Norweski slow life ma swoje plusy i minusy. Kilka przykładów, żeby nie być gołosłownym
- List z Polski z ważnymi dokumentami szedł do mnie ponad 2 tygodnie (polecony priorytet!)
- Kupiliśmy kilka rzeczy w sieci i na każdą przesyłkę czekaliśmy około 2 tyg. Nawet na dostawę z Ikea, która leży dosłownie 10 km od nas Poza tym zawsze, gdy przyjeżdżał kurier, nasza paczka była JEDYNA w całej ciężarówce (więc takie terminy nie wynikają raczej z nadmiaru zleceń).
- Nadal nie załatwiliśmy wszystkich formalności związanych z emigracją, bo nie wszystko da się załatwić przez internet, a najbliższe wolne “numerki” w urzędach są dopiero w lipcu.
Patrzę na to w ten sposób, że jest to „cena” norweskiego slow life. Dzięki temu zdecydowana większość pracowników ma tu normalne godziny pracy, czas dla siebie i dla rodziny. Sumarycznie wszyscy na tym korzystają i to jest fair Może w jakimś stopniu dzięki temu jest tu więcej spokoju, życzliwości i uśmiechu?
W Warszawie mogłam zamówić książki wieczorem i już kolejnego dnia w południe czekały na mnie w punkcie odbioru… ALE ktoś musiał zarwać noc w magazynie, żeby je dla mnie przygotować. Często o tym myślałam. Czy naprawdę potrzebuję ich teraz, natychmiast?
Poza tym w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do bezpłatnych wysyłek powyżej 200 czy 300 zł. Tu w Norwegii dostawy są koszmarnie drogie: za samą dostawę mebli z Ikea zapłaciliśmy 1400 NOK, czyli około 700 złotych.
Czy te powszechne w sklepach internetowych darmowe wysyłki i skracanie terminów dostawy do 2-3 dni, czy nawet 24 h nie napędzają niezdrowej konkurencji, konsumpcjonizmu i kompulsywnych zakupów? Czy zakupy nie są bardziej przemyślane, jeśli wiesz, że będziesz musiała zapłacić za przesyłkę i poczekać na nią 2 tygodnie? I w końcu: jak tempo pracy przekłada się na samopoczucie całego społeczeństwa?
Do przemyślenia.
Jestem ciekawa Waszej opinii i obserwacji – zarówno z Polski, Norwegii i innych krajów.
Pogadajmy!
PS. Wyjątkiem jest chyba tylko praca przy taśmie – mój mąż może coś powiedzieć na ten temat Zajrzyjcie też do stories na Instagramie, opowiadam tam więcej o naszej pracy i codzienności.
Trzymajcie się!
1 komentarz
Zgadzam się z Tobą:) Uważam, że zagalopowaliśmy się w Polsce i wielu krajach i te terminy nas bardzo wyczerpują w ogólnym rozrachunku, a przynajmniej ja to bardzo odczuwam z mężem, ponieważ pracujemy w logistyce. Ostatnio o tym rozmawialiśmy, ze klienci wymagają dostaw w tak krótkim czasie, ponieważ firmy podpisują umowy, ze dostarczą towar w ciągu dwóch dni. Bardzo często tego terminu nie da się dotrzymać, z przeróżnych przyczyn (pogoda, braki kadrowe, braki surowców w wyniku wydarzeń związanych z pandemią). Ale jak teraz ‘cofnąć się’ do takiego luzu i umów na dłuższe terminy? Żaden klient nie zechce z tego zrezygnować, wybierze konkurencję. A kolezanka pracująca w firmie szwedzkiej ma całkiem inne tempo pracy. Zamarzyłam właśnie ostatnio przenieść się do jakiejś skandynawskiej firmy;)