Głupi zawsze ma szczęście! Trafiło się ślepej kurze ziarno! Mąż taki fajny, dzieci takie zdrowe, śliczne i bezproblemowe, a ona – istna królowa domowego ogniska.
Podobno najszczęśliwsi są ludzie najmniej zazdrośni (to słowa Aldony Różanek).
Cóż, ja na szczęście nikomu zazdrościć nie muszę, bo też jestem szczęściarą! 😉
Zapnijcie pasy, bo dziś, na przekór jesieni, porwałam się na wpis optymistyczny i ekshibicjonistyczny. Może nawet trochę motywacyjny. Ajajaj!
A wszystko dlatego, że jestem szczęściarą. Mam w życiu farta. Jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą.
Czuję ogromną wdzięczność za to całe szczęście. Zwłaszcza za rodzinę, którą założyłam. Choć ona też nie spadła jak manna z nieba, bo przecież najpierw musiałam tego męża złapać! 😉 Poznać się, porozumieć, podszkolić język, potem przez długi czas trwać w związku na odległość, tęsknić, czekać, aby w końcu ściągnąć go do Polski ponad 2000 km, kilka lat walczyć z biurokracją i udowadniać, że nasze małżeństwo nie jest fikcyjne.
To naprawdę wiele daje. Choćby tyle, że teraz nie chce nam się kłócić, bo obydwoje wiemy, jak wiele wysiłku włożyliśmy w to, żeby być razem. To samo dotyczy dzieci: o nich też marzyłam przez wiele lat przed tym, zanim się pojawiły. Może dlatego łatwiej przychodzi mi być łagodną i wyrozumiałą, nigdy nie podnosić głosu ani ręki.
Najważniejsze rzeczy osiągnęłam uporem i wytrwałością. I dobrze. Taka ze mnie niewdzięczna bestia, że pewnie nie potrafiłabym ich docenić, gdyby przyszły bez wysiłku.
Może dlatego drżę, że w każdej chwili to szczęście może runąć. Wiem, że to strach irracjonalny, ale to niczego nie zmienia. Bo zdrowie przecież mamy jedno i w dodatku za darmo – ono naprawdę trafiło się nam, jak ślepym kurom ziarno. Ciężka choroba to dla mnie coś niewyobrażalnego – choroba męża, moja, a zwłaszcza dziecka…
Ten lęk towarzyszy matkom codziennie. Głupia matka chciałaby się cieszyć swoim szczęściem, oddychać pełną piersią. Ach, jak bardzo by chciała!
Jednak woli się do tego szczęścia nie przyznawać. Wprawdzie nie jest zabobonna… ale przecież licho nie śpi! 😉 Nie jest też wierząca, ale gdzieś kiedyś usłyszała, że każdy otrzymuje taki krzyż, jaki jest w stanie udźwignąć. Czyli skoro nic naprawdę złego jej się dotąd nie przytrafiło, jest słabeuszem, jakżeby inaczej!
Głupiutka, szczęśliwa matka ma tę swoją małą, zdrową rodzinę, to swoje małe wielkie szczęście. Takie skromne, mało ambitne, a przecież najważniejsze. Celebruje je tak po cichutku, po kryjomu, bo lepiej nie mówić o tym głośno… Zresztą po co? Wystarczy spojrzeć wieczorem na spokojną buzię śpiącego dziecka i przytulić się do chrapiącego, padniętego męża.
Nie zawsze było tak sielankowo i słitaśnie, nie myślcie sobie 😉 Jak każda Kowalska mam w życiorysie kilka gorszych momentów: guz piersi, poronienie, śmierć, samotność (plus kilka innych, które zachowam dla siebie, bo nie chcę, aby bliskie mi osoby dowiedziały się o nich z bloga. Mój ekshibicjonizm ma swoje granice). Ale czy to są jakieś życiowe tragedie? Bez przesady. To raczej normalna kolej rzeczy, nieszczęścia, jakich wiele. Co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Poza tym wiele daje, jeśli problemy nie nadgryzają wszystkich sfer życia jednocześnie. Tarapaty przytrafiały się mi wyłącznie w życiu prywatnym, podczas gdy w szkole, na studiach, w pracy wszystko szło jak po maśle. To już coś.
Wprawdzie daleko nam do dostatku, do pierwszego zawsze brakuje, ale czy to ważne? Wiem, że wszystko się ułoży. Jeśli tylko będę zdrowa i silna – zapracuję. Prędzej czy później pewnie nawet wygram w Lotto 😉 To tylko kwestia czasu. Jasne, że pieniądze szczęścia nie dają, ale też nie zaszkodzą. Zresztą nie o kasę tu chodzi. Chodzi raczej o to, że jeśli coś dobrego ma się komuś przydarzyć – to będę ja. Ale ciii, lepiej nie mówić o tym głośno…
Jestem szczęściarą, choć chyba niczym sobie na to nie zasłużyłam. Mówią, ze karma wraca. A ja co? Niby pomagam na co dzień osobom w moim otoczeniu, wspieram przeróżne fundacje, pomagam ludziom i zwierzętom, oddaję krew, jestem zarejestrowana jako dawca szpiku… jednak wciąż czuję niedosyt (powiązany wpis: Mała wielka rzecz). Chciałoby się więcej, nie tylko po to, żeby pozbyć się tej paskudnej świadomości, że jeszcze nie zasłużyłaś na szczęście. Po prostu na dłuższą metę zaczynasz dostrzegać, że
„ Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli.
Albert Schweizer
Podobno dobrze jest zakończyć tekst mądrym cytatem 😉 Czuję niedosyt, więc dorzucę jeszcze jeden: powtórzę za Aldoną Różnek, że każdy dzień jest zaproszeniem do szczęścia.
Czy tak jak Wasze dzieciaki, potraficie dostrzec szczęście w drobnych, codziennych rzeczach?
Czy uczycie synów i córki jak zachować ten entuzjazm i stać się szczęśliwym dorosłym?
Doceniacie wybryki zbuntowanego potomstwa, dobry humor męża, każdą porę roku i każdy kolejny zwyczajny dzień?
Mam nadzieję, że celebrujecie chwile, nawet tak po cichutku, bez fajerwerków. Bo szczęście, tak jak miłość, przychodzi do tych, którzy są na nie gotowi.
13 komentarz
Boże, Renia, powinnaś prowadzić grupy wsparcia dla osób z depresją! Byłabyś siłą napędową! Mi poprawiłaś humor natychmiastowo! Mogę stwierdzić to, co Ty – przeszłam w życiu wiele ciężkich chwil, które wydawały mi się tragediami, a jednak minęły, przeżyłam je i żyję. Nie było to wszystko na darmo – mam cudownego Męża, rozwijam się, jesteśmy zdrowi i szczęśliwi, podróżujemy. To co, że nie mamy willi z basenem i śpimy pod namiotem a nie w hotelu na Seszelach? Wszystko w swoim czasie 😉 Dzięki Kochana,tego mi trzeba było w ten jesienny czas! ;*
:-* Ojejku, dzięki, aż się zarumieniłam do monitora!
Cieszę się, że pomogłam, ale o żadnych grupach wsparcia nie ma mowy, bo na co dzień jestem mega skrytą osobą. Pisanie takich tekstów jak ten to dla mnie ogromny krok poza moją strefę komfortu, a wypowiedzenie tych myśli na głos, i to PUBLICZNIE już w ogóle nie wchodzi w grę!
Zdaje się, że wczoraj miałam jakiś wyrzut pozytywnych hormonów ciążowych, który zaowocował takim ekhibicjonistycznym, szczerym wpisem 😉 Być może zainspirował mnie Synek, kiedy wyznał mi, że „pachnę miłością”, awww :)))
Zazdroszczę Ci tego podejścia do życia 🙂 Trzeba się z tym chyba urodzić albo wyrobić w sobie nawyk radości życia. Życzę Ci dużo małych i dużych radości – bardzo podnoszący na duchu post.
Gdzie tam, ja się z tym na pewno nie urodziłam. Tak naprawdę doszłam do tego dopiero na krótko przed trzydziestką 🙂 To efekt lat obserwacji, przemyśleń, rozmów, przeżyć, lektur, filmów, słuchania muzyki, no i spacerów na słoneczku ;))) Tak naprawdę wokół jest mnóstwo inspiracji, a na każdego działa coś innego.
Trzymam kciuki za Ciebie!
Piękny wpis, bardzo ciepły, mądry a zarazem taki an luzie, trafiający w samo sedno 🙂 Ach nie zazdroszczę bo i ja jestem szczęściara. Też miałam dramaty mniejsze i większe, ale mam Rodzinę. A i chętnie bym z tobą napiła się kawki 🙂
Coś w tym jest, że ludzie moją się mówić głośno o tym, że są szczęśliwi, jakby samo przyznanie się do tego szczęścia miało moc destrukcyjną do przekreślania go. A żeby było jeszcze śmieszniej i mnie się czasami udaje samą siebie złapać na takim głupim myśleniu. Dobrze, że nauczyłam się je szybko identyfikować i likwidować z wprawą najlepszego komandosa. I też jestem szczęśliwa. Tak trzymajmy!
Ja potrafię cieszyć się nawet z długopisu, a mój facet jest przeszczęśliwy, bo mimo że obdarowuje mnie upominkami to ja i tak zawsze cieszę się tak samo z drobiazgu jak i czegoś większego… I z kanapki też! Warto cieszyć się w życiu nawet z tych najmniejszych rzeczy, bo jeśli nie będziemy ich dostrzegać, to co innego sprawi nam radość?
Ja również przez mniej przyjemne przeżycia parę lat temu zaczęłam doceniać małe rzeczy. Tak, jestem szczęściarą 🙂
Tak nas -mnie?chyba wychowano. „Nie ciesz się tak,bo dzień się skończy baranim śmiechem”, ” Dopiero Cię jeszcze życie nauczy jak dostaniesz w kość” „Nie zapeszaj” „Licho nie śpi”… I chyba nie ma ludzi,którzy żyją bez lęków, drobnych paranoi. Okazało się ostatnio,że nie jestem wariatka tylko nadzwyczajnej w świecie mam sobie cherofobie,czyli lęk przed uczuciem zadowolenia-i wcale to nie jest takie rzadkie. Nie żyje się z tym łatwo, trzeba uważać z glosniejszym smiechem- przecież LICHO NIE SPI,podświadomie obawiam się zawiści jakiejś … transcendentalnej. A życie dokarmiania lęki nieustannie,bo chociaż nauczyli spodziewać się najgorszego,to nadal bezbłędnie potrafi rozczarowac.To powoli wypiera z emocji, a wiek coraz bardziej zaawansowany również nie pomaga. Ale- jak to mawiała moja Babcia- nie wyczerpane źródło lęków i paranoi +hojny zapas na całe życie:)- co ją tam wiem,głodu i wojny nie przeżyłam. Cherofobiczni panicznie boją się dobrych rad: Myśl pozytywnie!, złotych myśli Przyciągają dobro! Itp. Pokręcona ta ludzka psychika, a rzeczywistość ją jeszcze …pokręca. Cieszę się, że są silne osobowości,które potrafią sobie z tym poradzic- tak dobrze,dzielnie i normalnie.
„najszczęśliwsi są ludzie najmniej zazdrośni ” dałaś mi do myślenia.. dziękuję. Bardzo pozytywny wpis.
I uśmiech z rana już mam 🙂 Bardzo pozytywna z Pani Kobieta!
Pięknie napisane! Ja w tym roku postanowiłam pięknie nastroić się na święta, celebrować każdy dzień grudnia, cieszyć się z tego co mam i prosić o to czego mi brak! I wierzę, że w Wigilię Bożego Narodzenia zdarzy się cud!
Pokrzepiające. W sam raz na moje egzystencjalne rozkminy. Wszystko mija, powtarzam to jak mantrę. I z czasem życiowe tragedie stają się trudnymi momentami. A później okazuje się, że możemy znieść jeszcze więcej. I że każdy moment, kiedy wszystko jest w porządku i można tak po prostu żyć, jest najwspanialszym cudem.