Ileż razy słyszeliśmy te słowa, zanim wyprowadziliśmy się od rodziców! Oczywiście wszystko dla naszego dobra i po to, aby potem nie usłyszeć: a nie mówiłam? 😉
Zawarty w tytule związek frazeologiczny stosuje się, kiedy ktoś robi coś niekorzystnego dla siebie tylko po to, aby podkreślić swoją niezależność lub zrobić komuś na złość, rozdrażnić, dokuczyć… byle nie ustąpić.
Oczywiście uwagi naszych rodziców nie zawsze odnosiły się do braku czapki na głowie, jednak dziś potraktuję ten frazeologizm dosłownie.
Bo kiedy zostajesz rodzicem, karma wraca 😉
W paskudny, ponury jesienny poranek, kiedy nawet ulubiona kawa wypina się na Ciebie, smakuje jakoś kwaśno i nie jest w stanie postawić Cię na nogi, Twoje dzieci tuż przed wyjściem do żłobka lub przedszkola oświadczają, że sweter jest do bani, rękawiczki są passé, czapka gryzie, szalik powoduje odruch wymiotny, a kurtka to już w ogóle szczyt wszystkiego! Aaaa!
Zatykasz uszy, aby nie słyszeć tego wrzasku i liczysz do dziesięciu, bo zaraz szlag Cię trafi. Za jakie grzechy? – myślisz. Nie dość, że jesień totalnie Cię w tym roku zaskoczyła i poczęstowała bezlitosnym ciosem poniżej pasa, to jeszcze czekają Cię negocjacje z trudnym przeciwnikiem. Bo na siłę przecież nie ubierzesz, nie po drodze Ci z tym. Tylko czy te kochane dzieciaczki choć raz nie mogłyby ubrać się bez awantur?
Jest też alternatywna wersja tej historii:
Zdążyłaś już trochę poznać swoje dzieci i więc wiesz, co im służy. Masz 100% pewności, że nie jest to ani czapka, ani rękawiczki. Hartujesz je, dbasz o ich odporność, przetrwaliście we względnym zdrowiu kilka jesienno-zimowych sezonów i na własnej skórze przekonałaś się, że przyczyną przeziębienia o wiele częściej jest przegrzanie niż wychłodzenie.
Dlatego szlag Cię trafia, kiedy teściowa tuż przed wyjściem na niedzielny spacer, pełna dobrej woli wciąga przez głowę protestującemu brzdącowi dodatkowy puchaty sweterek. I już nawet nie zwracasz uwagi, kiedy sąsiadka kolejny raz truje, że dziś bardzo wieje, a Twoje dziecko wychodzi z domu bez czapki.
Czy zawsze wiemy lepiej?
W naszej kulturze mocno zakorzeniło się ignorowanie odczuć dziecka dotyczących temperatury. Oczywiście kieruje nami troska oraz lęk przed przeziębieniem, zapaleniem płuc i odmrożeniami i to dlatego narzucamy dziecku swoje zdanie: Brr! Ależ mi zimno. Tobie na pewno też. Ubieraj się szybciutko. Gdzie Twoja czapka i rękawiczki?
Zimą często widujemy na ulicach dzieci ubrane tak grubo, że trudno im się ruszać. Tymczasem spocone dziecko jest bardziej narażone na przeziębienie.
Niechęć do ubierania się to wbrew pozorom dość powszechna sprawa u dzieci. Zresztą nie tylko temperatura może grać tu główne skrzypce. Dlaczego dziecko nie chce się (ciepło) ubrać? Zazwyczaj z 3 powodów:
1) Pierwszy i oczywisty: dziecku jest za ciepło
Każdy z nas ma nieco inny zakres tolerancji temperatur. Dziecko zimnolubne może mieć mamę zmarzlucha i na odwrót.
Po co nam te wojny o sweter, czapkę i rękawiczki? Czy nie lepiej czasem wyluzować i zaufać dziecku? Ono potrafi i ma prawo decydować o sobie, w swoim zakresie tolerancji temperatur. I o ile z niemowlakiem raczej nie pogawędzisz na ten temat, to już dwu- lub trzylatki potrafią jasno zakomunikować czy jest im za zimno czy za gorąco.
I nie, nie chodzi o to, żeby, cytuję: pozwalać dziecku na wszystko czy nie zakładać kurtki, butów ani czapki przy – 20 stopniach mrozu, tak jak kilka osób zasugerowało pod tym tekstem (część na blogu, ale o wiele więcej w kilku grupach na Facebooku). Chodzi o to, aby kierować się zdrowym rozsądkiem i wyznaczyć równie rozsądne granice. Dać dziecku możliwość wyboru w tych ramach – zdecydowanej większości dzieci to naprawdę wystarczy.
Takie zasady stosowane są m.in. w wielu mądrze prowadzonych przedszkolach, w tym w placówkach Montessori, o których więcej pisałam tutaj:
>> Montessori – wolność czy samowola? Czy brak kar i nagród oznacza brak granic?
W przedszkolach tych często nie stosuje się systemu kar i nagród. Obowiązują natomiast jasno sformułowane i powszechnie znane wszystkim dzieciom zasady, za których złamanie grożą naturalne lub logiczne konsekwencje. Na pewno Wy również stosujecie je w domu na co dzień, choć być może nieświadomie 😉
W przypadku temperatury świetnie sprawdzają się konsekwencje naturalne, na przykład: jeśli nie ubierzesz się ciepło, zmarzniesz. Takie konsekwencje wynikają w sposób naturalny z sytuacji i wymagają od rodziców niewielkiego zaangażowania, poza – być może najtrudniejszym – powstrzymaniem się od wyręczania dziecka i ratowania sytuacji 😉 Dzieci mają okazję uczyć się na własnych błędach.
Kiedy dziecko nie chce założyć czapki czy rękawiczek – okej, niech wyjdzie na dwór bez nich, ale wspólnie ustalmy, żeby czekały one w pogotowiu w kieszeni dziecka lub rodzica. Jeśli na zewnątrz rzeczywiście jest zimno, nie upłynie minuta, a dziecko poczuje to na własnej skórze i samo poprosi o brakujące elementy garderoby 😉 Spróbujcie!
2) Ubranie „gryzie” dziecko
Dziecko może być również wyjątkowo wrażliwe – wówczas ubranie gryzie jego ciało lub jego wybrane części, krępuje ruchy itp.
W tym tygodniu uczestniczyłam w warsztatach na temat wrażliwości u dzieci prowadzonych przez Agnieszkę Stein. Niechęć do ubrania, wrażliwa skóra, wrażliwość na dotyk, dźwięki, zapachy, podobnie jak specyficzne upodobania dotyczące ulubionej temperatury, to tylko kilka przykładów takiej wyjątkowej wrażliwości.
Nie wszystkie wrażliwe dzieci wymagają terapii, jednak jeśli zachowanie potomka wyjątkowo Was niepokoi, warto wybrać się na diagnozę w kierunku zaburzeń integracji sensorycznej.
3) Dziecko chce podkreślić swoją niezależność
W 1966 roku Jack W. Brehm opublikował teorię reaktynacji, inaczej teorię oporu psychicznego, mówiącą, że im więcej swobody i możliwości działania odbierzemy człowiekowi (w tym przypadku – małemu człowiekowi), tym większym oporem zareaguje.
Na złość mamie odmrożę sobie uszy! A co, niech ma, niech powie: „a nie mówiłam?”. Nie będzie mi rozkazywała, niech się martwi i niech ma za swoje.
Chcielibyśmy wierzyć, że nasze dzieci nigdy nie zaszkodzą same sobie z powodu głupiej przekory, ale niestety często to my sami zasiewamy nasiona tej przekory, decydując za dzieci w każdej dziedzinie życia, stawiając zbyt wąskie i restrykcyjne granice.
Czasem to trudne dla rodzica, ale warto dać dziecku wybór. Nie podważać jego zdania, pozwolić mu poznać sygnały, które wysyła mu ciało i decydować o nim.
A po drugie – warto hartować dziecko.
Hartować, hartować i jeszcze raz hartować 😉
W Finlandii wizyty w saunie to rodzinny rytuał. Rodzice hartują już kilkumiesięczne dzieci, na przemian w saunie i zimnej wodzie. Nieco starsze dzieci wybiegają z sauny i dają nura wprost do śnieżnej zaspy! 🙂
Z kolei w skandynawskich przedszkolach dzieci większość dnia spędzają na zewnątrz, niezależnie do pogody. Przeczytajcie wywiady z mamami z Norwegii i Szwecji:
>> Polka na dalekiej północy – wywiad z Martą ze Szwecji
>> Polka na dalekiej północy – wywiad z Magdą z Norwegii
U nas w domu to ja jestem zmarzluchem. Natomiast Mąż, Romek i Irka są wyjątkowo zimnolubni. Muszę uważać na krany w łazience i kuchni, bo woda, która dla mnie ma idealną temperaturę, parzy resztę rodziny jak wrzątek 😉 Mąż od urodzenia hartował nasze dzieci po swojemu, a ja przystałam na to z radością. W przypadku Romka efekty są rewelacyjne – choruje naprawdę rzadko i lekko przechodzi choroby. Przez cały zeszły rok opuścił w przedszkolu maksymalnie 5 dni. Irka od urodzenia (czyli od lutego) w ciągu dnia śpi na balkonie, kapie się w chłodnej wodzie i często pełza na golasa. Jednak ma dopiero 8,5 miesiąca i wciąż jest karmiona piersią, więc jeszcze niewiele mogę powiedzieć o jej odporności.
Jakie dzieci Wam się trafiły: zimnoluby, zmarzluchy, a może wyjątkowo wrażliwe egzemplarze? Jak sobie z nimi radzicie? I jakich argumentów używacie w rozmowach z troskliwymi babciami?
Trzymajcie się ciepło 😉
.
.
Fot. tytułowa – Adobe Stock (CC)
Udostępnij ten tekst!
Będzie mi miło 🙂 Dziękuję!
To również może Cię zainteresować:
[postblog post=”8450″]
[postblog post=”7027″]
[postblog post=”7482″]
23 komentarzy
I teraz przyznam się bez bicia, ja matka z dalekiej północy… ostatnia gorączka niewiadomego pochodzenia prawdopodobnie wynikała z jednej warstwy sweterka za dużo 😀 Była to typowa jednodniówka, która wzbudziła uśmiech u lekarza, do którego udałam się po serii marudzeń Stwórcy. Ale druga sprawa, Gizmolove ma od miesiąca kaszel, którego nie mogę wyleczyć, może stąd ta reakcja.
Tak czy siak wszystko co piszesz, to racja. Tutaj dzieciaki zimą biegają po przedszkolu na boso i nikt się nie dziwi. Hartowanie, hartowanie, hartowanie, a nie bezmyślne kiszenie w domu 😉
Ściskam!
Przyznawaj się śmiało, tu nie biją 😉
Właśnie sama leczę u siebie choróbsko, którego nabawiłam się z przegrzania – naczekałam się w kolejce w pełnym rynsztunku, a na dodatek z Irenką w nosidle, więc nie miałam jak się rozebrać. Potem wyszłam na chłód i choroba gotowa. Irka też choruje, po raz pierwszy tak na poważnie. A jeszcze do tego wszystkiego ma zapalenie spojówek 🙁
A te gołe stopy, dłonie i głowy cały czas nie dają mi spokoju – z jednej strony powtarzano nam przez lata, że ciepło tą drogą „ucieka” z ciała, a z drugiej jest mnóstwo przykładów ludzi (w tym również skandynawskich dzieci), którzy jakoś sobie z tym radzą.
Bardzo mądre podejście.
Póki moja Zosia nie jest w stanie mi powiedzieć jak się czuje (albo zbuntować się przed kolejną warstwą sweterków), ubieranie jej w taką pogodę jak mamy teraz jest dla mnie męczące. Nigdy nie wiem jak ją ubrać. Sama jestem okropnym zmarzluchem więc staram się patrzeć raczej przez pryzmat termometra zewnętrznego niż własnych odczuć, ale nigdy nie jestem w100% pewna czy nie jest jej za zimno albo za ciepło… 😉
Też jestem zmarzluchem, ale zawsze powtarzam sobie, że dzieci są w nieustannym ruchu, więc pewnie im cieplej 😉
Dla mnie trudny temat. Z jednej stron y wiem przeciez, ze czlowiek sie nie „przeziebia”, tylko ulega atakowi wirusow. Z drugiej strony wiem, ze wyziebienie organizmu moze obnizyc jego odpornosc, a podobno 80% ciepla ucieka przez skore glowy. Sama czapki nie nosze, chyba ze minus dwadziescia. Z trzeciej strony wiem, ze ich kolejna choroba to moj bezplatny urlop, bo platne dziesiec dni juz wyczerpalam w marcu, wiec sie boje i nie mysle racjonalnie. Nigdy nie lubilam kapci, chodze na boso w domu i jesli sie da poza, moje dzieci tez moga. Ale ta czapka. Rekawiczki chca sami, bo rano, na rowerze zimno w dlonie. A o ten sweterek i czy jednak nie zapiac kurtki pytam przynajmniej raz po wyjsciu. I roznie to bywa – czasem zapinam mimo protestow, czasem zdaje sie na opinie dziecka. Niekonsekwentna jestem.
Ja uwielbiam czapki i szaliki, ale np. mój Mąż w ogóle ich nie używa. Codziennie mam naoczny dowód, że ludzie odczuwają tę samą temperaturę w przeróżny sposób, więc dopuszczam możliwość, że dzieci będą miały upodobania podobne do męża. Tym bardziej, że już teraz kąpią się w o wiele chłodniejszej wodzie niż ja.
Jasne, że nie pozwoliłabym Synowi wyjść do przedszkola bez kurtki, tym bardziej, że codziennie spędzają na dworze około 3 godzin. Na szczęście nie mieliśmy jeszcze okazji o to „walczyć”. Jednak jeśli chodzi o tzw. akcesoria (czapka, szalik i rękawiczki), to dajemy wolną rękę. Zresztą syn chodzi do przedszkola Montessori, gdzie dzieci ubierają się samodzielnie, więc jeśli nie założą tych dodatkowych elementów, to i tak nikt ich nie przypilnuje. Nauczyciele ustalili to z rodzicami. Wychodzą z słusznego założenia, że dzieci muszą same nauczyć się rozpoznawać swoje potrzeby i reagować – odpowiednio ubierając się lub rozbierając.
Mam nadzieję, że hartowanie wyjdzie dzieciakom na dobre.
” Wychodzą z słusznego założenia, że dzieci muszą same nauczyć się rozpoznawać swoje potrzeby i reagować – (…).” – podoba mi sie. To takie zaprzeczenie helicopter parenting czyli „Mama i tata wiedza co dla Ciebie, dziecko, najlepsze”. Jesli nie samo hartowanie to wlasnie to powinno im wyjsc na dobre. 🙂 Montessori znam niestety tylko ze slyszenia i z … widzenia, bo przechodze czasem obok centrum szkoleniowego i maja na oknach wystawione rozne cudenka na zajecia z dziecmi jak przypuszczam.
Cześć! Przypadkiem trafiłam na tego bloga i chyba zostanę na dłużej 🙂
W jakim to przedszkolu dzieci spędzają 3 godziny na dworze? Bardzo chciałabym posłać mojego Tymka właśnie do takiego przedszkola ale niestety jeszcze na takie nie trafiłam 🙁
Sama prawda w Twoim wpisie 🙂 Ja na szczęście weszłam z córką w etap, że czapka jest fajna i muszę ją założyć, bo wcześniej ciągle ją ściągała 🙂 Sama uwielbiam czapki teraz i głupia byłam, że nie chciałam mojej mamy słuchać. Może nie miałam wtedy idealnej czapki, którą bym zaakceptowała? Kto wie 🙂
To chyba zmienia się z wiekiem 😉 Może chodzi o inny metabolizm? Pamiętam, że w podstawówce biegałam bez czapki i szalika, w rozpiętej kurtce, a teraz owijam szyję jak tylko temperatura spada poniżej 10 stopni, bo jakoś tak mi nieprzyjemnie 🙂
Czytałam teksty o „hartowaniu” dzieci w skandynawskich przedszkolach i rzeczywiście widać, że my, Polacy, mamy wielki problem z określaniem ciepłoty ciała. Pamiętam, jak mi mamma tłumaczyła, że kiedy sama została matką, wiedza na temat pielęgnacji była żadna, a te kobiety, które czytały książki dot. wczesnego macierzyństwa, powtarzały nieaktualne schematy i jednym oraz drugim tak zostało. A później zaczęły przenosić to na swoje dzieci i wnuki, niestety. Fajnie, że nasze pokolenie ma dostęp do wiedzy, ale też do internetu, w którym można skonfrontować kosmopolizm życia
Mamy szansę porównać, że gdzie indziej jest totalnie inaczej „i jakoś żyją” 😉 Aczkolwiek ważne, aby rozpocząć to hartowanie jak najwcześniej, najlepiej już o niemowląt. To jest długa droga. Jeśli na początku będziemy stosować metody poprzedniego pokolenia, a potem nagle przestawimy się na „zimny wychów”, to faktycznie może się to skończyć chorobą.
Jesień, słoneczko przyświeca, jest chłodno, ale miło. Wiadomo, Polska złota jesień. Sytuacja była wczoraj. Spacerujemy z Prezesem, ten ściąga czapkę, nie chce jej założyć. Chowam czapkę do kieszeni i idziemy dalej. Znad przeciwka idzie starsza Pani i nas obserwuje … „a czapeczka gdzie?” rzecze, „a w kieszeni” odpowiadam.
„Nie powinna być na głowie?”
„nie musi, jest ciepło”
„ale będzie chory”
„nie będzie”
„co to za metody?”
„a Pani czapeczka gdzie?” – pytam już wkurzona, że jakieś babsko znów ma problem (w naszym mieście chyba tylko Prezes chodzi bez czapki, a inne dzieci w puchowych kombinezonach o.O)
„ale ja jestem starsza”
„tak, ale Pani też może od braku czapki zachorować … Do widzenia…”
Odeszłam … nie da sie tego wytrzymać!
„co to za metody?” Phi! Też bym się wkurzyła. Aż się wierzyć nie chce, że takie dialogi się zdarzają. Słyszę i czytam o tym wszędzie, ale sama jeszcze nie miałam przyjemności 😉
Najtrudniejsze w tym wszystkim jest przekonanie dziadków. Żadne argumenty do nich nie trafiają, a czasami jak przytakują to i tak mam wrażenie, że jak wyjdę i zostawię z nimi dzieci, to zrobią to co uważają za słuszne.
Często łapię się na tym, że wychodzę z domu bez czapki ale córce już każę założyć. Wtedy ona mnie pyta gdzie jest moja i albo obie idziemy w czapkach albo żadna. Ale jest w tym coś rozczulającego, kiedy ja gdzieś wychodzę a moja mama mówi: tylko czapkę załóż bo zimno ?
Mamy z tego nie wyrastają 😉 W dzieciństwie to irytuje, a „na starość” rozczula.
Ja od dziecka zawsze byłam chorowita. Tzn my byliśmy – mam brata bliźniaka, więc gdy jedno chorowało, drugie chorowało do kompletu 😉
Tak naprawdę, odporność poprawiła się dopiero po tym, gdy sama zaczęłam pracę w przedszkolu – pierwszy miesiąc przechorowałam cały, łapiąc od dzieciaków dosłownie wszystko. Teraz – jestem przeziębiona pierwszy raz od połowy lutego – to dla mnie niezwykły wyczyn! 😀
Gratuluję odporności! I zazdroszczę brata bliźniaka 🙂 A te przedszkolne wirusy to jakiś koszmar, w takiej wylęgarni chyba mutują na potęgę! 😉 Wprawdzie nasz syn przechodzi je lekko, ale cała reszta rodziny pada jak muchy i przez dwa tygodnie nie może się wygrzebać.
Mam w domu 20mc zimnoluba. Urodził się w lutym, po tygodniu zaczęliśmy wychodzić na spacery i ani razu nie założyłam mu rajstopek, czym wzbudzałam oburzenie wśród cioć 🙂 A kiedy w piękny majowy dzień wystąpił z gołymi stópkami usłyszałam, że „zabrakło rodzicom na skarpetki” 🙂 Na początku byłam zielona w temacie ubierania mojego smyka, ale szybko dał mi do zrozumienia, że jest mu za gorąco – płakał od razu po włożeniu kombinezonu i uspakajał się dopiero na dworze, przy wejściu do sklepu to samo – ryk i cisza na zewnątrz 🙂 Skończyło się na tym, że ubierałam go przy otwartym oknie, a po wejściu do sklepu rozbierałam 🙂 Do dziś nie mogę zrozumieć mam, które same robią zakupy w sweterku,czy nawet krótkim rękawku a dziecko zostawiają w wózku w całym umundurowaniu.
Teraz mój synek też komunikuje, kiedy jest mu za gorąco, np. rozpina sobie kurtkę, czy tak, jak dziś nie dał włożyć sobie rękawiczek, po czym w trakcie spaceru poprosił o nie, by po 20 minutach zdjąć (rączki mu się zagrzały, więc oddał rękawiczki). Niestety nadal nie mogę przetłumaczyć babciom, że gorsze jest przegrzanie. Zawsze im mówię, że jak przy +10 włożę mu zimową kurtkę, to w czym będzie chodził przy -10? I na sławetne „bo mu nawieje” czasem odpowiadam pytaniem „czego? Piasku?” 🙂 Czasem spotykam się też ze wzrokiem pełnym politowania od moich koleżanek, kiedy mówię, że mały ma katar, a kilka dni wcześniej widziały go z gołą głową (tylko nie wiedzą, że np wcześniej matka zafundowała mu godzinę w przychodni, czy kontakt z przeziębionymi dziećmi).
U mnie mąż, syn i najmłodsza córka są ciepłolubni. Córa jest non stop tak gorąca jakby miała gorączkę. Całą zimę chodzi w letnich, bawełnianych, cienkich getrach i krótkim rękawie. Cały czas jest jej gorąco i rozbiera się ze wszystkich warstw tuż po wejściu do przedszkola czy domu. Hartowanie pełną gębą. Starsza córka i ja wolimy miłe ciepełko.
Gorąca dziewczyna z Twojej córeczki! 🙂 To ciekawe jak te temperaturowe upodobania mogą się różnić w ramach jednej rodziny.
A propos mojego męża, to też jestem mu ogromnie wdzięczna. Z ilością ubrań nie przesadzam, ale pewnie kąpałabym dzieciaki w gorącej wodzie 😉 Na szczęście to mąż zawsze nalewa im wodę do kąpieli, więc ten problem odpada.
To proste do wytłumaczenia – geny. Mąż dał je Emce i Cyprkowi, a ja Paulince 🙂