwe sposoby, cierpliwie siedzieć nad podręcznikami, słuchać rzępolenia i wozić na zajęcia pozalekcyjne.
Jestem przekonana, że każdy z nas posiada jakiś talent, jeden lub kilka. Coś, co nam się udaje, coś, co nas kręci. A skoro coś takiego posiada każdy, nie widzę najmniejszego sensu, aby rozwijać ten talent w atmosferze „genialności”.
Dziecko wcale nie musi być w tej dziedzinie najlepsze, wybitne na tle innych. Najważniejsze, aby to hobby dawało mu przyjemność i frajdę. Warto obserwować, co sprawia dziecku radość, zamiast szukać tych talentów na siłę. Mamy milion innych powodów do dumy! 🙂
Jakie uczucia budzą w Was „genialne” dzieci? Czy spotkaliście rodziców o chorych ambicjach? Dlaczego panuje przekonanie, że rywalizacja i bycie „najlepszym we wszystkim” to droga do szczęścia? Czy macie jaja, żeby wychować „przeciętne” dzieci? 😉
Fot. tytułowa: www.audio-luci-store.it (CC)
17 komentarz
Renia, jak ja Cię lubię! 🙂 Podpisuję się szczególnie pod 4, 5 i 6. Co jak co, ale inteligencja szczęścia nie daje.
Mam w rodzinie przypadek genialnej matki genialnego dziecka. Nie życzę nikomu takich krewnych ani znajomych.
Z tym byciem najlepszym w szkole, bo potem odniesie się „sukces” to takie samo kłamstwo jak „idź na studia to będziesz miał pracę”
Uwielbiam: a X umie już: siadać, chodzić, wchodzić, schodzić, mówić, skakać, recytować, pisać. No X pochwal się.. A później maż mi się dziwi czemu ja jako jedyna z rodziny nie robię meksykańskiej fali, bo X umie nowy wierszyk…
Moim zdaniem w szkole powinni uczyć jak zdobywać wiedzę, poszerzać horyzonty, a nie uczyć na pamięć… jakie są nasze mocne strony, w czym jesteśmy najlepsi i przede wszystkim pewności siebie i pracy zespołowej…
Masz rację! Mnie również tego brakuje najbardziej.
Hehe… Z perspektywy czasu żałuję, że w szkole nie przykładałam się bardziej do nauki. No, ale to byłby mój wybór a nie naciski ze strony rodziców. Było minęło, swojego dziecka nie będę zmuszała do nauki aby było najlepsze. Jedyne co to motywowała aby skupiło się na najważniejszych przedmiotach i tych, ktore lubi najbardziej, a reszta aby nie mieć problemow.
Mnie się wydaje, że oprócz jaj do wychowywania „przeciętniaka” przyda się jeszcze twardy tyłek, mocne bary i może jeszcze stopery do uszu,żeby uciszyć wszystkie wujki i ciocie dobre rady 🙂 Ten pęd rodziców ku naj, naj, naj mnie zadziwia i przeraża. Bo po co? Znam osoby, które (za sprawą rodziców) były naj w dzieciństwie – dziś to nijakie, szare, zmęczone twarze. A obok Ci, którzy szli za swoją pasją, po swojemu, po cichu, bez presji i nacisków (często na przekór rodzicom, bo „przecież z tego nie da się wyżyć”) – większość z nich dziś pasję zmieniło w źródło utrzymania, robią to co kochają. Nie są genialni, ale szczęśliwi, owszem. I chyba tego chcę dla swoich dzieci 🙂
Przykłady z życia wzięte 🙂 Również spotkałam przedstawicieli obydwu grup. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że lepiej wspierać dziecko w rozwoju jego zainteresowań, nawet jeśli wydają się nam zupełnie od czapy 😉 Nie warto „tresować” dziecka na wszechstronnie naj-naj-naj – często przy okazji tłamsimy dziecko, łamiemy jego wolę, dajemy do zrozumienia, że jego zainteresowania się nie liczą i stąd później ci zmęczeni, smutni dorośli.
Otóż to! Lepiej bym tego nie ujęła 😀
Mam 12 miesięczną córkę. Dużo jeszcze przed nami. Jednak tak jak codziennie podążam za nią i po 15 razy czytam bajeczkę o kaczuszce, tak jak będzie starsza mam zamiar podążać za nią, jej zainteresowaniami i potrzebami. Nie chcę dziecka geniusza, bo sama geniuszem nie jestem, chcę po prostu moje dziecko z całą swoją przeciętnością.
Właśnie dlatego coraz bardziej przekonuję się do edukacji domowej mojego dziecka, tak aby nie stwarzać niepotrzebnej rywalizacji, stresów w zdobywaniu ocen, pisaniu testów i tej gonitwy za byciem najlepszym. Jestem ciekawa systemu edukacji w Norwegii, z niecierpliwością czekam na tekst ☺
Również kusi mnie edukacja domowa, ale mam wiele wątpliwości, czy my (rodzice) dalibyśmy radę. Nie w zakresie wiedzy, cierpliwości, systematyczności czy umiejętności pedagogicznych, bo to wszystko mamy, ale homeschooling wymagałby od jednego z nas porzucenia etatu. Kolejny minus to znaczne ograniczenie kontaktów społecznych dziecka, a tego nasz Syn bardzo potrzebuje – łatwo nawiązuje kontakty, uwielbia swoich kolegów i wychowawców i bardzo chętnie chodzi do przedszkola.
No nic, czas zapisać się do Mensy.
A jeśli chodzi o inteligencję i geniuszowość u dzieci to wydaje mi się, że rodzić powinnien zrobić wszystko aby dać dziecku możliwość tym „geniuszem” zostać. Tylko nie mylić wysokiej inteligencji z siedzeniem przy książkach bo to całkiem inne rzeczy. Za to podrzucanie dziecku Lego, puzzli czy kostki rubika to świetny pomysł. Zabawa i rozwój mózgu w jednym. Oczywiście podrzucać nie znaczy zmuszać bo to działa w drugą stronę.
PS Wysoka inteligencja na prawdę nie znaczy bycia aspołecznym dziwakiem, nie ma się czego obawiać.
Wyczerpałaś temat. Zdecydowanie jestem przeciwna zaspokajaniu rodzicielskich ambicji kosztem dziecka. Owszem umożliwienie dziecku rozwijania jego zainteresowań jest jak najbardziej na tak, ale już zmuszanie do czegoś, zapisywanie na dodatkowe zajęcia, bo mama tak chce, już nie bardzo. Niech dziecko ma szansę poczuć się dzieckiem, a nie być od małego programowanym robocikiem nastawianym na spełnianie rodzicielskich ambicji, żeby tylko pochwalić się przed innymi.
Rozumiem cię doskonale, świetnie przedstawiłaś swoje stanowisko w sprawie hodowania, to trafne sformułowania geniusza. Moja mama cieszyła się, gdy przynosiłam dobre stopnie i wygrywałam zawody w judo, jednak nigdy nie byłam nagradzana lub ganiona za lepsze czy gorsze rezultaty. Pozwalano mi być dzieckiem, a potem nastolatką z całym dobrodziejstwem inwentarza. Zdecydowanie podpisuję się pod listą, chcę by moje dziecko samo zdecydowało w jakim kierunku chce iść. Oczywiście nie mówię o marginalnych sytuacjach, kiedy trzeba reagować 🙂
Jest wiele metod wychowawczych na świecie, najważniejszy jest zdrowy rozsadek i to abyśmy wychowali nasze dzieci na szczęśliwe osoby. Wszystkim DZIECIOM tym małym i dużym, życzę radości, miłości i szczęśliwości.
częściowo z praktyki, częściowo z teorii. Jeżeli chodzi o IQ 160, to drugiego dziecka w klasie nie będzie. Nie wiem jak teraz, ale społecznie to najbardziej fatalne. Podobno ludzie inteligentni mogą z każdym się dogadać, ale nie na każdy temat. Wspomnę o dzieciach autystycznych i Aspergera. Nie ma się prawa, ale dzieci w pewnym momencie zaczynają dokuczać ze względu na wybiórcze zainteresowania. Zainteresowania nie są dużym problemem.. Szkoła jest ogólna, średnia ogólna, ale później można realizować swoje zainteresowania i dobrze to wychodzi. Z kolei jeżeli chodzi o efekty, to nie widać. W USA przy ogólnie wysokich zarobkach przeciętnych uzdolnieni mieli super zarobki. Jeżeli takie ktoś daje wdanym roku.