Norwegowie i Polacy wychowują dzieci inaczej (choć oczywiście jedni i drudzy chcą dla nich jak najlepiej). My już wcześniej wiedzieliśmy, czego się spodziewać, ale i tak było zaskoczeniem zobaczyć to na własne oczy 😉 dzieci w norwegii
Podejście do wychowania, bezpieczeństwa dziecka oraz jego „zaniedbania” w Norwegii jest zupełnie inne niż nad Wisłą. Dla jednych to będzie zaleta, dla innych ogromna wada. Już nie raz słyszałam historie o polskich matkach, które zabierały dzieci z norweskich przedszkoli i szkół i wracały do kraju, bo czuły, że ich dzieci nie są tam bezpieczne i był to dla nich problem nie do przeskoczenia. Oczywiście nie był to jedyny powód powrotu, ale wymieniany jako jeden z głównych.
My od zawsze wychowujemy dzieci tak, żeby były „dzikie” i odważne, a jednocześnie potrafiły się zachować i były wartościowymi członkami społeczeństwa, więc norweski model wychowania jest nam bardzo bliski.
Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że jednych takie „ekstremalne” warunki zachęcą, a innych zniechęcą do emigracji. Dlatego zawsze podkreślam, że jesteśmy różni, nie każdy kraj do nas pasuje i Norwegia też nie jest krajem dla wszystkich, nie dla każdego będzie „rajem” – i to jest okej!
Warto wiedzieć to z wyprzedzeniem, jak najlepiej poznać kraj, do którego planujemy emigrować i podjąć świadomą, dojrzałą decyzję o kierunku emigracji.
Kilka przykładów z życia:
- Na szkolną wycieczkę nauczycielka zabiera grupę 25 dziewięciolatków oraz… pudło 25 noży finek. Na postoju rozdaje je dzieciom, a one bawią się nimi swobodnie i bezpiecznie, strugają patyki, robią wędki, figurki itp.
- Bardzo popularne są zajęcia stolarskie – zarówno w szkole podstawowej (ulubione zajęcia Romka!), jak i w osiedlowych domach kultury. I nie są to jakieś proste zajęcia typu młotek i gwoździe 😉 Tylko pracownia z prawdziwego zdarzenia, gdzie dzieci mają dostęp do prawdziwych elektronarzędzi i uczą się ich obsługi i pracy z drewnem.
- W szkole uczniowie biegają z kijami do baseballa, mają do nich swobodny dostęp, ale nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby kogoś uderzyć. Te kije są ogólnodostępne i nikt się nimi specjalnie nie przejmuje. Zaskoczyło mnie to, bo wiem, jakie pomysły mają dzieci w tym wieku i jestem pewna, że ani w mojej szkole, ani w polskiej szkole syna coś takiego by nie przeszło.
Gdy dziecko dostaje tutaj kolejno łopatkę, kij bejsbolowy, nóż, piłę, siekierę – to wraz z nimi dostaje sygnał „ufam ci i wierzę, że będziesz dbał o bezpieczeństwo swoje i innych” – i to procentuje.
- Chłopaczek w wieku Romka, na oko 10 lat, sam pływa pontonem z silnikiem na drugą stronę jeziora, żeby przywieźć kolegę. I mowa o największym w Norwegii jeziorze Mjøsa, a nie o jakimś małym bajorku 😉 Chłopiec miał na to pozwolenie dziadka – to on go przyprowadził na przystań, przygotował i wyprawił – najwyraźniej darzył go dużym zaufaniem i pozwolił popłynąć samodzielnie.
- Trekking jest tutaj na porządku dziennym, a dzieci od małego chodzą z rodzicami po górach. Z tą różnicą, że norweskie szlaki nie są tak dobrze przygotowane jak szlaki, do których przywykliśmy w Polsce. Te norweskie są surowe, „dzikie”, nieprzygotowane, pełno na nich kamieni, błota i niebezpiecznych odcinków. Norwegowie uważają, że ma to swój urok, więc nikt ich specjalnie nie przygotowuje i nie zabezpiecza. Zabezpieczania i barierki też są tylko w najbardziej uczęszczanych i niebezpiecznych miejscach. We wszystkich pozostałych każdy musi liczyć na swoje umiejętności i zdrowy rozsądek.
- Wiele miejskich placów zabaw nawiązuje do gór i wspinaczki – tak jak ten na zdjęciu. Ścianka wspinaczkowa (bez zabezpieczenia) miała tam wysokość około 3,5 metra. Brak ograniczenia wiekowego, więc tak naprawdę wszystko zależy od sprawności dziecka. Zresztą nie ma się co dziwić, bo już w przedszkolach i I klasie dzieci swobodnie łażą po drzewach i wspinają się na wysokość dachu. Nauczyciele nie dość, że ich nie powstrzymują, to jeszcze chwalą je i kibicują 🙂
- Jak wygląda park linowy dla dzieci od 115 cm wzrostu? Pięknie położony, ogromny, zawieszony w koronach sosen. Kiedy mój mąż i syn tam weszli, okazało się, że trasa szybko się wznosi i niektóre przeszkody znajdują się na wysokości 3-4 piętra! Fakt, trasa była bardzo dobrze przygotowana i zabezpieczona, ale osoba z lękiem wysokości (jak ja) po prostu nie da rady z niej skorzystać i przejść razem z dzieckiem.
- …A tuż obok nastoletnie dziewczynki rzucały sobie do tarczy dwustronnym wikińskim toporem.
Ot, norweska tradycja, sport jak każdy 😉
To nie są jakieś miejskie legendy zaczerpnięte z internetu, tylko sytuacje, które widzieliśmy tu na własne oczy w ciągu 3 miesięcy, odkąd tu mieszkamy.
W norweskim systemie edukacji jest mniej przymusu, a więcej pokazywania konsekwencji i nauki na własnych błędach. A to się przekłada na podejście nauczycieli, rodziców i dziadków: mocno wyluzowane z naszego polskiego punktu widzenia, pełne szacunku i zaufania.
Wychowanie w zgodzie z naturą również ma ogromne znaczenie w Norwegii – z respektem, ale też z odwagą. Religia jest praktycznie nieobecna w życiu norweskich rodzin, a cała sfera duchowa przeniesiona jest właśnie na kontakt z naturą, bycie dobrym człowiekiem i częścią społeczeństwa, a także dobry kontakt ze sobą i rozumienie własnych emocji.
U młodszych dzieci (przedszkole, 1. klasa naszej córki) jeszcze tego tak nie widać, ale już w 4. klasie syna było widać to gołym okiem. Oczywiście ogromne znaczenie ma tu czas i rozwój społeczny dzieci. Z czasem staje się do dla nich naturalne i oczywiste – dlatego tak pozytywnie zaskoczyło mnie to, jak dzieci z klasy Romka powitały go w nowej szkole. Więcej na ten temat pisałam tutaj:
W każdym razie widać wyraźnie, że ten proces przebiega tu zupełnie inaczej niż w Polsce i norweskie nastolatki po prostu „sięgają wyżej”. A norweskim rodzicom o wiele łatwiej jest NIE kontrolować, tylko towarzyszyć dziecku, obserwować je i wspierać.
Kiedy mieszkaliśmy w Polsce, też staraliśmy się wychowywać dzieci w ten sposób.
Od zawsze dajemy im mnóstwo wsparcia i swobody, przekraczamy granice, kibicujemy i dodajemy odwagi, kiedy wspinają się na drzewa i skały… i gryziemy w język, żeby nie mówić „zaraz spadniesz!” 😉 To, że sama mam lęk wysokości, nie oznacza, że muszę go przekazywać naszym dzieciom. Wręcz na odwrót: robię wszystko, aby one się nie bały.
W każdym razie w Polsce i tak już mocno odstawaliśmy pod względem takiego „dzikiego” wychowania, jednak po przeprowadzce widzę, że norweskie dzieci są wychowywane jeszcze bardziej ekstremalnie 😀 A jednocześnie zupełnie nie widać w tym szaleństwa i głupiej brawury – tylko właśnie bardzo dużo spokoju, rozsądku, sprawności, wiary we własne siły, znajomości zasad bezpieczeństwa i swoich mocnych i słabszych stron. To dla mnie przedziwne i zaskakujące połączenie.
Cieszę się, że nasze dzieci będą wychowywały się w tym środowisku i będą miały takie wzorce wokół siebie – jestem pewna, że też na tym skorzystają! 🙂
Jeśli mieszkacie w Norwegii (lub innym kraju skandynawskim) i znacie więcej takich „ekstremalnych” przykładów, dajcie znać w komentarzu ↓
dowiecie się na Instagramie bloga Ronja.pl
Trzymajcie się!
dzieci w norwegii
Polub go lub udostępnij:
.
Napisz komentarz poniżej ↓
Dziękuję!
dzieci w norwegii
SPRAWDŹ, CZY POTRZEBNY CI
PLASTEREK DLA RODZICA:
dzieci w norwegii
7 komentarz
Pani Ireno, w tym roku wakacje spędziliśmy na kempingach w Szwecji. Leżąc w przyczepie o szukając info o Skandynawii trafiłam na Pani blog, który bardzo polubiłam.
Polskie dzieci, które na codzień mają utrudniony dostęp do noży, skakania, wtyczek elektrycznych, wody, ogólnie samodzielności, nie potrafią z nich korzystać, dlatego ich zachowania są nieobliczalne. W Polskim przedszkolu dzieciom zabrania się biegać, chodzą wszędzie parami pod sznurek, a dla rodziców najważniejsze jest, że sobie guza nie nabiło! A później mamy tyle zachowań ryzykownych, gdzieś dzieci musza dać upust swoim potrzebom samodzielności.
Pozdrawiam i życzę szczęścia w Norwegii.
Ps. Mamy Holendrów za przyjaciół. Oni się śmieją, że rozpoznają Polaków po tym, że ich dzieci zawsze noszą czapkę.
Bardzo mi się podoba tekst:) I norweskie wychowanie:) I potwierdzam, że rozmowa z dziećmi i tłumaczenie konsekwencji są najlepszą drogą do stosowania przez dzieci zasad bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku. Jestem nieraz pozytywnie zaskoczona kiedy moje starsze dzieci (12 i 9 lat) opowiadają mi przebieg dnia w szkole albo na zewnątrz ( co robili, czego nie robili i dlaczego) i jak komentują niektóre pomysły rówieśników:)
My staramy się wychowywać dzieci bardziej po „norwesku” niż polsku. Nasze córki, 3 i 6 lat dawno temu miały w ręku wkrętarkę, wiertarkę, śrubokręty, czy ostre noże przy krojeniu warzyw.
Ostatnio przygarnęliśmy dzieci na wakacje, mąż dał 8, i 10- latkowi siekiery i poszli przygotować drewno na ognisko. Rodzice byli trochę zszkoowani, szczególnie.widząc zdjęcia pięknej 8-latki z siekiera w ręku.
Ale tak szczerze, to widzę, że moje pokolenie (roczniki 80) miało dostep do wszystkiego, wręcz się od nas pewnych rzeczy wymagało. Ja wychowywałam się na wsi i mój brat w wieku 10 lat jeździł samochodem, ciągnikiem, potrafił rozpalać ogień, itp. Mój tata do dziś puszcza moje córki wszędzie i nie widzi w tym problemu, ale dla równowagi, mama dostaje zawału 🙂
Cudne rzeczy piszesz 🙂 Podpatruj koniecznie na czym to polega, że norweskie nastolatki mają tyle zdrowego rozsądku. Podejrzewam, że na pewno kwestia tego zaufania od małego, traktowanie jak człowieka, a nie jak dziecko (taki skrót myślowy). Tak sobie kombinuję, że taki podstawy rodziców i nauczycieli dają duże większe poczucie własnej wartości, niższy poziom frustracji i agresji. Chociaż to pewnie jest duże uproszczenie. Bardzo jestem ciekawa, co zaobserwujesz 🙂 Pozdrawiam ciepło 🙂
Ale 9latek to duże dziecko przecież (trochę nie dziwi mnie ta finka – dziwiłaby mnie gdyby to były przedszkolaki).
Stolarską pracownię w szkole miałam w Polsce – od 4 klasy podstawówki – taką na serio. Może potem zniknęły, ale serio – w PL były 🙂
Gorzej z tym brakiem zabezpieczeń – moje dziecko na wszystko się wspina i niestety nieraz się boję. I czasem mówię, by uważał…
Dzień dobry,
dopiero trafiłam na blog i akurat na ten artykuł.
Myślę, że to, o czym piszesz to stan ducha rodziców, nie szerokość geograficzna. Moje niespełna 2 letnie dziecko samo smaruje sobie kanapki masłem (zwykłym nożem stołowym), pije ze zwykłego kubka, używa normalnych, szklanych talerzy i miliona innych rzeczy, których i my na codzień używamy. Wspina się gdzie potrafi i przyznam, że rzadko zdarza się, by zrobiło sobie krzywdę. Dzieci mają ogromny instynkt samozachowawczy. Gdy nauczy się je troski o siebie i innych, świetnie wiedzą jak się zachować. To my dorośli nieświadomie zaburzamy ich zdrowy rozsądek.
Pozdrawiam <3